Komisarz Wojciechowski jak mantrę powtarza, że Zielony Ład ma pomóc w ustabilizowaniu sytuacji i rozwoju szczególnie najmniejszym gospodarstwom rolnym, produkującym żywność ekologiczną (według – oczywiście – unijnych wytycznych).
Realia rynku od lat pozostają jednak nieubłagane – im mniejsze gospodarstwo, tym słabsza jego pozycja negocjacyjna. Rolnik produkujący tonę marchwi, w kontaktach z dużymi odbiorcami ma znacznie mniej do powiedzenia niż jego kolega, produkujący marchew w ilości np. 50 ton. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.
Problem polega na tym, że w Polsce mali rolnicy – gospodarujący na kilku, kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu hektarach – działają w separacji od swoich kolegów i rynku. Są osamotnieni i sami muszą mierzyć się wielkimi sieciami sklepów, przetwórni czy skupów. W zgoła odmiennej sytuacji znajdują się gospodarze z Francji, Danii, Niemiec, Holandii, Belgii i szeregu innych krajów – oni wytworzyli bowiem struktury, które pozwalają im na wzajemną ochronę i wspólne zarabianie.
Kluczowa rola spółdzielczości rolnej
Chodzi oczywiście o struktury spółdzielcze. To właśnie spółdzielczość rolna sprawia, że mali rolnicy funkcjonować mogą na rynku na takich samych prawach jak największe przedsiębiorstwa. Siła gospodarujących wspólnie i wspólnie zarabiających, posiadających wspólne maszyny, dostawców, technologie i doświadczenie rolników jest taka sama jak największych rynkowych graczy. Mogą oni pochwalić się podobną bazą sprzętową, liczbą hektarów, pozycją negocjacyjną czy – wreszcie – wskaźnikami produkcyjnymi, co najwięksi rynkowi potentaci.
Gdy w życie wejdzie Europejski Zielony Ład, ci właśnie gospodarze z państw Europy Zachodniej nie zostaną sami z trudami nowych absurdalnych wymogów rynku – w przeciwieństwie do rolników z Polski. Dzieje się tak dlatego, że w formule spółdzielczej w Polsce działa zaledwie około 15 proc. gospodarstw (są to niemal wyłącznie przedstawiciele sektorów produkcji mleczarskiej i sadownicy), a we wspomnianych: Francji, Danii, Holandii czy Belgii między 90 a niemal 100 proc. gospodarstw. Czy jednak rzeczywiście są oni realną siłą?
W Polsce udział spółdzielczości w kształtowaniu PKB wynosi około 6 proc. (nie chodzi tu tylko o spółdzielczość rolniczą). W krajach skandynawskich wskaźnik ten wynosi już około 20 proc. Aż jedna trzecia spółdzielni działających w Europie to organizacje zrzeszające podmioty reprezentujące rynek rolny, a wśród 50 największych spółdzielni funkcjonujących na Starym Kontynencie aż 25 to spółdzielnie rolników. Na próżno szukać wśród nich polskiego przedstawicielstwa.
W tym samym czasie, w którym spółdzielczość na Zachodzie kwitnie, w Polsce co roku upada nawet 200 tego typu struktur i jest to dla rolników ogromny problem, bo nasze gospodarstwa należą do średnio najmniejszych wśród najważniejszych unijnych producentów żywności.
W Polsce zaledwie 30 proc. gospodarstw określić można mianem dużych, a zatem o powierzchni przekraczającej 50 ha. Pozostałe 70 proc. to małe i średnie gospodarstwa, które zbagatelizowały możliwości płynące ze spółdzielczości.
Francuskie spółdzielnie rolne pochwalić mogą się rocznymi przychodami na poziomie 85 mld euro, duńskie około 30 mld euro, a holenderskie około 25 mld euro. Dla porównania cały polski eksport rolno-spożywczy dopiero kilka lat temu przekroczył barierę 30 mld euro. O tym, jak zrzeszeni w strukturach spółdzielczych mniejsi gospodarze radzą sobie z największymi rynkowymi graczami niech świadczy fakt, że w Danii czy Francji tamtejsi spółdzielcy są właścicielami około 90 proc. rynku trzody chlewnej, w Holandii spółdzielcy rządzą niemal całym rynkiem przetwórczym, mleczarskim i owoców miękkich.
Nie mamy szans
Trudno spodziewać się, by polski rolnik stroniący od szans, jakie daje spółdzielczość, mógł poradzić sobie z zagrożeniami Europejskiego Zielonego Ładu w takim stopniu, jak jego zachodni kolega-spółdzielca. Wie o tym Janusz Wojciechowski, a mimo to, świadomie lub nie, dąży do wejścia w życie nowej wizji europejskiego rolnictwa. Wizji, która z całą pewnością pogrąży wielu nieprzygotowanych na nią polskich gospodarzy, którzy swoje gospodarstwa zamienić będą mogli już tylko w skansen.
Dziś rolnicy w Polsce nie mają już czasu, by dalej używać argumentu o skompromitowanej spółdzielczości czasów Polski Ludowej. Nie mają już czasu, by nadal mówić o braku zachęt spółdzielczych o charakterze prawnym, bo legislacja przyniosła ich wiele.
Teraz czas powiedzieć „sprawdzam” i przekonać się, czy potrafią oni zdać test ze współczesnej ekonomii rolnej i skusić się na rozwiązanie, które jest im dziś ze wszech miar potrzebne.