Najnowsze informacje sondażowe nie pozostawiają wątpliwości, że Partia Wolności (PVV) z 35 mandatami pozostawiła konkurentów daleko za sobą. Zjednoczona lewica holenderska (PvdA/GroenLinks), według tych danych, miałaby uzyskać 25 mandatów, a liberałowie (VVD) – 24.
„PVV nie może być dłużej ignorowane. Będziemy rządzić” – mówił po ogłoszeniu wyników Geert Wilders. Aby jednak spełnić swoje zobowiązanie bycia „premierem wszystkich” będzie musiał przekonać inne partie, by dołączyły do jego koalicji. Celem jest zagwarantowanie 76 mandatów w 150-osobowym parlamencie.
Pieter Omtzigt, najpopularniejszy polityk kraju i lider partii Nowa Umowa Społeczna (NSC), która zdobyła 20 mandatów, zasugerował już współpracę z PVV. Podobnie Carolin van der Plas, liderka farmerskiej partii BBB, która zwyciężyła w marcowych wyborach samorządowych, a obecnie zdobyła 7 mandatów.
Lewica i muzułmanie zaniepokojeni
Niderlandzka lewica i przedstawiciele społeczności muzułmańskiej są zaniepokojeni wynikiem wyborów. Były przywódca Zielonych (GroenLinks) Jesse Klaver mówi o szoku spowodowanym wynikiem i dodaje, że „wygrała partia, która wyklucza tak wiele osób”. Frans Timmermans, który przewodzi zjednoczonej lewicy, także nie krył emocji: „będziemy bronić demokracji” – powiedział i wezwał do silniejszej konsolidacji po lewej stronie sceny politycznej. „Zajmijmy wspólne stanowisko przeciwko dyskryminacji, wykluczeniu i biedzie” – podkreślał.
Jednak najbardziej zaniepokojone są niderlandzkie organizacje muzułmańskie, ponieważ PVV nie kryje swojego antyislamskiego nastawienia. Habib el Kaddouri z Partnerstwa na rzecz Marokańskich Holendrów (SMN) mówił o „nasilonym lęku” po wygranej PVV.
Wilders w Holandii budzi duże kontrowersje ze względu na swoje zdecydowane poglądy w kwestii muzułmanów. Stanowczo opowiada się za zakazem noszenia nikabu i burki w miejscach publicznych. Jest także zdecydowanym krytykiem Unii Europejskiej, z której chciałby wyprowadzić kraj. Jednak w ostatnim czasie używa łagodniejszego języka.