fbpx
czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonUbezpieczeniowy absurd. Jeden z tysięcy

Ubezpieczeniowy absurd. Jeden z tysięcy

Najbardziej uciążliwą dla osób pracujących w wolnych zawodach częścią mechanizmu jest automatyczne wyrzucanie z systemu. Poziom idiotyzmu tego mechanizmu przebija wszelkie kosmiczne miary. Jak to działa? – o tym w najnowszym felietonie Łukasz Warzecha

Postawiłbym tezę, że jakość państwa poznaje się nie po tym, czy udają mu się największe, najbardziej reklamowane przedsięwzięcia – również w dziedzinie relacji z obywatelem – ale po tym, jak działają mechanizmy rzadziej widoczne, dotyczące może mniejszych grup ludzi. Polska pod tym względem wypada wciąż bardzo marnie. Mówię to na podstawie swojej wiedzy o rozmaitych mniej właśnie popularnych dziedzinach życia. Wystarczy trochę poskrobać paznokciem, żeby dogrzebać się do rozwiązań tak absurdalnych, że doprawdy trudno odtworzyć „procesy myślowe” (jak to kiedyś ujęła Kancelaria Premiera w odpowiedzi dla Watch Dog Polska w sprawie powodów zamknięcia cmentarzy 1 listopada 2020 r.) prawodawców lub ministerialnych urzędników, stojących za danym mechanizmem.

Łatwo zatem chwalić się choćby aplikacją mObywatel (faktycznie przydatną – piszę to absolutnie bez ironii) czy eReceptą. Cóż z tego, jeśli nienaprawionych pozostaje mnóstwo mniej widocznych elementów systemu. Proszę na przykład spróbować znaleźć przez oficjalny portal rządowy gov.pl bramkę do załatwienia jakiejś zwyczajnej sprawy we własnym starostwie poza dużym miastem. Konia z rzędem temu, kto odnajdzie się w tym szybciej niż po co najmniej kilkudziesięciu minutach. Jeśli w ogóle.

Dzisiaj jeden z takich mechanizmów chcę opisać – a znam go niestety z własnego doświadczenia.

Nigdy nie pracowałem na etacie i zapewne nigdy nie będę pracował. Nigdy też za tym nie tęskniłem. Nie prowadzę także działalności gospodarczej, a co za tym idzie – zawsze sam musiałem zadbać o swoje ubezpieczenie zdrowotne. Osoba uprawiająca jak ja wolny zawód ma do wyboru dwa główne rozwiązania. Może albo skorzystać z tak zwanego dobrowolnego ubezpieczenia zdrowotnego i płacić składki bezpośrednio do ZUS, albo podczepić się pod ubezpieczenie zdrowotne pracującego na etacie współmałżonka.

Z tej pierwszej drogi korzystałem wiele lat i nigdy nie byłem w stanie pojąć, dlaczego moje pieniądze muszą przejść przez ZUS, skoro są przeznaczone wyłącznie na ubezpieczenie zdrowotne, zatem logiczniej i oszczędniej byłoby, gdyby trafiały wprost do NFZ (a wcześniej – kasy chorych). Łączyło się to swego czasu z koniecznością wypełniania co miesiąc i dostarczania ZUS-owi formularzy ZUS-DRA, co było kompletnym idiotyzmem, ponieważ wszystko to, co w tych formularzach się wpisywało (deklaracja ubezpieczenia, dane osobowe oraz wymiar składki na podstawie podawanego przez GUS przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw), ZUS mógł sobie doskonale znaleźć sam. Ta kretyńska papierologia w pewnym momencie szczęśliwie przybrała wymiar cyfrowy – druczki można było dostarczać poprzez elektroniczną platformę ZUS. Nawiasem mówiąc, miała ona postać archaiczną i kompletnie nieprzyjazną użytkownikowi od początku swojego istnienia.

Z czasem przerzuciłem się na drugi system i podpiąłem pod ubezpieczenie żony. W takiej sytuacji wystarczy, jeśli osoba zatrudniona zgłosi u siebie w pracy współmałżonka do ubezpieczenia. Oczywiście nic tutaj, żeby było jasne, nie działa z automatu. ZUS sam nie wykreśli nas z poprzedniej formy ubezpieczenia i jeśli jej nie wypowiemy, w jego systemie zacznie nam się naliczać zadłużenie. Znów: nie jestem w stanie pojąć, dlaczego to wszystko nie może się dziać automatycznie i dlaczego obywatel musi tracić czas na wypełnianie kolejnych papierów oraz stanie w kolejkach do okienek.

Jednak najbardziej uciążliwą dla osób pracujących w wolnych zawodach częścią mechanizmu jest automatyczne wyrzucanie z systemu. Poziom idiotyzmu tego mechanizmu przebija wszelkie kosmiczne miary. Jak to działa? Otóż wystarczy, że osoba przypisana do ubezpieczenia zdrowotnego małżonka podpisze jedną oskładkowaną umowę zlecenia, choćby na 100 zł, a już wylatuje z dotychczasowego systemu i trzeba ją ponownie zgłaszać. Dla kogoś, kto – tak jak ja – podpisuje rocznie kilkaset różnych umów, w tym zdarzają się umowy zlecenia, jest to gigantyczny problem. Jeżeli bowiem nie jesteśmy paranoicznie wręcz na tę sprawę uczuleni, w pewnym momencie możemy się zorientować, że nie mamy prawa do świadczeń. Podpisaliśmy jakąś umowę zlecenia dwa miesiące temu, system z automatu wyrzucił nas z ubezpieczenia małżonka, ale nowej umowy już nie mamy, więc jesteśmy bez ubezpieczenia. Małżonek nie zgłosił nas też ponownie do swojego ubezpieczenia, gdyż – uwaga, uwaga – ZUS lub NFZ w żaden sposób nie powiadamia nas, że utraciliśmy prawo do świadczeń.

To również jest niezrozumiałe, zwłaszcza że istnieje Internetowe Konto Pacjenta, gdzie możemy sprawdzić swoje uprawnienia do świadczeń. Przecież z technologicznego punktu widzenia stworzenie mechanizmu wysyłania odpowiedniego alertu na adres mailowy czy numer telefonu nie jest najmniejszym problemem. Natomiast od momentu ponownego zgłoszenia do odnotowania tego przez system mija dobrych kilkanaście dni.

Wyjściem jest unikanie umów zlecenia albo nieustanne pilnowanie sprawy i ponowne dopisywanie się do ubezpieczenia małżonka kilka razy w roku. Sens takiej konstrukcji pozostaje dla mnie całkowitą zagadką. Przecież z samej swojej natury przypisanie do ubezpieczenia małżonka jest konstrukcją permanentną, a umowa zlecenia – incydentalną. Dlaczego jednorazowa składka od tej ostatniej oznacza skasowanie tego pierwszego – nie wiadomo i przekracza to miarę pojmowania logicznie myślącego człowieka. Gdyby system miał być zbudowany rozsądnie, ubezpieczony powinien pozostawać przypisany do ubezpieczenia małżonka na podstawie odpowiedniej deklaracji albo do jej odwołania, albo do momentu, gdy małżonek odejdzie z pracy. Co przecież jest odnotowywane w systemie ZUS. Ale próżno tutaj szukać logiki i rozsądku.

Zapewne gdy skieruję w tej sprawie pytania do NFZ albo ZUS – co mam w planie uczynić – dostanę jakieś przemądre wyjaśnienie, w którym instytucje te będą się powoływać na numery artykułów ustaw i rozporządzeń. Ale to niczego nie zmienia. Jasne jest przecież, że musi się to wszystko dziać na podstawie jakichś przepisów. Pytanie nie brzmi zatem, czy takie przepisy istnieją, ale dlaczego wyglądają tak, jak wyglądają i dlaczego są tak skrajnie niekorzystne z punktu widzenia obywatela.

Konsekwencje tego, przemnożone zapewne przez kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy osób w podobnej sytuacji, to konkretne pieniądze. Ludzie tracą czas, wypełniając wnioski i wyjaśniając swoją sytuację, urzędnicy tracą czas, obsługując ich – a to wszystko kosztuje.

I teraz proszę pomyśleć, że opowiedziałem państwu o zaledwie jednym z setek, a może tysięcy podobnie absurdalnych rozwiązań, na jakich opiera się działanie polskiego państwa.

Łukasz Warzecha

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
Jeden z najpopularniejszych komentatorów sceny politycznej w Polsce. Konserwatysta i liberał gospodarczy. Publicysta „Do Rzeczy", „Forum Polskiej Gospodarki”, Onet.pl, „Rzeczpospolitej", Salon24 i kilku innych tytułów. Jak o sobie pisze na kanale YT: „Niewygodny dla każdej władzy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Markowanie polityki

Nie jest łatwo osiągnąć sukces, nie tylko w polityce, ale nawet w życiu. Bardzo często trzeba postępować niekonwencjonalnie, co w dawnych czasach nazywało się postępowaniem wbrew sumieniu. Dzisiaj już tak nie jest, bo dzisiaj, dzięki badaniom antropologicznym, już wiemy, że jak człowiek politykuje, to jego sumienie też politykuje, więc można mówić tylko o postępowaniu niekonwencjonalnym, a nie jakichś kompromisach z sumieniami.
5 MIN CZYTANIA

Kot w wózku. Nie mam z tym problemu, chyba że chodzi o politykę

Wyścig o ważny urząd nie powinien być wyścigiem obklejonych hasłami reklamowymi promocyjnych wózków. To przystoi w sklepie – też dlatego, że konsument i wyborca to dwie różne role.
5 MIN CZYTANIA

Etapy rozwoju Unii

Niektórzy zarzucają mi, że bez powodu nienawidzę Unii Europejskiej. Albo uważają, że nawet jeśli mam jakiś powód, to nie mam racji, bo przecież Unia jest taka wspaniała i chce wyłącznie naszego dobrobytu. To kompletna nieprawda.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Źli flipperzy i dobra lewica

Kiedy socjaliści poszukują rozwiązania jakiegoś palącego problemu, można być pewnym dwóch rzeczy. Po pierwsze – że to, co zaproponują nie będzie rozwiązaniem najprostszym, czyli wolnorynkowym. Po drugie – że skutki realizacji ich propozycji będą kontrproduktywne, a najpewniej uderzą w najsłabszych i najbiedniejszych.
5 MIN CZYTANIA

Wyzwanie

Pojęcie straty czy kosztu zostało prawie całkowicie wyeliminowane z języka debaty publicznej. Jeśli jakiś projekt jest uznawany za słuszny i realizujący pożądaną linię, to nie niesie ze sobą kosztów – może się jedynie łączyć z „wyzwaniami”. Koszty pojawiają się dopiero tam, gdzie pomysł jest niesłuszny.
4 MIN CZYTANIA

Umowa z babcią

Jednym z najbardziej dręczących mnie pytań jest, czy politycy albo eksperci, proponujący niektóre rozwiązania o istotnych skutkach społecznych lub cywilizacyjnych, lecz pozornie mające inne cele, zdają sobie sprawę z ich ostatecznych skutków.
5 MIN CZYTANIA