Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) w sprawie zrównoważonego stosowania środków ochrony roślin (SUR) zostało odrzucone głosami europarlamentarzystów pod koniec ubiegłego roku. To jedna z najlepszych informacji ostatnich lat dla środowisk rolniczych. 299 głosów przeciw, aż 207 głosów za oraz 121 wstrzymujących się to wynik, jakiego mało kto się spodziewał. Warto jednak mieć w pamięci kształt propozycji, która wpędziłaby farmerów z wielu części Europy w tarapaty, ponieważ wiele wskazuje na to, że to konkretne rozporządzenie może być niczym mityczna Hydra, której – po ucięciu jednego łba – wyrasta kilka kolejnych.
Fatalne pomysły w fatalnym czasie
Pierwotnym założeniem rozporządzenia było drastyczne ograniczenie (o 50 proc.) możliwości stosowania środków ochrony roślin w każdym unijnym gospodarstwie rolnym oraz zupełny zakaz ich stosowania na tak zwanych „obszarach wrażliwych”. Do tego, jak wynikało z projektu, 25 proc. areału obligatoryjnie zagospodarowane zostać miało pod produkcję ekologiczną. Co ciekawe, ograniczenia w użytkowaniu nawozów i środków ochrony roślin wyliczane miały być na podstawie ich dzisiejszego zużycia. Oznacza to, że w myśl bzdurnych przepisów np. holenderski rolnik po 50-proc. ograniczeniu mógłby zużywać więcej środków ochrony roślin niż polski gospodarz przed redukcją. Logiczne? Dla urzędników tak.
To jednak nic. O krok dalej poszła Komisja Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności Parlamentu Europejskiego (ENVI), która zawnioskowała o zaostrzenie pierwotnego poziomu redukcji. ENVI domagała się, aby 50 proc. zostało zastąpione 80-proc. ograniczeniem w stosunku do lat 2018-2020.
Co mogłoby się wówczas wydarzyć? Wyobraźmy sobie plantację buraków zaatakowaną przez mszyce. W ostatnich latach w UE znacznie ograniczono możliwość stosowania neonikotynoidów. Efektem tego są powtarzające się problemy francuskich rolników, którzy w 2020 roku stracili 40 proc. krajowych upraw buraka cukrowego, które „zjadły” mszyce. Nie warto byłoby szukać tu winy unijnej polityki klimatycznej, gdyby nie fakt, że w walce z mszycami pomóc mogą wyłącznie… neonikotynoidy.
Podobnie sprawa ma się z potencjalnym odebraniem rolnikom możliwości stosowania tzw. chemii rolniczej. Badania prowadzone przez USDA, HFFA Research, unijne Wspólne Centrum Badawcze (JRC), Uniwersytet Kiloński, a także Uniwersytet i Ośrodek Badawczy Wageningen (WUR) jednoznacznie wskazywały na ogromne spadki produkcji rolniczej, wzrost cen na sklepowych półkach oraz utratę bezpieczeństwa żywnościowego Unii Europejskiej w konsekwencji implementacji rozporządzenia. Według badania WUR średnia produkcja rolna w Unii spadłaby o 10-20 proc., a w przypadku niektórych upraw nawet o 30 proc. Jeśli chcemy, aby w dobie wojny na Ukrainie i licznych społeczno-gospodarczych kryzysów Unia pozostawała – relatywnie przynajmniej – niezależna w kwestii dostaw żywności, pomysły takie jak rozporządzenie SUR należy spalić i zabetonować.
W przeciwnym razie unijne państwa będą musiały borykać się z protestami podobnymi do tych, które dziś obserwujemy na zachodzie kontynentu. Nie jest to w niczyim interesie. W każdym razie unijni politycy wybrali sobie na przymusową ekologizację Europy fatalny moment.
To koniec?
Na pewno nie. Wiele na temat potencjalnych zmian w kwestii możliwości stosowania chemii rolniczej powiedzą nam wyniki zbliżających się wyborów. Nowi europosłowie z całą pewnością będą musieli zmierzyć się z tym trudnym tematem będącym na styku gospodarki i proklimatycznych dążeń Wspólnoty. Wiele dowiemy się zapewne już w początkowym okresie nowej kampanii.
Właściwy kierunek jest dziś kreślony przez piastującą prezydencję w Radzie Belgię, która postawiła na promocję Integrowanych Metod Ochrony Roślin, stosowanie biologicznych środków ochrony roślin oraz poprawę propozycji dotyczących celów redukcyjnych. Ostatniemu z punktów na pewno będzie trzeba przyglądać się uważnie, bo – co da się wyczytać z reakcji po upadku SUR – entuzjaści rozporządzenia byli rozgoryczeni, ale i gotowi do składania nowych propozycji.
Nie zapominajmy, że proponowanie podobnych rozwiązań musi wiązać się z wyznaczeniem równie skutecznych rozwiązań alternatywnych. W dalszych przepychankach z rolnikami należy zatem życzyć decydentom odpowiedzialności.