Niemiecki system wyłaniania składu Bundestagu nie jest bardzo trudny, jest za to specyficzny i z polskiej perspektywy – nietypowy. Każdy wyborca ma do dyspozycji dwa głosy. Pierwszy służy do wyboru kandydata z danego okręgu wyborczego. Okręgów jest 299. Zostają z nich wybrani kandydaci z największą ilością głosów. Drugi głos służy do wyboru listy partyjnej w danym kraju związkowym, a to decyduje o sile reprezentacji partii w Bundestagu. Te głosy są przeliczane na mandaty, im więcej głosów – tym oczywiście więcej mandatów.
Ten podwójny system był jednak doposażony w dodatkową komplikację. Dotychczas dodawano dodatkowych posłów, aby utrzymać właściwy stosunek uzyskanych przez partie mandatów pochodzących z dwóch list, co prowadziło do roztycia się izby. Nowa ordynacja wyborcza ukróca tę praktykę. Według nowych przepisów nie wszyscy kandydaci wybrani w ramach pierwszego głosu wejdą do Bundestagu. Ich partia musi uzyskać więcej głosów z drugiego sposobu wyboru, z listy partyjnej. Efektem będzie stała liczba parlamentarzystów zasiadających w tej izbie. Ma być ich, już od kolejnej kadencji, 630, a nie 736, jak to jest obecnie. To i tak rozwiązanie mniej drastyczne niż proponowane wcześniej. Jeszcze do niedawna rozmowy dotyczyły zejścia do 598 miejsc, sumy dwóch list po 299 nazwisk każda.
Oczywiście każda reforma, która podoba się wszystkim, jest niepotrzebna, bo jeśli taka jest, oznacza to, że nic tak naprawdę nie zmieniała. Ważne reformy są oprotestowywane. Tak samo jest z tą. Nie podoba się ona mniejszym partiom, zarówno skrajnie lewicowej Die Linke, jak i chadeckiej i konserwatywnej CSU. To te dwa ugrupowania mogą stracić najwięcej w przyszłym Bundestagu. CSU na pewno już teraz straciła dużo zaufania do swojego większego partnera, CDU jest bowiem jedną z tych partii, które przeprowadziły reformę.
Prawie na pewno będzie ona zaskarżana. Jeżeli jednak ostatecznie wejdzie w życie – na każdej kolejnej kadencji będzie się udawało zaoszczędzić Niemcom 340 mln euro. Mniej deputowanych to mniejsze wydatki na ich obsługę.
Nasze myślenie o polityce, szczególnie w Europie, skupiamy przede wszystkim na naszych parlamentach, które wydają się być egzemplifikacjami władzy politycznej postrzeganymi jako domyślne. Szczególnie jest tak wśród Słowian. Co ciekawe, nasze języki są bardziej rozbudowane w słownictwo do opisu i nazywania ciał kolegialnych, służących ucieraniu decyzji, niż władzy wykonawczej. Po prostu taką mieliśmy historię, pełną sejmikowania i wieców.
W praktyce jednak bycie posłem wcale jeszcze nie musi oznaczać bycia decydentem. W rozwiniętych demokracjach, taką Niemcy na pewno są, równie ważni, a niekiedy nawet ważniejsi, są lub przynajmniej bywają szefowie największych i najważniejszych związków zawodowych, eksperci stojący na czele najważniejszych i najbogatszych think tanków, na czele z tymi partyjnymi, właściciele najważniejszych mediów. Tam także jest realna władza, niekiedy bardziej namacalna niż pod guzikiem, za pomocą którego przeprowadza się głosowanie. Jest to władza polegająca na posiadaniu wpływu. Zauważmy, że tej władzy nie da się ściąć ot tak, ustawą, zupełnie jak przy jej pomocy najprawdopodobniej zostaną wyniesione dodatkowe fotele z sali obrad i postawione gdzieś na politycznej bocznicy.
To jakaś lekcja. Budowanie siły politycznej powinno polegać na tworzeniu kombajnów mających swoje reprezentacje polityczne i parlamentarne, to oczywiste, ale też zaplecze eksperckie, mobilizacyjne, medialne, także zdolność do wymyślania niekiedy nawet odległej przyszłości – bo to pozwala podejmować lepsze decyzje także teraz. Niemcy tak naprawdę nie redukują władzy – zmniejszają tylko wydatki ponoszone na jej widoczną emanację. Nie niszczą też demokracji – głosowanie jak było, tak będzie, teraz tylko na trochę innych zasadach. Nie zmniejszają też – i dla libertarianina to jest najważniejsze – siły oddziaływania państwa na obywatela. Pozwalają mu tylko trochę zaoszczędzić. Ale krąg, w którym podejmuje się najważniejsze decyzje, nie zmienia się aż tak bardzo.
Marcin Chmielowski
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy