Jak wiadomo z rządowej telewizji, gospodarka polska brnie od sukcesu do sukcesu, a najlepszym tego dowodem było ostatnio „wstawienie klamki na przystanku w Cisach”.
Przytaczam ten cytat gwoli pokazania, że łączność między III i II Rzecząpospolitą jest większa, niż nam się wydaje. Różnica jest taka, że w II Rzeczypospolitej nie było telewizji nierządnych, na przykład – żydowskiej telewizji dla Polaków, czyli TVN. Gdyby bowiem była, to i wtedy byśmy słyszeli, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej – bo taki właśnie przekaz płynie z tej krynicy. Dzięki temu w niezależnych mediach głównego nurtu panuje chwalebny pluralizm; każdy może wybrać sobie taką wizję świata i naszego nieszczęśliwego kraju, jaka mu bardziej odpowiada, zaś dociekliwcy mogą nawet próbować z tych sprzeczności sklecić jakąś diagnozę rzeczywistej sytuacji.
Niekiedy jednak przez tumany jednej i drugiej propagandy przebija się ziarenko prawdy. Wtedy ruszają do akcji pierwszorzędni fachowcy od robienia ludziom wody z mózgu. Kiedy jakieś ziarenko prawdy przebije się przez wspomniane tumany, to oni zaraz wypuszczają mnóstwo ziarenek, w których prawda brzmi coraz bardziej fantastycznie, coraz mniej prawdopodobnie, aż to jedno, autentyczne ziarenko zginie w powodzi swoich imitacji, a ludzie, zniechęceni zalewem fantasmagorii, przestają się tą sprawą interesować – i o to właśnie chodzi.
Właśnie coś takiego pojawiło się w postaci kłopotów z wypłaceniem emerytom obiecywanej „trzynastki”. Potrzeba na ten cel 5 mld zł, których akurat zabrakło. Okazało się jednak, że wcale nie zabrakło, bo rząd „dobrej zmiany” weźmie te pieniądze z Funduszu Rezerwy Demograficznej. Nic nikomu nie będziemy zabierali – uspokoiła zaniepokojonych pani minister. No dobrze – a jak trzeba będzie z tego Funduszu wyłożyć pieniądze na stworzenie systemu materialnych zachęt do płodzenia dzieci w sytuacji, gdy sławny program 500+ już przestał na ludzi oddziaływać? Wtedy dobierzemy jeszcze skądinąd, niczym w anegdocie o Franciszku Fiszerze. Powiedział on kiedyś, że nie będzie w Polsce dobrze, dopóki nie rozstrzela się 700 tys. łajdaków. Ktoś zwrócił mu uwagę, że może aż tylu łajdaków się nie znajdzie, na co Fiszer odparł, że to nic nie szkodzi, bo w razie czego dobierzemy z uczciwych. Ale w miarę dalszego brnięcia gospodarki od sukcesu do sukcesu, takie sytuacje mogą zdarzać się coraz częściej, a w tej sytuacji w kołach rządowych może zrodzić się pokusa, by znaleźć jakieś trwałe zabezpieczenie przed wścibstwem dociekliwych obywateli. I wygląda na to, że taka pokusa właśnie się zrodziła.
Od samego początku wojny na Ukrainie zarówno ze strony kół rządowych, jak i kół nierządnych – bo w takich sprawach idą one ręka w rękę – forsowany jest pogląd, jakoby Ukraina wojowała również o niepodległość Polski. Jest to oczywista nieprawda, bo przecież Polska była niepodległa – oczywiście „jak na garbatego” – również wtedy, gdy Ukraina uczestniczyła we Wspólnocie Niepodległych Państw, czyli formie życia po życiu Związku Radzieckiego, jak i później, kiedy prezydentem Ukrainy był promoskiewski Wiktor Janukowycz, obalony wskutek Majdanu, na który USA wyłożyły 5 mld dolarów, by przerobić następnie Ukrainę na swój niezatapialny lotniskowiec w Europie, podobny do tego, jakim Izrael jest na Bliskim Wschodzie i w jaki Sowieciarze próbowali na początku lat 60. przerobić Kubę, na co USA zareagowały blokadą. Te amerykańskie inicjatywy stały się przyczyną wojny, to znaczy – inwazji przeprowadzonej na Ukrainę przez Rosję, która nie życzy sobie amerykańskiego lotniskowca u swoich granic, tak samo jak USA nie życzyły sobie sowieckiego lotniskowca u swoich.
Polska nie ma z tym wszystkim nic wspólnego poza tym, że przez Naszego Najważniejszego Sojusznika została namówiona (albo może i zmuszona) do zawarcia 2 grudnia 2016 r. umowy z Ukrainą, na podstawie której udostępnia jej za darmo wszystkie zasoby państwa. Im dłużej tedy trwa wojna na Ukrainie, tym większy następuje drenaż zasobów Polski, którą rząd „dobrej zmiany” musi zadłużać u lichwiarskiej międzynarodówki. Ten dług ma to do siebie, że trzeba go będzie oddać, a jeśli Polska nie będzie do tego zdolna, to lichwiarze mogą zażądać spłaty w naturze i w ten sposób połączone zostaną dwie sprawy: drenaż na rzecz Ukrainy i zrealizowanie żydowskich roszczeń majątkowych, dla których amerykańscy twardziele stworzyli pozory legalności w postaci ustawy 447. Zatem Ukraina nie wojuje o niepodległość Polski ani nawet o niepodległość własną, tylko uczestniczy w wojnie, jaką USA prowadzą na jej terenie z Rosją do ostatniego Ukraińca.
Jak wynika z najnowszej informacji Straży Granicznej, od 24 lutego 2022 r. do dni ostatnich, przez granicę ukraińsko-polską wjechało do Polski 10,4 mln obywateli Ukrainy, z czego 8,5 mln w tym czasie wróciło na Ukrainę. Być może, że spora część z nich krąży między Ukrainą i Polską w ramach „turystyki socjalnej”. Biorąc pod uwagę, że ukraińscy uchodźcy wyjeżdżają również do innych krajów, nie tylko europejskich, można przyjąć, że około 25 proc. tamtejszych obywateli swój kraj na dłużej lub krócej opuściło. Całe szczęście, że – jeśli oczywiście wierzyć informacjom ukraińskiego Sztabu Generalnego – na Ukrainie nikt nie ginie, chyba że jacyś pojedynczy cywile, albo dzieci, na które Putin z zagadkowych powodów jest szczególnie zawzięty. Być może jednak rzeczywistość wygląda trochę inaczej, bo zachodnie źródła sugerują, że zginęło co najmniej 100 tys. żołnierzy ukraińskich i ok. 180 tys. rosyjskich. A ilu zostało rannych, w tym ciężko, to znaczy – bez rąk czy nóg? W tej sytuacji, gdy do ostatniego Ukraińca robi się coraz bliżej, dla Ukrainy jakimś wyjściem byłoby rozlanie się tej wojny poza granice tego państwa – czego zresztą od samego początku nie ukrywał prezydent Zełeński, prezentujący wobec całego świata postawę roszczeniową. Niektórzy nasi mężykowie stanu sprawiają wrażenie, jakby nie mogli się już tego doczekać i na tym tle niepokojąco zabrzmiały najpierw słowa byłego ambasadora Ukrainy w Warszawie Andrija Deszczycy, że Polska „jest gotowa” do wejścia do wojny z Rosją. Można by to potraktować w kategoriach pobożnych życzeń, jako że „z obfitości serca usta mówią”, gdyby nie ostatnie deklaracje polskich ambasadorów. Jan Emeryk Rościszewski, ambasador RP we Francji, powiedział niedawno, że „jeśli Ukraina nie obroni swojej niepodległości, będziemy zmuszeni włączyć się w konflikt”. Wprawdzie zwycięstwo Ukraina ma zagwarantowane, ale miała zagwarantowaną również integralność terytorialną, a pamiętajmy, że w stosunkach międzynarodowych obowiązuje klauzula „rebus sic stantibus” (dosł. w tym stanie spraw), co oznacza, że w przypadku zmiany sytuacji gwarancje mogą stracić moc.
W takiej sytuacji wepchnięcie Polski do wojny z Rosją byłoby jakimś wyjściem również dla USA, zwłaszcza gdyby Rosja nie dokonała „zbrojnej napaści”, tylko Polska włączyła się do wojny z miłości do Ukrainy. Wtedy art. 5 traktatu waszyngtońskiego mógłby nie mieć zastosowania. Mogłoby to być wygodne również dla naszych mężyków stanu, bo pod gruzami można skutecznie pogrzebać mnóstwo sukcesów gospodarczych.
Stanisław Michalkiewicz