Dziadek w Wehrmachcie, a babcia zgwałcona
Mój dziadek Jan Palisa urodził się w 1921 r. we wsi Dobrzany koło Lwowa. W kwietniu 1940 r. jego rodzina została wywieziona do północnego Kazachstanu, gdzie pracował w kołchozie. Cztery lata później wstąpił do armii kościuszkowskiej i przeszedł z nią cały jej szlak bojowy od Sum w północnowschodniej Ukrainie, gdzie armia była tworzona, do Berlina. Dowoził paliwo do czołgów na froncie. Po wojnie osiadł w Katowicach. Z kolei dwaj jego bracia, wracając w 1946 r. z Kazachstanu, powrócili do swojej wsi i mieszkali potem we Lwowie. Tyle ze swojej historii opowiadał dziadek w domu.
Archiwa prawdę powiedzą
Dziadek twierdził, że jego rodzina była Polakami. Kiedy już byłem świadomy tej historii, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno. Na kilka lat przed jego śmiercią nieśmiało zapytałem dziadka, czy przed wojną w domu w Dobrzanach mówili po polsku. Zapewnił, że tak.
Mijały lata. Zacząłem szukać w archiwach rodzinnych śladów. Całkiem niedawno nawiązałem kontakt z pisarzem dr. Jerzym Rohozińskim z Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami. Miał on dostąp do kazachskich archiwów. Spytałem go, czy przypadkiem nie natrafił na nazwisko Palisa. Okazało się, że tak! Wysłał mi spis osób wysłanych z Zachodniej Ukrainy i Białorusi przebywających w rejonie mendygaryńskim obwodu kustanajskiego. Wynikało z niego, że 18 maja 1940 r. mój dziadek przyjechał na zesłanie do wsi Kyzyłtu. Napisano, że ma obywatelstwo polskie, ale narodowość… ukraińską!
To mnie nieco zbiło z tropu. Ale znalazłem jeszcze coś, co to potwierdzało. Mianowicie na jednej z internetowych stron genealogicznych zamieszczono informację dotyczącą metryki urodzenia pradziadka Michała, ojca dziadka Jana. Okazało się, że w 1895 r. nie został on zapisany w parafii katolickiej, lecz w grekokatolickiej. W tamtych czasach wyglądało to tak, że podział ludzi był nie tyle narodowy, ile raczej religijny. Jak ktoś chodził do kościoła, to był Polakiem, a jak do cerkwi – to Ukraińcem.
Skontaktowałem się z synem brata dziadka, który mieszkał we Lwowie. Chciałem potwierdzić te rewelacje. Spytałem go, w jakim języku jego ojciec i dziadek przed wojną rozmawiał w domu. Odpowiedział jednoznacznie, że po ukraińsku. Dodał, że byli Ukraińcami i chodzili do cerkwi. Zaznaczył, że pradziadek Michał był osobą światłą i znał nie tylko język ukraiński, ale także polski, rosyjski i niemiecki w mowie i piśmie. „Ale w domu mówili po ukraińsku” – powtórzył kuzyn.
W latach 90., kiedy dziadek jeszcze żył, opowiadał, że pradziadek Michał został aresztowany przez NKWD, zanim cała rodzina została wywieziona do Kazachstanu. Kiedy go pytałem za co, mówił, że za to, iż dla komunistów był worog naroda (wróg ludzi). Dodawał też, że był sołtysem w Dobrzanach. Ja to rozumiałem w ten sposób, że skoro w czasach II Rzeczpospolitej pełnił funkcję polityczną, to tym bardziej wydawało mi się, że fakt ten potwierdza, iż rodzina była Polakami. Myliłem się. Został sołtysem, bo wybrała go na to stanowisko ukraińska większość wsi. A Stalin poddawał represjom przecież nie tylko Polaków, ale chyba wszystkie narody żyjące w ZSRR, także Ukraińców.
Aby dowiedzieć się czegoś więcej, w sprawie pradziadka Michała postanowiłem napisać do Archiwum Państwowego Obwodu Lwowskiego. Już wcześniej, kiedy szukałem informacji o dziadku Janie, uzyskałem stamtąd pismo, w którym poinformowano mnie nie tylko o kwestiach zesłania rodziny Palisa do Kazachstanu, ale także o areszcie i wyroku, jaki orzekła specjalna komisja NKWD wobec pradziadka Michała. Co więcej, z pisma wynikało, że karę więzienia pradziadek odbywał w łagrze Iwdel na Uralu Północnym, o czym nikt z osób aktualnie żyjących nie miał pojęcia. Na dodatek pod koniec lat 80. XX wieku został on z urzędu zrehabilitowany. Nadal nie wiedziałem jednak, za co dostał te osiem lat łagru.
Tajemnice pradziadka
Nie spodziewałem się, że następne moje pismo do Archiwum Państwowego Obwodu Lwowskiego odniesie jakiś skutek. Mimo to postanowiłem napisać. Poprosiłem o poszukanie wszelkich dokumentów dotyczących pradziadka Michała. Po kilku tygodniach otrzymałem mailową odpowiedź. W piśmie z archiwum informowano mnie, że znaleziono dokumenty, jakie mnie interesują, ale za skany zażądano zapłaty w wysokości 57,47 dolarów. Spytałem, co za te pieniądze otrzymam. Odpisano, że kopie 103 stron dokumentów dotyczących mojego pradziadka z lat 1940–1989. Długo się nie zastanawiałem, bo chciałem te wszystkie dokumenty uzyskać. Zrobiłem przelew i kilka dni później otrzymałem na maila link do bardzo dobrej jakości skanów. Okazało się, że była to kopalnia wiedzy, jeśli chodzi o niemal całe życie mojego pradziadka. Wszystko jednak było w języku rosyjskim. Nie to było jednak problemem, ale to, że część dokumentów było napisanych ręcznie, na dodatek z błędami i trudno było je odczytać. Mimo to udało mi się odszyfrować, przetłumaczyć i zrozumieć ok. 90 proc. tekstu. Z resztą tekstu pomogła mi znajoma, emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego, bo biura tłumaczeń żądały kosmicznych kwot rzędu ponad 10 tys. zł.
Im więcej z tych dokumentów rozumiałem, tym bardziej mnie to ciekawiło. Pradziadek miał bardzo pokręcone losy i wiele w życiu przeszedł. Potwierdziło się, że był Ukraińcem. Ale był kimś więcej. Nie tylko zwykłym Ukraińcem. Otóż w młodości czynnie walczył o utworzenie niepodległego państwa zachodnioukraińskiego po pierwszej wojnie światowej. Walczył z Polakami. Ale to już być może temat na osobny artykuł.
Kiedy spytałem o to mamę, powiedziała, że nic na ten temat nie wie. Zapytałem ją też, czy dziadek mówił, że byli Ukraińcami. Powiedziała, że ani dziadek jej nic takiego nie mówił, ani sama go o to nie pytała. Urodziła się po wojnie w Polsce i tamta historia jej nie interesowała. W ogóle nie była tego świadoma. Dopiero poszukiwania archiwalne wyciągnęły na światło dzienne to, jak naprawdę się sprawy mają.
Warto grzebać w archiwach. Niestety te rosyjskie są dla nas aktualnie niedostępne. Nie tylko Rosjanie byliby prawdopodobnie niechętni pomagać w ten sposób Polakom z uwagi na sytuacje wojenną, ale z powodu sankcji nałożonych na Rosję nie można tam nawet wysłać zwykłego listu. Ja to niedawno zrobiłem. Poczta Polska skasowała 8 zł, ale listu do obwodu swierdłowskiego, do którego aktualnie przynależy miasto Iwdel, nie wysłała. Zamiast tego po kilku dniach listonosz mi go… zwrócił.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie