Warszawska giełda przez ostatnie lata mało komu była potrzebna. Nie potrafiła służyć ani inwestycjom prywatnym, ani przedsiębiorcom.
– Ostatnie dane pokazują, że około 60 proc. obrotu na giełdzie warszawskiej to są zagraniczni inwestorzy, 20 proc. to jest inwestor indywidualny i kolejne 20 proc. – inwestor instytucjonalny. Wydaje mi się, że powinniśmy znaleźć odpowiedź na pytanie, w jaki sposób namówić tych drobnych inwestorów oraz instytucjonalnych, żeby przychylnym okiem spojrzeli na polską giełdę – mówił Michał Staszkiewicz, dyrektor zarządzający ds. dystrybucji produktów inwestycyjnych TFI PZU S.A. na tegorocznej 24. Konferencji Rynku Kapitałowego w Bukowinie.
Nowych debiutów jak na lekarstwo
Kiedyś, zwłaszcza w latach 90. minionego wieku, Polska miała ponad 50-procentowy udział w rynku IPO (pierwszych ofert publicznych – debiutów giełdowych spółek) w kręgu krajów tzw. Trójmorza. Były to głównie (chociaż nie tylko) otwarte fundusze emerytalne (OFE), które odgrywały rolę pożytecznego stabilizatora poziomów indeksów WIG.
A co mamy dzisiaj? Na głównym parkiecie w zeszłym roku… nie było żadnego nowego debiutu! Nie przechodziły na niego również spółki mniejsze, z rynku równoległego NewConnect. Tak zresztą jest już niestety od dłuższego czasu. Zresztą na samym NewConnect tylko dwie z nich przeprowadziły oferty publiczne (tzw. IPO).
– Na aktywizację rynku IPO w Polsce będziemy musieli poczekać najprawdopodobniej co najmniej do drugiej połowy bieżącego roku. Do końca grudnia nie należy się spodziewać debiutów nowych spółek na GPW – tak z pewną dozą optymizmu mówił o tym na bukowińskiej konferencji Kamil Wardzyński, wicedyrektor PwC Polska, zespół ds. rynków kapitałowych.
Ci, którzy byli, również uciekli
Statystyki giełdowe pokazują, że tylko od początku 2023 r. główny rynek giełdowy opuściło dziesięć spółek. Debiutów nowych nie było przede wszystkim dlatego, że przedsiębiorców odstraszają od giełdy niskie wyceny akcji. Nie tylko to zresztą stoi za niechęcią firm do obecności na warszawskim parkiecie. Przedsiębiorcy mówią nieoficjalnie o braku stabilizacji politycznej, regulacyjnej i makroekonomicznej z jednej strony, a kosztach i obowiązkach informacyjnych związanych z notowaniem akcji na giełdzie – z drugiej.
Minister Finansów Andrzej Domański w wywiadzie dla agencji Bloomberg przyznał, że działania poprzedniego rządu doprowadziły do sytuacji, w której udziałowcy mniejszościowi na warszawskiej giełdzie zostali „zepchnięci na boczny tor”. Jak stwierdził, od 2017 r. skutkowało to systematycznym odpływem spółek z giełdy. Pierwszych (inaczej „pierwotnych”) ofert publicznych było zgoła niewiele, a wiele firm wycofano z giełdy, bo ich właściciele nie byli przekonani co do opłacalności bycia na giełdowym rynku kapitałowym.
Prawda jest jednak nieco inna i jeszcze bardziej ponura. Już w latach 2007–2015 z warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych wycofano 114 spółek, natomiast w latach 2015–2023 takich firm było dodatkowo dziesięć. Z drugiej strony w rządowym „Raporcie o stanie sektora MŚP w Polsce w latach 2007–2008” przyznano, że małe i średnie przedsiębiorstwa stanowią kluczowy sektor gospodarki, lecz dostęp dla nich do kapitału przez giełdę pozostaje – jak dyplomatycznie określono – „wyzwaniem”.
Obumieranie trwa od lat
Na potwierdzenie tego, że mizeria warszawskiego parkietu ma swój rodowód wcześniejszy niż czasy rządów Prawa i Sprawiedliwości, przytoczmy kilka cytatów ekspertów, którzy obumieranie warszawskiego parkietu dostrzegli już lata temu. Wszystkie poniższe wypowiedzi pochodzą z bardzo różnych mediów, więc trudno tu o posądzenie o stronniczość:
Paweł Tamborski, były prezes GPW w Warszawie: „Nasza giełda nie przyciąga wystarczającej liczby nowych spółek. Brakuje innowacyjnych firm, które mogłyby się tam rozwijać” (data publikacji: 2012 r.).
Prof. Witold Orłowski, ekonomista: „GPW jest zdominowana przez kilka dużych spółek, co ogranicza możliwości inwestycyjne. Potrzebujemy większej różnorodności” (data publikacji: 2014 r.).
Tomasz Czechowicz, inwestor: „GPW to miejsce, gdzie mało się dzieje. Brakuje nowych pomysłów i inicjatyw” (data publikacji: 2011 r.).
Wszystkie te wypowiedzi wskazują jednoznacznie, że problem braku atrakcyjności Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie dla firm, zwłaszcza z sektora MŚP, zaczął się daleko wcześniej niż w latach 2015–2017, czyli po dojściu PiS do władzy, jak opowiada o tym nowy pan minister finansów.
Co powinno się zmienić?
Zdaniem Marka Zubera, analityka i eksperta finansowego, problemy z warszawskim parkietem są zasadniczo dwa. Pierwszy to brak stabilności otoczenia makroekonomicznego dla giełdy. – Jeżeli nie wiemy, jakie będą w przyszłości przepisy dotyczące działania danej branży, to obniża to wyceny akcji spółek. Przykładem niech będzie tu nagła realizacja programu łączenia spółek węglowych z energetycznymi czy wprowadzenie podatku od ponadnormatywnych zysków firm – mówi nam ekonomista.
– Drugi problem jest taki, że po niemal całkowitej likwidacji OFE nie zaproponowano żadnego innego „stabilizatora” giełdy. W efekcie przez co najmniej ostatnią dekadę giełda jest w kryzysie, a warszawski indeks giełdowy dopiero niedawno przebił poziom… z października 2007 r. – zauważa Zuber.
Dopóki przynajmniej to się nie zmieni, polscy przedsiębiorcy w ogromnej większości nadal będą stronić od giełdy.