fbpx
wtorek, 23 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonPoczekalnia zbudowana z polityki

Poczekalnia zbudowana z polityki

Do czekania na coś przywiązujemy mało uwagi, nasze umysły wyrzucają monotonne, powtarzalne wspomnienia. Na gruncie politycznym, ale też społecznym, czekanie jest jednak jak najbardziej ważne. Biurokracja może je bardzo wydłużyć. Wojna jeszcze bardziej.

„Życie to czekanie” – tym hasłem reklamował się film „Terminal”. Grany przez Toma Hanksa Viktor Navorski, obywatel wymyślonej, ale umiejscowionej w Europie środkowo-wschodniej Krakozji, nie może wydostać się z biurokratycznego piekła, jakim stają się dla niego procedury wjazdu na teren USA. Jego ojczyzna rozpada się w wyniku wojny domowej, a dokumenty, jakimi posługuje się pechowy pasażer, tracą ważność. Zagubiony bohater historii, który chciał wyjść z lotniska, złapać taksówkę, dotrzeć do miasta, zatrzymać się gdzieś na noc, musi pozostać w nie-miejscu, przestrzeni niczyjej terminalu, który próbuje, z konieczności i z czasem przy wsparciu ludzi mu życzliwych, zamienić w coś choć trochę bardziej swojskiego. Jest ofiarą wielkiej historii, jej przyspieszenie w jego kraju spowodowało zawieszenie historii jego życia. Trafił do poczekalni, ugrzązł w spacji pomiędzy wyrazami odpowiadającymi za kolejne rozdziały jego życia.

Historia Viktora Navorskiego nie jest nieprawdziwa i wcale nie chodzi mi o to, że kilka dni temu zmarł, a właściwie doczekał się śmierci, tak będzie lepiej dla konwencji tego felietonu, pierwowzór postaci granej przez Hanksa. Merhan Nasseri był Irańczykiem uwięzionym na lotnisku de Gaulla w Paryżu i również, w wyniku serii niefortunnych, polityczno-biurokratycznych zdarzeń, zamieszkał na terminalu. Gdzieś na świecie historia rozpędziła się na tyle, że aż zepchnęła go na boczny tor. Prawdziwość roli odtwarzanej przez Hanksa polega na tym, że tak naprawdę wszyscy zawsze na coś czekamy i dodatkowo, czasami czekamy na coś dłużej przez biurokrację, decyzje polityków, przedstawicieli stronnictw i decydentów, którzy może i uśmiechają się do nas z telewizora, ale odpowiadają za to, że co chwila spadamy z traktu naszego lepiej lub gorzej popychanego do przodu życiorysu. Lądujemy gdzieś pomiędzy miejscami, nerwowo patrząc na zegarek. A czasami nawet kalendarz.

Historyczny i w pewien sposób spektakularny przykład „życia jako czekania” opisał francuski historyk Laurent Vidal w chyba zbyt mało znanej a świetnej książce pt. „Mazagan. Miasto, które przepłynęło Atlantyk”. Mówi ona o losach przesiedleńców z portugalskiej twierdzy położonej w dzisiejszym Maroku którzy dopiero po długich latach i z przymusową przerwą-postojem w Portugalii zostali przetransportowani jako osadnicy do wtedy jeszcze kolonialnej Brazylii. Mieli pecha zaplątać się w wielką historię i biurokrację, która dręczyła ludzi także w odległym dla nas 1769 roku, bo to wtedy zaczęła się Mazagańczyków podróż pomiędzy kontynentami będąca przede wszystkim siedzeniem na tobołkach i robieniem z prowizorek czegoś na kształt niewygodnej, ale znośnej tymczasowości. Lizbona, na co zwraca uwagę Vidal, postrzegana przez pryzmat oczekujących staje się innym miastem niż widziane przez choćby tych, którzy w nim pracują.

To wszystko ma jakiś związek z dzisiaj? Ma. Czekanie, tym bardziej przez politykę i wojnę, jej przedłużanie się, powtarza się na naszych oczach. Krakozja jest wymyślona, ale Kraków jest jak najbardziej realny i dla tych, którzy są w nim z konieczności oczekiwania na zmiany, wygląda inaczej niż choćby dla mnie. Kraków dla wielu obywateli Ukrainy wciąż jest terminalem, bo wojna się przedłuża. Czytam, że na początku czerwca wciąż przebywało ich w mieście około 50 tysięcy. To dużo. To dziesiątki tysięcy historii jak z filmu z Tomem Hanksem. Polakom udało się zrobić bardzo wiele, aby pomóc naszym sąsiadom, Ukraińcy też zrobili swoje w poszukiwaniu pracy, nowego dachu, zamiany poczekalni w miejsce, gdzie jednak pojawiają się kolejne akapity życiorysu. Wielu z nich wróciło do swojego kraju który wspierany przez Zachód próbuje odebrać najeźdźcy jak najwięcej swojego, jeszcze przed początkiem zimy.

Czy możemy być dobrymi administratorami poczekalni? Tak naprawdę nieźle nam idzie. W obliczu rozkręcających się w Polsce problemów, choćby wywołanych czekaniem na jakieś sensowne decyzje ze strony prezesa NBP, temat ataku Rosji na Ukrainę będzie wychładzał się coraz bardziej. Do wojny zresztą przyzwyczailiśmy się już miesiące temu, ale to nie znaczy, że polskie wsparcie przestaje być znaczne – ono zwyczajnie zmienia swoje oblicze, nabiera cech długofalowości, nie pospolitego ruszenia. Bardzo dobrze. Jeszcze lepiej będzie, jeśli długofalowo nie tylko pomożemy ludziom uciekającym przed wojną, ale też wspólnie z nimi zaczniemy pracować już po niej. Na pewno wielu Ukraińców wybierze Polskę jako nowy dom – co nie może dziwić, patrząc na skalę zniszczeń, jakiej dokonała moskiewska barbaria. Wtedy to nasze tymczasowe miejsca nabiorą dla nich nowej głębi. Po wojnie pojawi się jeszcze jedna możliwość: Polacy będą mogli odbudowywać Ukrainę i będzie to zysk dla obu stron. Póki co, zachowujemy się tak, jak sami zawsze chcieliśmy, aby wobec nas zachowywali się nasi sojusznicy. Obyśmy już wkrótce mogli pokazać się też jako biznesmeni, których firmy pomogą postawić na nogi sąsiada.

Czy to się uda i nasi przedsiębiorcy nie będą musieli czekać na pozwolenia, zgody, upoważnienia? Poczekamy, to się dowiemy. Jednym z moich najbardziej wyraźnych wspomnień związanych ze współpracą z ludźmi zarówno biznesu jak i biurokracji jest inne podejście do czekania. Każdy przedsiębiorca, jakiego poznałem, zawsze chciał wszystko załatwić szybko, a ewentualną zwłokę akceptował wtedy, kiedy zależała od niej lepsza jakość decyzji podjętej dzięki ilości czasu potrzebnego do namysłu. Biurokraci działają inaczej – uznają czekanie za niezbędny tusz przed podjęciem decyzji, które są szybkie niestety zbyt rzadko, często też jedynie w wyjątkowych okolicznościach. Oby w odbudowie Ukrainy decyzje były podejmowane według klucza lubianego przez przedsiębiorców, nie biurokratów. Zdaje się to rozumieć ukraińska władza, która pomimo wojny w szybkim tempie dereguluje swoje prawo i liberalizuje wiele reguł. Pamiętajmy jednak, że oprócz ukraińskiej biurokracji, będziemy czekać też na decyzje polskiej i unijnej. I oby nie trzeba było czekać na nie zbyt długo.

Marcin Chmielowski
* autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości

Marcin Chmielowski
Marcin Chmielowski
Politolog, doktor filozofii, autor książek, scenarzysta filmów dokumentalnych.

INNE Z TEJ KATEGORII

Urojony klimatyzm

Bardziej od ekologizmu preferuję słowo „klimatyzm”, bo lepiej oddaje sedno sprawy. No bo w końcu cały świat Zachodu, a w szczególności Unia Europejska, oficjalnie walczy o to, by klimat się nie zmieniał. Nie ma to nic wspólnego z ekologią czy tym bardziej ochroną środowiska. Chodzi o zwalczanie emisji dwutlenku węgla, gazu, dzięki któremu mamy zielono i dzięki któremu w ogóle możliwe jest życie na Ziemi w znanej nam formie.
6 MIN CZYTANIA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA

Czasami i sceptycy mają rację

Wszystkie zjawiska, jakie obserwujemy w ramach gospodarki, są ze sobą połączone. Jak w jednym miejscu coś pchniemy, to w kilku innych wyleci. Problem z tym, że w przeciwieństwie do znanej metafory „naczyń połączonych”, w gospodarce skutki nie występują w tym samym czasie co przyczyna. I dlatego często nie ufamy niepopularnym prognozom.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Kot w wózku. Nie mam z tym problemu, chyba że chodzi o politykę

Wyścig o ważny urząd nie powinien być wyścigiem obklejonych hasłami reklamowymi promocyjnych wózków. To przystoi w sklepie – też dlatego, że konsument i wyborca to dwie różne role.
5 MIN CZYTANIA

Oceniaj pracę, nie ludzi za to, że są starzy

We salute the rank, not the man! To znany cytat ze świetnego serialu, jakim jest „Kompania Braci”. Dotyczy oczywiście sytuacji wyjętej spod praw wolnego rynku, bo dowodzenie na wojnie to nie zarządzanie w firmie. Żołnierze, niejako z automatu, muszą okazać szacunek przełożonym. Nawet wtedy, kiedy ich nie lubią. Salutowanie stopniowi, nie człowiekowi, to jakiś pomysł na to, jak oddzielić czyjąś pracę od niego samego.
4 MIN CZYTANIA

Uwaga Smartfon. Uwaga nostalgia

Największym problemem społecznym, jaki już teraz ma Zachód, a więc i Polska, jest utrata wizji przyszłości i popadanie w nostalgię w jej dwóch odmianach. Przezwyciężenie tego kryzysu wyobraźni i w konsekwencji też możliwości, bo nie można zrobić czegoś, czego nie potrafimy sobie wyobrazić, jest kluczowe.
4 MIN CZYTANIA