Prawdopodobnie każdy z nas pamięta kilka takich wydarzeń, które pamiętają też wszyscy inni wówczas świadomie przeżywający historię. Od starszych od siebie wiem, że takimi momentami było lądowanie na Księżycu, wybór Karola Wojtyły na papieża czy, to już sam pamiętam, choć jak przez mgłę, początek obrad Okrągłego Stołu i zburzenie Muru Berlińskiego. Katastrofa pod Smoleńskiem to taki poranek, który każdemu utkwił w pamięci. Myślę, że atak Rosji na Ukrainę, już bez udawania, że to rzekomi secesjoniści – traktorzyści z Donbasu, też będzie taką chwilą, którą przynajmniej w Polsce będziemy wszyscy pamiętać.
Ten felieton nie jest jednak o przeszłości, bo ta już została napisana, tylko o tym, co przed nami. Oczywiście tym, co nas czeka, są również interpretacje tego, co już się stało. Powstanie, już zresztą zaczął się ten proces, mnóstwo tomów analizujących wszelkie aspekty wojny, także pisane z polskiej perspektywy. Powstaje też jednak perspektywa, już bardzo widoczna, wspólna, polsko-ukraińska. Jest ona budowana na poziomie makro, poziomie politycznym. Ale też na poziomie mikro, naszych prywatnych, rodzinnych historii. Nie ma w nich Zełenskiego, są za to ludzie z Ukrainy, którzy pozornie słabi – okazali się bardzo mocni. Tak samo jak i ci, którzy ich ugościli.
Nawiązuję oczywiście do koncepcji Nassima Taleba i jego wydanej już ładnych parę lat temu książki „Antykruchość”. Ten tajemniczy termin jest neologizmem wprowadzonym przez autora i określającym dokładne przeciwieństwo kruchości. Co może być kruche? Porcelana. Albo niektóre struktury społeczne, szczególnie te scentralizowane i zależne od woli nielicznych. Antykruchość to nie tylko odporność, ale też zdolność do absorpcji szoków i stawanie się dzięki nim silniejszym. Antykruche są mięśnie. Odpowiednie obciążenie może je wzmocnić. Podobnie jest z wolnorynkowym kapitalizmem. Dzięki konkurencji pomiędzy podmiotami to najszybciej reagujący na potrzeby konsumentów system.
Polska antykruchość przejawiała się już wiele razy, spektakularnie zaś zupełnie niedawno, kiedy to zdecentralizowana sieć podmiotów była w stanie przyjąć miliony uchodźców i dzięki temu oszczędzić światu jeszcze jednej, tak samo niepotrzebnej jak wszystkie poprzednie, katastrofy humanitarnej. Polacy okazali się antykrusi. W obliczu stresu stali się silniejsi, niż byli przed nim.
Antykrusi okazali się jednak być też Ukraińcy, zarówno ci na froncie wojennym, bo konflikt nie skończył się po dwóch dniach, jak tego spodziewał się Putin, jak i ci, którzy uszli przed zagrożeniem. To drugie będziemy jednak oglądać właśnie teraz. Paweł Szefernaker, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, jeszcze przed Wielkanocą informował o tym, że już 60 tys. uchodźców pracuje. Zważywszy na czas, od kiedy są w Polsce i barierę językową, to dobry wynik. Który pewnie wzrośnie. Rynek, antykrucha struktura, „dogaduje się” z tymi, którzy potrafią w obliczu tak wielkiej tragedii zaabsorbować ją i szukać nowych szans, wzmocnić się.
To naprawdę szybkie stawanie na własnych nogach jest bardzo ważne, bo nadmierne obciążenie może zniszczyć także antykruchą strukturę. Polska to kraj bogaty – w porównaniu do Ukrainy. Ale tak naprawdę co najwyżej średnio zamożny. Można to też powiedzieć o naszym społeczeństwie. Przedłużający się stress-test, jakim może być utrzymywanie wszystkich uchodźców – część z nich z racji choćby wieku ale i innych czynników nie będzie zdolna podjąć zatrudnienia – będzie zarzewiem pod wiele konfliktów, których uda się uniknąć, zmniejszając nacisk. Dlatego też najlepsza pomoc dla Ukraińców, którzy znaleźli się w Polsce, to pomoc w znalezieniu im pracy. Jeśli wspólnie podzielimy ten kryzys i każdemu, tak Polakowi jak i Ukraińcowi, pozwolimy zająć się jego niewielką częścią – możemy z tego tragicznego zamieszania nie tylko wyjść obronną ręką. Możemy wyjść mocniejsi.
Marcin Chmielowski
*autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości