Rząd dokonał nie tak dawno podsumowania rozliczeń PIT za 2022 rok, chwaląc się przy tym rekordowym poziomem zwrotów na konta podatników. W przestrzeni publicznej pojawiły się nawet plakaty o treści: „Dzięki rządowej obniżce PIT miliony Polaków otrzymało zwrot podatku. Zwroty, które cieszą”.
Jak informowało Ministerstwo Finansów, wiele osób dostało nawet po 3–4 tys. zł. I co ważne, często w przypadkach, w których nie korzystało z żadnych ulg. W sumie zwroty te miały być prawie dwa razy wyższe niż przed rokiem i wynieść ok. 20 mld zł (rok wcześniej było to 11 mld zł).
Wysoki poziom zwrotów to porażka rządu
To, czym chwali się rząd, należałoby jednak uznać bardziej za jego porażkę niż sukces. Skoro bowiem poziom zwrotów jest wysoki, oznacza to tylko tyle, że w poprzednim roku państwo zbyt głęboko sięgnęło do kieszeni podatników, zabierając im znacznie więcej, niż faktycznie powinno.
Oczywiście można twierdzić, że wynika to z faktu odłożenia w czasie efektu, jaki dało obniżenie podatków. Po pierwsze jednak, z tym obniżeniem podatków to nie do końca jest prawda. Niższy PIT (w tym podniesienie kwoty wolnej i obniżenie stawki w pierwszym przedziale skali podatkowej) rząd w dużej mierze sfinansował sobie zabraniem podatnikom możliwości odliczania większości składki zdrowotnej od podatku. Po drugie, skoro chciał obniżyć PIT podatnikom, powinien był to zrobić tak, by podatnicy obniżki te odczuli już w trakcie roku, a nie kredytowali przez rok budżet państwa, nadpłacając podatki, które później budżet im zwrócił. Szczególnie, że obecnie te zwracane, a niepotrzebnie zapłacone kwoty podatku są – z uwagi na inflację – znacznie mniej warte niż w momencie, w którym trafiały na konto fiskusa.
1000 = 860
W pewnym uproszczeniu działa to w ten sposób, że wpłacając podatek za duży o 1000 zł w ciągu roku, odzyskujemy go dopiero późną wiosną kolejnego roku, jako zwrot nadpłaty. Nie jest to oczywiście żaden prezent od państwa, a jedynie oddanie nam tego, co państwo nadmiarowo zabrało z naszego portfela. Kiedy pieniądze trafiały na konto państwa, ich wartość rynkowo to było właśnie wspomniane 1000 zł. Zanim je jednak odzyskamy, pieniądze te tracą na wartości w wyniku inflacji. Jeśli bowiem jakaś interesująca nas rzecz w momencie wpłaty na konto urzędu kosztowała 1000 zł, to w momencie ich zwrotu przy inflacji średniej np. 14-proc., gdy pieniądze do nas wracają, kosztuje już 1140 zł. Czyli w momencie zwrotu nasze 1000 zł ma siłę nabywczą taką, jaką miałoby wcześniej nie 1000, ale 860 zł.
W ten sposób budżet państwa kredytuje się za darmo u obywateli. Gdyby nie nadpłacone podatki, to chcąc wydać z publicznej kasy te pieniądze, budżet musiałby je pożyczyć i zapłacić od pożyczki odsetki. Tymczasem od nadpłaconych podatków żadnych odsetek nie ma. Państwo pożycza sobie zwyczajnie pieniądze z portfela podatników i oddaje je po jakimś czasie, nic za to nie płacąc. Podatnik zaś na całej operacji traci, bo wartość nabywcza oddanych mu pieniędzy jest zawsze niższa niż miało to miejsce w momencie, gdy państwo te pieniądze sobie od podatnika pożyczyło.
O tym, o ile niższa, decyduje wysokość inflacji. Jeśli ta jest nie wysoka, straty podatników nie są wysokie (ale zawsze są to straty). Jeśli zaś inflacja utrzymuje się, jak obecnie, na wysokim poziomie, straty te zaczynają się robić zauważalne. Ale tylko wtedy, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że tak właśnie działa ten mechanizm. Niestety, większość z nas nie zdaje sobie z tego sprawy i żyje w błogiej nieświadomości ponoszonych strat. A niektórzy wręcz cieszą się, że państwo daje im pieniądze. Zapominając o tym, że są to ich własne pieniądze, które niepotrzebnie przez kilka miesięcy były zatrzymane na państwowym koncie.
Pieniądze publiczne, czyli…
Politycy lubią zapominać, że to, co powszechnie uważa się za pieniądze rządu, to tak naprawdę nasze pieniądze, w tej czy innej formie wpłacone do budżetu przez obywateli. No, może nie wszyscy politycy, warto bowiem przypomnieć, że lata temu Margaret Thatcher (słynna Żelazna Dama będąca premierem Wielkiej Brytanii w latach 1979–1990) na konwencji torysów w Blackpool w 1983 r. powiedziała: „There is no such thing as public money, there is only taxpayers’ money” (nie ma takiej rzeczy jak pieniądze publiczne, są jedynie pieniądze podatników). Warto by było, aby także polscy politycy wzięli sobie tę prawdę do serca.