– Niestety do tej pory nie został implementowany złożony pakiet rozwiązań, stanowiący punkt wyjścia do zrealizowania inwestycji. W obecnym stanie prawnym morskie farmy wiatrowe nie powstaną – ocenił sytuację Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW). Gajowiecki wziął udział w debacie „Energetyka wiatrowa na lądzie i morzu” w ramach niedawno zakończonej konferencji PRECOP 27 w Katowicach.
Inwestycje na Bałtyku blokuje brak odpowiednich przepisów dotyczących tzw. ceny maksymalnej, czyli gwarantowanej sprzedaży prądu „z wiatru”. Cena ta determinuje opłacalność całej inwestycji. Gdy była wyznaczana jeszcze przed wojennym kryzysem energetycznym nie przewidziano, jak wysokie koszty będą wiązać się z zakupem niezbędnych surowców oraz narzędzi potrzebnych do uruchomienia farm wiatrowych. Nie przewidziano ponadto znacznej dewaluacji złotego w stosunku do euro, co dodatkowo wywindowało projektowane koszty. O innych jeszcze problemach i przeszkodach stojących na drodze rozwoju morskiej energetyki wiatrowej, między innymi o braku wystarczającej liczby linii przesyłowych w północnej Polsce, traktuje raport Najwyższej Izby Kontroli z lipca tego roku (https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/rozwoj-morskiej-energetyki-wiatrowej.html)
Zamrożony wiatr
Ma czym pochwalić się za to lądowa branża wiatrowa. Lądowe elektrownie wiatrowe osiągnęły już moc około 8 GW. Kolejne farmy powstają w systemie aukcyjnym wsparcia OZE. Wiatraki wytwarzają już – jak informuje PSEW – „średnio ponad 10 procent energii elektrycznej w kraju”.
Żeby jednak nie było za dobrze, kilka lat temu wciśnięto hamulec. Wiele dobrze zapowiadających się inwestycji zostało zablokowanych przez słynną już „ustawę 10H” demolującą przede wszystkim planowane lokalizacje wiatraków. Jej pokłosiem były między innymi bankructwa firm, przede wszystkim małych i średnich, które inwestycji nie dokończyły, za to zostały dociążone obowiązkiem spłaty kredytów bankowych.
Jak się jednak wydaje, z opóźnieniem – ale jednak, rząd zrozumiał swój błąd. Zamiast dalej wsłuchiwać się w krzyki ekologistów, postanowił ustawę poprawić. Prezes PSEW donosi, że projekt ustawy liberalizującej ustawę 10H został wypracowany i nawet trafił do Sejmu, ale tam… niespodziewanie utknął w „zamrażarce”. Wielka to szkoda, bo potencjał lądowej energetyki jest szacowany na minimum 20 gigawatów, moc wyprodukowana mogłaby do roku 2030 roku nawet się podwoić (niektóre szacunki mówią nawet o jej potrojeniu!).
Bałtyk: poważne zagrożenie i poważne koszty
Na drodze farm na Bałtyku stoi jeszcze inna przeszkoda. Najwięcej wie o niej wojsko, wiedzą także naukowcy zajmujący się tym tematem: Bałtyk jest morzem zanieczyszczonym ogromną ilością toksycznych i niebezpiecznych substancji. Oficjalne informacje o tym znajdują się m.in. w raporcie Najwyższej Izby Kontroli. W odpowiedzi na wnioski pokontrolne powstał 1,5 roku temu międzyresortowy zespół ds. zagrożeń wynikających z zalegających w obszarach morskich RP materiałów niebezpiecznych. Włączeni do niego zostali m.in. szef Kancelarii Premiera, minister obrony narodowej, ministrowie „właściwi” do spraw energii, gospodarki wodnej, klimatu, środowiska. Zagrożenie i problem zostały wspomniane nawet w dokumencie Polityka Energetyczna Polski 2040 (PEP 2040), gdzie wprost mówi się o niezidentyfikowanych niewybuchach i pojemnikach z gazami bojowymi, które mogą znajdować się na dnie Bałtyku jeszcze od czasów wojny.
Koszty działań „inwentaryzacyjno-wydobywczych”, czyli mówiąc po ludzku oczyszczenia Bałtyku z toksycznych składowisk oraz niewybuchów, oszacowano wstępnie na 1,5 bln złotych!
Morskie farmy wiatrowe mogłyby się stać jednym z filarów polskiego systemu energetycznego. Jeśli nie powstaną – w każdym razie nie powstaną szybko – będzie to nie tylko strata dla polskiej gospodarki oraz poważny ubytek w systemie energetycznym kraju. Będzie to również utracona szansa polskich firm, które jako podwykonawcy i firmy serwisujące ogromnie skorzystałyby na rozwoju morskiej energetyki wiatrowej.