Mój brat mieszka i pracuje w Anglii. Od pewnego czasu jest listonoszem w służbie Royal Mail. Ale, jak to Polak – emigrant, wcześniej robił różne rzeczy. Po drodze, niczym Bronisław Malinowski, też Polak i też pracujący w Anglii, prowadził obserwacje uczestniczące. Zanim zaczął nosić uniform listonosza, dumni synowie i córki Albionu byli dla niego przeważnie oschli i niemili, szczególnie ci z klasy średniej i to prawie za każdym razem, kiedy słyszeli jego polski akcent. Otwarcie wrodzy byli zaś przedstawiciele klasy żyjącej wyłącznie lub prawie wyłącznie z zasiłków. To się jednak zmieniło wraz ze zmianą pracy. Anglicy już go lubią, uśmiechają się, traktują wyraźnie lepiej. Mój brat jako listonosz to ktoś zupełnie inny niż kolejny Polak. Reprezentuje monarchę i część autorytetu królowej lub od zupełnie niedawna króla, spływa też na niego.
W społeczeństwie tak bardzo multietnicznym, jak to zamieszkujące Wielką Brytanię i Irlandię Północną, potrzebne są wyraźne, proste do zakomunikowania symbole jednoczące jakże różnych ludzi i ich często odmienne społeczności. Również narody. Nie jest to przypadek wybitnie brytyjski. Mieliśmy coś podobnego. Dworce kolejowe w Wiedniu, Krakowie, Lwowie i bardzo wielu innych miastach byłej monarchii naddunajskiej są do siebie przecież takie podobne. Kolej była jedną z niewielu instytucji łączących, dosłownie zresztą, mnogie narody żyjące pod miłościwym panowaniem tego wąsatego cesarza, którzy ze swoich portretów powieszonych jeszcze gdzieniegdzie na cieszyńskich i krakowskich ścianach zerka na swoje przeszłe władztwo.
Brytyjczycy potrzebują instytucji wyraźnie uosabiających jedność. Monarchia to oczywisty wybór, jej emanacje, a więc między innymi Royal Mail prowadząca działalność z zakresu przyziemnej codzienności, to widome symbole, że coś nas łączy, nas Londyńczyków z mieszkańcami Orkadów, Anglików, Szkotów i wszystkich tych, którzy przyjechali do nas wtedy, gdy posypało się Imperium. A listy może rozwozić nawet Polak, byleby miał na służbowym dostawczaku wizerunek tej samej korony, którą nasz król nosi na skroniach.
I nawet jeśli okazałoby się, że Royal Mail dostarcza wolniej i drożej niż coraz lepsze firmy kurierskie, to nie zmieni nazwy, nie zostawi gdzieś w tyle słowa Royal. Ten królewski znaczek jest cały czas potrzebny i to nawet sprywatyzowanej już spółce. Ale nie po to, żeby listy docierały szybciej, tylko po to, żeby istniał pewien symbol i aby oddalał widmo poważnych zawirowań na szczytach panowania, bo król panuje, choć nie rządzi. Królewska poczta to taki, jeden z wielu, symboliczny strażnik jeszcze większego symbolu, halabarda, która ma pomóc w niemyśleniu o tym, że Szkocja może ogłosić niepodległość, Irlandia się zjednoczyć, a zamiast monarchy może być prezydent.
Wystawna koronacja Karola III to zjawisko tak naprawdę podobne do jeżdżenia z paczkami, bo nie chodzi ani o to, kto jest koronowany, ani kto wiezie listy. Chodzi o takie zdarzenie, jakie może być rytuałem, wokół którego da się zbudować opowieść. Nasza poczta przywiezie ci list tak samo jak twojemu dziadkowi, jego dziadkowi i tak dalej, do 1516 roku, bo to wtedy powstała Royal Mail. Arcybiskup Canterbury koronuje króla, bo tak już było w przeszłości. I tak będzie w przyszłości, zawsze tak będzie, uwierz w to, bo to także na twojej wierze jest oparte państwo. To od tego, czy w nas wierzysz (i czy jesteś posłuszny) zależy, czy będą kolejne koronacje, bo listonosze i królowie się zmieniają, ale to że są ma się nie zmienić.
Jest jednak w tej antyegalitarnej i patrzącej w przeszłość historii, bo koronowany nie może być po prostu każdy, Karol musiał się odpowiednio urodzić, jakiś rys równościowy i progresywny. Skoro wszyscy oprócz króla są poddanymi, to może i istnieje przepaść między nimi a monarchą, ale sobie są trochę bliżsi. Także dlatego Polak podstemplowany przez Royal Mail szybciej wchodzi do wspólnoty, staje się kimś bliższym. Wspólne instytucje mogą w tym pomagać.
Czy my w Polsce mamy jeszcze takie?
Marcin Chmielowski
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy