Gdyby politycy i dyplomaci europejscy musieli wybrać słowo opisujące negocjacje w sprawie Brexitu, byłoby to „jedność”. Wszyscy bowiem obawiali się, że rozpoczynając rozmowy, Unia Europejska przeobrazi się w festiwal osobistych interesów każdego kraju. Tak się jednak nie stało.
Komisja Europejska postanowiła bowiem, że prowadząc rozmowy w sprawie Brexitu, wszystkie państwa członkowie muszą reprezentować jedno stanowisko i w tym zakresie musi zostać zachowana żelazna konsekwencja. Za przebieg operacji został odpowiedzialny francuski polityk Michel Barnier, którego uczyniono głównym negocjatorem Wspólnoty.
O ile podczas rozwodu z Wielką Brytanią poszczególne państwa członkowskie „mówiły” jednym głosem (w końcu chodziło o uregulowanie stosunków na poziomie Wspólnota – Zjednoczone Królestwo), o tyle po Brexicie nic nie stoi na przeszkodzie, aby rozpocząć negocjacje we własnym zakresie. Zwłaszcza że strategiczne tematy do rozmów dla poszczególnych gospodarek są różne. Każdy rząd musi przede wszystkim reprezentować i bronić interesów swojego kraju, co w znaczy sposób komplikuje negocjacje.
Oś francusko-niemiecka
Kraje takie jak Francja czy Niemcy mniej lub bardziej próbują obalić wizję promowaną przez premiera Wielkiej Brytanii, jakoby wyjście z Unii Europejskiej miało uchronić angielską gospodarkę przed stagnacją. Państwa Unii chcą wierzyć, że wyjście ze Wspólnoty oznacza ekonomiczny koniec. Nikt nie dopuszcza do siebie innej możliwości.
Swego czasu, jak podaje hiszpański dziennik „El Confidencial”, władze Berlina miałyby stwierdzić, że wolałby kolejny kryzys ekonomiczny od decyzji politycznych, które mogłyby podważyć zasadność europejskiego projektu, którego dezintegracja może mieć znacznie poważniejsze negatywne skutki (zwłaszcza dla niemieckiego sektora samochodowego).
Nowe „europejskie plemiona”
Wielka Brytania ma wielu sojuszników, którzy wspierali ją podczas procesu opuszczenia Unii. Mowa tutaj o Holandii, krajach skandynawskich oraz Irlandii, czyli gospodarkach szczególnie zależnych od brytyjskiej koniunktury. Dla tych krajów ochrona „serca europejskiego projektu, jakim jest zacieśnianie współpracy wewnątrz Unii”, może zejść na drugi plan w sytuacji, gdy trzeba będzie chronić interesy krajowych gospodarek. Państwa te już teraz nazywane są jako „nowa hanzeatyka”.
W podobny sposób mogą reagować kraje grupy wyszehradzkiej, która obejmuje Polskę, Słowację, Węgry i Czechy. Nie jest jasne, czy blok wschodni będzie bronił jednolitej polityki Unii, zwłaszcza że nie podziela on strategicznej wizji Europy proponowanej przez Niemcy czy Francję. Bardzo prawdopodobnym wydaje się zatem scenariusz, że grupa wyszehradzka, chcąc bronić sytuacji swoich obywateli przebywających na Wyspach, zdecyduje się na „postawę skandynawską”, stawiając na pierwszym miejscu dobre relacje z Londynem.
Sektor rybołówstwa
Szczególne miejsce w “pobrexitowych” rozmowach może zająć sektor rybołówstwa. Północny Atlantyk jest bowiem jednym z kluczowych europejskich łowisk. Większość połowów Belgii, Holandii, Francji, a także częściowo Hiszpanii, pochodzi właśnie z wód brytyjskich.
Jest o co walczyć, ponieważ wartość unijnych połowów prowadzonych na wodach brytyjskich wynosi 700 milionów euro. Nic więc dziwnego, że już teraz francuskie media rozpisują się nad strategią, jaką powinna obrać Komisja Europejska w negocjacjach z Londynem – należy przeciągnąć wszystkie państwa członkowskie na swoją stronę i walczyć od samego początku, bo później będzie już za późno. Innymi słowy, dwadzieścia siedem gospodarek (mówiących jednym głosem) w sytuacji nieuzyskania kompromisu w zakresie rybołówstwa może zagrozić Zjednoczonemu Królestwu konsekwencjami w innych, kluczowych dla Brytyjczyków sektorach.
Tymczasem brytyjski premier Boris Johnson niezmiennie stoi na stanowisku, że w zakresie rybołówstwa nie zamierza ustępować. Co więcej, wielu tamtejszych deputowanych, niezależnie od reprezentowanej partii, broniło Brexitu, utwierdzając swoich zależnych od sektora rybołówstwa wyborców w przekonaniu, iż po Brexicie wody brytyjskie będą tylko brytyjskie, to znaczy bez wpływania na nie europejskich statków.
Brexit szczególnie ważny dla Hiszpanii
Hiszpańska gospodarka jest jedną z najbardziej narażonych na pobrexitowe zawirowania. Z jednej strony kraj ten podziela francusko-niemieckie stanowisko co do wizji Unii i jej relacji z rozwiedzioną Wielką Brytanią. Z drugiej jednak strony, chcąc złagodzić skutki gospodarcze Brexitu, Madryt powinien obrać strategię nordycką.
Jest jeszcze coś, co sprawia, że ​​hiszpańsko-angielskie negocjacje będą inne niż dla reszty państw członkowskich. To Gibraltar. Przyszłość skały jest sprawą między Madrytem a Londynem, ale nie ulega wątpliwości, że wątek Gibraltaru będzie miał wpływ na stanowisko Hiszpanii w prowadzonych równolegle rozmowach handlowych. Iberyjska gospodarka jest żywo zainteresowana utrzymaniem brytyjskiej turystyki. Priorytetowo traktuje się również sytuację obywateli Hiszpanii w Wielkiej Brytanii. Ale tutaj Madryt ma godną pozazdroszczenia kartę przetargową, dzięki której jako jedyne państwo Unii może wywrzeć realną presję na Londyn. Każdorazowy „atak” na hiszpańskich obywateli będzie powodował natychmiastowe reperkusje wobec licznej społeczności brytyjskiej w Hiszpanii (mowa tutaj zwłaszcza o bogatych angielskich emerytach zamieszkujących południe półwyspu).