Dopóki nie nastał rok wyborczy, nikt się nawet na ten temat nie ośmielił zająknąć, ale kiedy rok wyborczy już nastał, tedy rząd zaczął prezentować coraz bardziej mocarstwową postawę. Nawiasem mówiąc, to zboże jest traktowane jako „ukraińskie” raczej przez politykę, bo tak naprawdę pochodzi od trzech koncernów: dwóch amerykańskich i jednego niemieckiego, które do spółki mają tam latyfundia o ogólnej powierzchni 17 mln hektarów. Przypominam o tym, bo to jest chyba przyczyna, dla której pan minister rolnictwa Robert Telus nadal powstrzymuje się z ujawnienie nazw firm, które tym zbożem polskie magazyny zasypały. Wcale bym się tedy nie zdziwił, gdyby ktoś starszy i mądrzejszy, na przykład z amerykańskiej ambasady, powiedział mu w zaufaniu: „Wiecie, rozumiecie, weźcie wy sobie na wstrzymanie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa”.
Dzięki temu również mocarstwowe podrygiwania, które rząd „dobrej zmiany” w tej sprawie wykonuje, mieszczą się – a w każdym razie dotychczas się mieściły – w dozwolonych granicach, bo chociaż każdy rozumie, że w Polsce, podobnie jak i w Ameryce, rząd przed wyborami musi naprężyć muskuły – ale tak, żeby nikomu nie zrobić krzywdy ani się nie narazić. Toteż rząd „dobrej zmiany”, podobnie jak rządy pozostałych państw Europy Środkowej graniczące z Ukrainą, napisały suplikę do Komisji Europejskiej, żeby pozwoliła im podjąć suwerenną decyzję o przedłużeniu embarga na ukraińskie zboże i inne produkty rolnicze również na okres po 15 września – najlepiej do końca roku. Komisja Europejska podobno się „waha” niczym wisielec, na którego natknął się pijak („pan się waha!”), bo wprawdzie pani Urszula chciałaby prezydentowi Zełeńskiemu przychylić nieba, ale inne bantustany mają wątpliwości, zaś unijny komisarz do spraw rolnictwa, były polski niezawisły sędzia pan Janusz Wojciechowski, twierdzi, że „robi wszystko”, żeby embargo zostało przedłużone, a nawet proponuje dopłaty do „tranzytu” – żeby się firmom opłacał.
Ale Ukraina już zdążyła się przyzwyczaić, że cała Europa tak tańczy, jak jej Kijów zagra, tym bardziej że – przynajmniej do końca roku, zanim w USA zacznie się rok wyborczy – murem stoi za nią Ameryka, której słuchają zwłaszcza te państwa, gdzie stacjonuje amerykańskie wojsko, czyli na przykład Polska. Z drugiej jednak strony rząd „dobrej zmiany” nie może dopuścić do powstania wrażenia, jakby był amerykańskim pachołkiem – również ze względu na złowrogą Konfederację, którą zgodnie atakują wszystkie skonfliktowane ze sobą partie – toteż pan premier Morawiecki buńczucznie zapowiedział, że jeśli nawet Komisja Europejska embarga nie przedłuży, to on „i tak przedłuży je samodzielnie”. Na taką samowolkę polskiego premiera natychmiast zareagowała Ukraina, grożąc, że nawet gdyby Komisja embargo przedłużyła, a cóż dopiero gdyby Polska przedłużyła je samowolnie – zaskarży to do Światowej Organizacji Handlu za naruszenie umowy zawartej przez UE z Ukrainą z 2014 roku.
Na takie dictum pan minister Szynkowski vel Sęk, ten sam, co to przywiózł z Brukseli formułę bezwarunkowej kapitulacji Polski w kwestii tak zwanej „praworządności”, zauważył, że „ukraińskie naciski przekraczają pewne granice” – a konkretnie „granice dyplomacji” – i że w związku z tym „nie robą one na rządzie wrażenia”.
Wszystko to oczywiście być może, ale – po pierwsze – w jakim to niby celu Ukraina miałaby uprawiać jakąś „dyplomację” z Polską, skoro i ona wie, i my wiemy, że jak padnie stosowny rozkaz, to Polska jak zwykle będzie jej nadskakiwała? Jeśli zatem – po drugie – uprawia „dyplomację”, naturalnie po swojemu, to najwyżej z Amerykanami, którzy czują się jakoś odpowiedzialni za wkręcenie jej w maszynkę do mięsa i chcieliby oszczędzić jej najgorszego, nawet gdyby nie mieli tam żadnych koncernów. A przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak dokazywała w Ameryce Środkowej United Fruit Company, czy „robiące w miedzi” koncerny Anaconda czy Kennecott w Chile. Zatem ze strony Naszego Najważniejszego Sojusznika, którego sekretarz stanu złożył ostatnio niezapowiedzianą wizytę w Kijowie, możemy spodziewać się różnych rzeczy, które – wbrew mniemaniu pana ministra Szynkowskiego ve Sęka – jednak „zrobią na rządzie wrażenie”. Niekoniecznie zaraz z postaci przewrotu, jak to miało miejsce w Chile, bo po co tu robić jakiś przewrót, skoro Polska pod rządami „dobrej zmiany” już nie to, że w podskokach spełnia wszystkie życzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika, ale nawet je odgaduje? Wystarczyłaby krótka perswazja…
Tedy trwamy w oczekiwaniu nie tylko na to, by się przekonać, co może zrobić w Brukseli pan komisarz Wojciechowski – bo na razie wiemy tylko, że „robi wszystko” – ale również – czyja dyplomacja jest skuteczniejsza: ukraińska, czy nasza. Ukraińska działa na wielu odcinkach, na przykład również na odcinku nadprzyrodzonym. Właśnie w Rzymie odbyły się uroczyste modły za zwycięstwo Ukrainy pod przewodnictwem JE abpa Światosława Szewczuka, tego samego, który asystował JE abpowi Stanisławowi Gądeckiemu w sodomii pojednania polsko-ukraińskiego w katedrze warszawskiej. Nietrudno się domyślić, że nie chodzi tylko o zwycięstwo militarne, bo w takich sprawach Pan Bóg zwyczajowo jest po stronie silniejszych batalionów, ale w tym przypadku może zrobić wyjątek, dzięki czemu i papież Franciszek mógłby się zrehabilitować po tym, że zamiast, jak się należy, wykląć i ekskomunikować rosyjskich katolików w Petersburgu, opowiadał im coś o Piotrze i Katarzynie – ale również o sukcesy dyplomatyczne. W tej sprawie również Niebo może zostać postawione pod ścianą.
Zatem trwamy w oczekiwaniu, podobnie jak to było udziałem licznych komitetów wyborczych, które buńczucznie zarejestrowały się w Państwowej Komisji Wyborczej, że chcą trafić do Sejmu. Ale szybko odzyskały poczucie rzeczywistości, kiedy okazało się, że przewidziane przez ordynację warunki spełniło tylko 6 komitetów, w związku z czym również te wybory, podobnie jak wszystkie poprzednie, będą chyba przewidywalne.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie