Na początek pochwała. W 2021 roku Narodowy Bank Polski wyemitował monety z wizerunkami uczonych ze szkoły krakowskiej. Adam Heydel, Adam Krzyżanowski i Ferdynand Zweig zostali w ten sposób symbolicznie przywróceni w poczet tych polskich ekonomistów, jakich uważamy za emblematycznych, ważnych dla naszej wspólnoty i wartych wspomnienia. Po latach zapomnienia wracają na swoje miejsce. Cieszy mnie to niezmiernie, bo mocno angażowałem się w proces przypominania o ich spuściźnie.
Jest to jednak chyba jedyna decyzja Narodowego Banku Polskiego, za którą mogę klaskać tej instytucji i kierującym nią ludziom.
Co by bowiem powiedzieli Krzyżanowski, Zweig i Heydel, gdyby zobaczyli współczesną polską politykę monetarną? Nic dobrego. Ten pierwszy pewnie rzuciłby na stół prezesowi Glapińskiemu swoją treściwą Drożyznę i w dziarskich słowach zaprosił do lektury. Kierownictwo instytucji, która za swoje motto przyjęła słowa „Dbamy o wartość pieniądza”, mogłoby wiele skorzystać z tego, o czym jest ta ponad stuletnia krótka rozprawa.
Zamiast to zrobić, albo – co byłoby jeszcze lepsze – przepracować gigantyczny problem polskiej inflacji z bardziej aktualnymi i nowocześniejszymi książkami pod pachą, Narodowy Bank Polski zdaje się cedować stan, w którym jesteśmy, na wojnę Rosji z Ukrainą. Jest to wygodna taktyka. Władimir Putin to nowy koronawirus, może podżyrować dosłownie każdą błędną decyzję kogoś innego i zrobi to bez zająknięcia, bo nawet nikt go nie zapyta o zdanie. Wojna, jaką zgotował Ukrainie, to czyn ze wszech miar bezprawny i zły, ale nie może być on parawanem dla naszych własnych błędów. Tak, ten konflikt podnosi ceny surowców strategicznych i podniesie też ceny żywności. Nie będzie to bez wpływu na inflację w Polsce. I na to nie mieliśmy wpływu. Ale już na to, że kiedyś po latach tłustych przyjdą te chude i trzeba się na nie przygotować – już mieliśmy. I ten czas zmarnowaliśmy.
Rozkręcenie gigantycznej akcji kredytowej i trzymanie stóp procentowych na przyzerowym poziomie nawet wtedy, kiedy już było wiadomo, co się święci – to błędy, które można uzasadnić jedynie stawianiem politycznego spokoju ponad utrzymywaniem wartości złotówki. Takim samym błędem jest też zbyt wolne podnoszenie stóp procentowych. Za to wszystko zapłacimy drożej, niż mogliśmy to zrobić, kiedy był czas na reakcję, bo koszty ekonomiczne i społeczne niepodjętych decyzji są teraz wyższe. Polityka informacyjna Narodowego Banku Polskiego nie ułatwia życia właściwie nikomu, bo zwyczajnie nie spełnia swojego założenia. Konferencje prezesa Glapińskiego nie przebiegają według scenariusza spotkania dziennikarzy z profesorem ekonomii i ekspertem. Zamiast prezentacji stanowiska i merytoryki dostajemy co najwyżej mętne ogólniki i zerkanie w kierunku wschodu, bo to stamtąd przychodzą problemy. Tak, przychodzą, ale nie wszystkie. Za te ogólniki zresztą też zapłacimy – jeszcze większą konfuzją zagranicznych inwestorów, którzy mogąc wybierać, będą omijać nasz region. Bo to prawda, że Ukraina i Rosja niejako zarażają nas ekonomicznym kryzysem. Ale my zamiast się leczyć, wychodzimy na ziąb bez czapki.
Na koniec aspekt społeczny. Można zrozumieć interesy kredytobiorców, którzy skuszeni rosnącymi cenami nieruchomości i tanim kredytem, przeszacowali swoje możliwości. Nie można jednak ich dobra stawiać ponad dobro wszystkich innych. Złośliwie można oczywiście powiedzieć, że prezes Glapiński swoją polityką skutecznie utrudnia życia nie tylko zakredytowanym, ale też oszczędzającym, tych pierwszych bijąc stopami, tych drugich smagając inflacją, ale tu nie chodzi o złośliwości, ale o szukanie takich rozwiązań, jakie są najmniej złe, bo te najlepsze do wprowadzenia już przespaliśmy. Te jednak będą zwyczajnie boleć i najbardziej oczywistym wydaje się być podniesienie stopy referencyjnej ponad poziom inflacji. Bardziej bolesna od tej decyzji jest jednak tylko świadomość, że mogliśmy tego uniknąć.
Marcin Chmielowski
autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości