Ze strony aktualnych i przyszłych właścicieli nie ma zapotrzebowania na funkcjonujące od ponad dekady świadectwa energetyczne. Ludzie nie rzucili się, żeby zlecać ich wykonanie. Czy one są komuś w ogóle potrzebne, czy jest to wyłącznie kolejne biurokratyczne podnoszenie kosztów i utrudnianie życia?

Z punktu widzenia dewelopera już od wielu lat mamy obligo, żeby wykonywać charakterystykę energetyczną obiektu przed budową oraz świadectwo energetyczne po uzyskaniu pozwolenia na użytkowanie. Zgodnie z przepisami, które aktualnie w Polsce obowiązują, deweloper nie może sprzedać lokalu, jeśli nie ma i jednego, i drugiego. Dla naszej branży jest to chleb powszedni i codzienność. Rozporządzenie, warunki techniczne, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie nakazują inwestorom, również inwestorom indywidualnym, spełnienie pewnych poziomów energooszczędności. Wartości te wyraża się skrótem EP – czyli energia pierwotna. Jest ona podawana w charakterystyce energetycznej, jak również w świadectwie energetycznym. Rozporządzenie nie definiuje maksymalnego poziomu emisji dwutlenku węgla w przeliczeniu na metr kwadratowy budynku. Jeśli chodzi o EP, to taka wartość jest podana. Aktualnie dla budynków wielorodzinnych nie może ona przekroczyć 65 kWh/m² na rok.
Czy te dokumenty, definicje są potrzebne?
Jest potrzebny jakiś standard obliczeniowy, który będzie potwierdzał, że dany budynek spełnia bądź nie spełnia wymogów energetycznych. Nie musi to być konkretnie wskaźnik EP. Może to być inny wskaźnik, który w sposób bardziej obiektywny niż EP potwierdzi energooszczędność budynku. Budynki zmieniły się przez ostatnie 10 lat. Zużywają mniej energii nie tylko na papierze, ale również w rzeczywistości. Jako osoba czynnie uczestnicząca w tym procesie mogę potwierdzić, że są to konkretne rozwiązania techniczne.
Czy to jest potrzebne właścicielowi budynku?
Może nie jest to potrzebne stricte właścicielowi budynku, ale jest częścią szerszej strategii UE związanej z poszanowaniem energii i ograniczaniem wpływu na środowisko. Jest to taki kierunek, który wydaje się trendem ogólnoświatowym. Oczywiście Chiny, Indie czy Stany Zjednoczone tworzą własną politykę w tym zakresie. W zależności od tego, jak bardzo zmiany klimatyczne będą im doskwierać, prędzej czy później będą się dostosowywać.
Czyli jest to potrzebne politykom, biurokratom, a niekoniecznie właścicielom budynków…
Biurokratom, technokratom… Jako kierowca chętnie bym pojechał więcej niż 50 km/h w terenie zabudowanym, ale wiem, że jest przepis i trzeba się tego przepisu trzymać. Podobnie jest z charakterystyką energetyczną i świadectwem energetycznym. To jest jeden ze sposobów egzekwowania przepisów w zakresie zarządzania energią w budynku; sprawdzenia, czy dany budynek spełnia dane standardy i wymogi. No bo jeśli mamy emitować mniej dwutlenku węgla, mamy zużywać mniej energii, to jakąś miarę trzeba zastosować.
No ale jeśli nie byłoby nawet tego narzędzia, a ktoś by chciał wybudować dom, to też pomyśli o tym, że lepiej wybudować energooszczędnie, by mieć potem niższe koszty w czasie jego eksploatacji. Więc co najmniej część ludzi na pewno o tym myśli, niezależnie od tego, czy jest przepis, czy go nie ma.
To jest odwieczny spór pomiędzy samoregulującą się gospodarką a interwencjonizmem państwowym. Pewne obszary muszą być zarządzane centralnie – jak energetyka, szkolnictwo, służba zdrowia i środowisko. Gdyby rzucić je na pożarcie regułom rynkowym, to one by po prostu przepadły.
Nie zgadzam się z tym punktem widzenia. Wróćmy jednak do głównego wątku naszej rozmowy. Z tego, co się orientuję, audytor – czy też certyfikator energetyczny – nawet nie ogląda budynku w celu wystawienia świadectwa energetycznego, tylko robi to zdalnie. Nawet niewiele wylicza, bo robi to za niego system na podstawie zadeklarowanych danych, a człowiek tylko kasuje sporą sumkę. Czy to ma jakąkolwiek wartość?
Rzeczywiście certyfikator nie przyjeżdża na miejsce. Czasy się trochę zmieniły. Akredytowany inżynier, który wydaje świadectwa energetyczne, podlega rygorom karnym, więc ocenia odpowiedzialnie. Trzeba wziąć pod uwagę, że gdyby on przyjechał obejrzeć dom, to nie wziąłby 400 zł, tylko 800 zł. Pewne czynności przeniosły się do internetu, wykonujemy je zdalnie. Oczywiście certyfikator powinien zapoznać się z dokumentacją takiego budynku i rzetelnie potwierdzić, czy budynek mieści się w parametrach, które są dzisiaj określone w rozporządzeniu.
Unia Europejska chce, by budynki posiadały też paszporty energetyczne – renowacji oraz efektywności energetycznej. Co to jest? Co to oznacza dla właścicieli budynków mieszkalnych?
Oznacza to dwie rzeczy: obowiązek zlecenia i wykonania takich obliczeń oraz w rezultacie posiadanie dokumentu, na podstawie którego będzie mógł ubiegać się w gminie o dofinansowanie. Niestety dofinansowania nie dotyczą przedsiębiorców. Przedsiębiorcy budujący mieszkania nie dostają żadnych dotacji. W przypadku paszportów energetycznych myślę, że to będzie obowiązek, ale i przywilej, bo jeśli mówimy o efektywności energetycznej, to w ślad za tymi przepisami przyjdą również pieniądze z Unii, które przynajmniej w jakimś stopniu pokryją nakłady inwestycyjne wspólnot i osób indywidualnych. Jak wykazać, że budynek przeszedł poprawnie termomodernizację? Można właśnie pokazać taki paszport energetyczny. Jest on potwierdzeniem, że ktoś coś zrobił w kierunku ochrony środowiska i poszanowania energii i może ubiegać się o częściowy zwrot kosztów.
Zgodnie z unijnymi propozycjami od 2026 r. nowe budynki publiczne, a od 2028 r. wszystkie nowe budynki w UE mają być bezemisyjne. Co to znaczy?
Bezemisyjność to jest poprzeczka, która jest dość wysoko zawieszona. Nie sądzę, żeby udało się zrealizować zerową emisyjność do 2028 r. nawet dla nowych budynków, a szczególnie budynków mieszkalnych, które w przeciwieństwie do hoteli czy biurowców są dość prostą konstrukcją. Budynki mieszkalne nie posiadają rekuperacji, odzysku ciepła, skomplikowanych systemów wentylacyjnych. Zeroemisyjność to neutralny ślad węglowy. W teorii jest możliwy do zrealizowania, ale wymaga sporych nakładów finansowych oraz dostępnej i taniej technologii – paneli fotowoltaicznych, pomp ciepła, rekuperacji ciepła z wentylacji pomieszczeń. Na dziś ciepło, które jest potrzebne, żeby ogrzać wodę w łazience i w kaloryferach oraz energia elektryczna, którą zużywamy w budynku, są dostarczane przez miejskie zakłady elektrociepłownicze. Te zakłady w 80 proc. pozyskują energię z węgla.
Czy jest realne, żeby to zadziałało w naszym klimacie i w naszych warunkach?
Jeszcze 20 lat temu wszyscy w to powątpiewali, natomiast technologia bardzo idzie do przodu, więc tak – jest to możliwe. Oczywiście są bariery klimatyczne. Trzeba przyznać, że w Polsce (ze względu na niższe temperatury oraz mniej słońca) mamy trudniej niż w krajach zachodniej i południowej Europy. Jest jeszcze drugi składnik, który nie zależy od inwestora, tylko od tego, jaką politykę prowadzi państwo w zakresie energetyki, czy rozwija infrastrukturę przesyłową.
No ale jeśli w budynku dodatkowo instaluje się fotowoltaikę, akumulatory, to trzeba by wziąć pod uwagę również to, że przy ich produkcji też mamy do czynienia z emisją.
Ma pan słuszność. Ja mówiłem o śladzie węglowym emisyjnym, a pan mówi o śladzie węglowym wbudowanym, który na dzień dzisiejszy nie jest rozliczany. Aktualnie według szacunków podczas użytkowania budynków na całym świecie emitowane jest 30 proc. śladu węglowego, a 10 proc. to jest ślad węglowy wbudowany, czyli ile CO2 wyemitowano podczas produkcji materiałów czy urządzeń.
Co dla Polaków oznacza transformacja energetyczna w zakresie budynków, jaką wymusza UE? Co będzie trzeba remontować i w jakim zakresie?
Jeżeli patrzę na budynek, to widzę dwie kategorie. Jedna to jest oszczędność energii, a druga – produkcja energii na miejscu. Oszczędność energii to w uproszczeniu dobra izolacja termiczna ścian i okien po to, żeby energia nie uciekała nam przez przegrody zewnętrzne. Współczesne budownictwo spełnia te wymogi. Pozostaje nam termomodernizacja obiektów starszych. Drugi aspekt to jest produkcja energii na miejscu, o której wspomniałem wcześniej. Wydaje mi się, że transformacja energetyczna w UE to będą te dwa kierunki, czyli poszanowanie energii – mniejsze jej zużycie oraz sposoby na produkcję energii lokalnie. Należy pamiętać, że będzie również duża presja na modernizację energetycznych systemów krajowych oraz odejście od węgla.
Do 2050 r. wszystkie budynki już istniejące mają zostać przekształcone w bezemisyjne. Kto za to zapłaci?
Cena energii będzie na tyle wysoka, że każdy właściciel starego budynku sam będzie chciał go unowocześnić i ocieplić, żeby płacić mniejsze rachunki. Wysokie ceny energii spowodują, że ludzie nie będą się zastanawiać, tylko to zrobią. Postęp technologiczny w tej branży przez najbliższe 27 lat powinien również pomóc w procesie transformacji.
Rozmawiał Tomasz Cukiernik