Tak bywa na przykład z rozmaitymi zbawiennymi reformami, które rządy, zwłaszcza przed wyborami, podejmują gwoli przychylenia nam nieba. Otóż te zbawienne reformy mają cele deklarowane i cele rzeczywiste. Cele deklarowane są z reguły bardzo zachęcające, czasami nawet patetyczne, ale tym się różnią od celów rzeczywistych, że wcale nie muszą się pojawić i z reguły się nie pojawiają. Natomiast rzeczywiste cele zbawiennych reform pojawić się muszą i z reguły pojawiają się już na samym początku.
Tak właśnie było z czterema wiekopomnymi reformami charyzmatycznego premiera Buzka. Objął on swoje stanowisko w roku 1997, kiedy to koalicja SLD–PSL musiała oddać władzę koalicji AW„S”–UW. Koalicja SLD–PSL była oskarżania, zresztą całkiem słusznie, że w latach 1993–1997 „zawłaszczyła państwo”, to znaczy obsadziła swoimi faworytami wszystkie możliwe synekury w sektorze publicznym. W dodatku tak, żeby faworytów nie mogła wysadzić z synekur nawet zmiana rządu. Toteż kiedy wybory w 1997 roku wygrała koalicja AW„S”–UW, okazało się, że faworytów obydwu formacji nie ma gdzie wsadzić na synekury. W tej sytuacji nie było rady – trzeba było przeprowadzić cztery wiekopomne reformy: administracji, ochrony zdrowia, ubezpieczeń społecznych i edukacji.
Reforma administracyjna polegała na utworzeniu dwóch dodatkowych szczebli władz samorządowych: samorządu powiatowego i wojewódzkiego. Reforma ochrony zdrowia polegała na utworzeniu 16 terenowych Kas Chorych i siedemnastej – mundurowej. Te Kasy miały przychylać obywatelom nieba w dziedzinie zdrowotności. Z kolei reforma ubezpieczeń społecznych polegała na utworzeniu trzech filarów: pierwszego, drugiego i trzeciego, z których dwa pierwsze były przymusowe, a trzeci – dobrowolny. Reforma edukacyjna zaś polegała na utworzeniu gimnazjów, które miały osobne dyrekcje oraz liceów, które też miały własne dyrekcje.
Deklarowane cele reform oczywiście nie zostały osiągnięte. Reforma administracyjna dodatkowo skomplikowała obywatelom życie, wystawiając ich na pastwę kolejnych biurokratycznych gangów. Ochrona zdrowia nadal wymagała od pacjenta końskiego zdrowia, jeśli by chciał się leczyć, bo dodatkowo uzależniła zakres usług medycznych od biurokratycznej struktury Kas Chorych. Jeśli chodzi o reformę ubezpieczeń społecznych, to przypomnę tylko audycję telewizyjną w Łodzi z udziałem pana ministra Hausera, pani minister Lewickiej, pani Ewy Tomaszewskiej i moim. Trójka specjalistów przerzucała się opowieściami o kolejnych filarach, a ja przysłuchiwałem się temu w milczeniu, aż pani redaktor zlitowała się nade mną i zapytała, czy przypadkiem nie chciałbym czegoś powiedzieć. Na to ja – że powiedzieć, to bym nic nie chciał, natomiast korzystając z obecności wśród nas pani Tomaszewskiej, którą znam jako uczciwą kobietę, chciałbym ją o coś spytać, bo ona powie nam prawdę. – Więc niech pan pyta – powiedziała pani redaktor, na co ja zapytałem pani Ewę, czyją własnością będą środki finansowe zgromadzone na drugim filarze. – Własnością ubezpieczonego – odpowiedziała pani Ewa. – Aha – ja na to – więc jeśli na przykład taki ubezpieczony wpadnie na pomysł odbycia podróży dookoła świata, pójdzie do swojego funduszu i poprosi o wypłacenie mu pieniędzy, to oni wypłacą mu je bez mrugnięcia okiem? – No nie – odparła pani Tomaszewska, na co ja ze zdumieniem: – Jak to? Właścicielowi na jego żądanie nie wypłacą jego pieniędzy? – Bo każdy by tak chciał – odpowiedziała pani Ewa.
Dalszy ciąg nastąpił w roku 2008, kiedy to Sąd Najwyższy uznał, że pieniądze na II filarze są „funduszami publicznymi”, a finał – gdy rząd Donalda Tuska po prostu wziął sobie część tych pieniędzy, co potem powtórzył rząd „dobrej zmiany”. Zatem żaden z celów deklarowanych nie został osiągnięty, natomiast cel rzeczywisty, w postaci skokowego zwiększenia liczby synekur w sektorze publicznym, objawił się natychmiast, podobnie jak skutek uboczny w postaci skokowego zwiększenia kosztów funkcjonowania państwa o 100 mld zł.
Nie zawsze jednak skutki są takie oczywiste ani też nie zawsze zamierzone. Tak na przykład bywa z zbawienną reformą w postaci wprowadzenia płacy minimalnej. Wprawdzie na pierwszy rzut oka wygląda ona na zbawienną i sprawiedliwą, ale co z tego, skoro – jak zauważył laureat Nagrody Nobla z ekonomii Milton Friedman – powoduje bezrobocie wśród młodzieży? Chodzi o to, że wartość pracy młodego człowieka, który dopiero wdraża się do zajęć, nie jest specjalnie duża, więc pracodawca zatrudniłby go, ale za wynagrodzenie niższe. Jeśli jednak musiałby wypłacać mu ustalone wynagrodzenie minimalne na wyższym poziomie, to zwyczajnie go nie zatrudni – i tyle. Zrozumienie tych zależności nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, ale w systemie demokratycznym znacznie korzystniejsze dla polityków jest udawanie głupka i spełnianie rozmaitych oczekiwań wyborców, którzy rzeczywiście mogą myśleć, że to wszystko naprawdę.
A właśnie rząd „dobrej zmiany” na cztery miesiące przed wyborami przeforsował w Sejmie regulacje będące skutkiem podpisania w Stalowej Woli porozumienia ze związkiem zawodowym „Solidarność”. Obejmują one m.in. uchylenie wygaszającego charakteru emerytur pomostowych, ale również przepisy przewidujące nakazanie pracodawcy dalszego zatrudniania pracownika podlegającego szczególnej ochronie. Takie zabezpieczenie będą stosowały niezawisłe sądy aż do momentu prawomocnego zakończenia postępowania. Ponieważ prawomocne zakończenie postępowania następuje u nas z reguły po kilku latach od jego wszczęcia, to znaczy, że pracodawca przez te kilka lat będzie musiał nie tyle może zatrudniać pracownika, ile wypłacać mu wynagrodzenie. Z punktu widzenia pracownika chronionego to wydaje się bardzo korzystne, ale przesadna ochrona pracowników może doprowadzić do emigrowania przedsiębiorców do krajów, które aż tak bardzo pracowników nie chronią. W rezultacie pracownik, którego nie można zwolnić, bo zostały mu już tylko 4 lata do emerytury, może stracić pracę wskutek likwidacji przedsiębiorstwa, które go zatrudnia. Podobny los może spotkać pracownika będącego działaczem związkowym.
Ale przed wyborami nikt się nad takimi skutkami nie zastanawia ani się nimi nie martwi, bo najważniejsze, żeby obywatele głosowali za rządem – no a potem jakoś to będzie.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie