Zaiste – mówimy bowiem o filmie kręconym na przełomie lat 70. i 80., który dzisiaj można zobaczyć w serwisie TVP VOD – i chyba tylko tam. Film wyreżyserował Jerzy Sztwiertnia, scenariusz napisali Stefan Bratkowski i Andrzej Twerdochlib, a wystąpili niemal wszyscy najbardziej rozpoznawalni i najwybitniejsi aktorzy tamtego czasu, czyli między innymi Krzysztof Kolberger (jako Dezydery Chłapowski), Andrzej Seweryn (jako Hipolit Cegielski), Piotr Machalica (jako ks. Piotr Wawrzyniak), Jerzy Bińczycki (jako ks. Augustyn Szamarzewski), Krzysztof Kowalewski (jako Maksymilian Jackowski) i wielu, wielu innych.
Przedstawiona w 13 odcinkach historia obejmuje czas między zakończeniem wojen napoleońskich a odzyskaniem przez Polskę niepodległości – w Wielkopolsce, w zaborze pruskim. Mówiąc w największym skrócie – to opowieść o ludziach, którzy swoją mrówczą, organiczną pracą ratowali polską tożsamość, ale też – a może przede wszystkim – podstawy ekonomiczne polskiego bytu, bez których polskości nie udałoby się utrzymać albo byłoby to znacznie trudniejsze. Zaczęło się od instrukcji Dezyderego Chłapowskiego, byłego oficera w armii Napoleona, jak w nowoczesny sposób prowadzić gospodarstwo rolne, a skończyło na wielkim sukcesie polskich kas oszczędnościowych, do których ciągnęli także Prusacy z powodu lepszych warunków i zysków, oraz stworzeniu poznańskiego Bazaru, gdzie w grudniu 1918 r. z okna przemówił do tłumu przebywający z krótką wizytą w mieście Ignacy Jan Paderewski. (Tu zaznaczyć trzeba, że Paderewski do zrywu powstańczego nie nawoływał. Rozumiejący bardzo wówczas delikatną sytuację dyplomatyczną Polski artysta nie dał się ponieść emocjom i przez cały czas swojego pobytu w mieście zachowywał się z bardzo daleko posuniętą wstrzemięźliwością. Nie miał też już potem w Poznaniu żadnych innych publicznych wystąpień.) 27 grudnia, najprawdopodobniej całkowicie spontanicznie i wskutek przypadkowego zdarzenia, zaczęły się walki. Wybuchło Powstanie Wielkopolskie. Jakkolwiek nie było planowane, to jednak Polacy w Wielkopolsce byli generalnie do walki przygotowani, a prowadzona przez wiek praca organiczna dała im do niej dobre, solidne podstawy.
Dzisiaj serial może być niestrawny dla młodszych widzów, przyzwyczajonych do nowoczesnych środków filmowych, które schlebiają ograniczonej zdolności do dłuższego skupienia uwagi. A jednak warto do niego wrócić, bo opowieść o Wielkopolsce w czasie zaborów pokazuje przynajmniej dwie ważne rzeczy: jedną bardziej, drugą mniej oczywistą.
Ta bardziej oczywista – aczkolwiek dla wielu dzisiaj już wcale nie tak zrozumiała – to ta, że naród w takim samym stopniu buduje się na fundamencie pamięci czy idei, jak na fundamencie przedsiębiorczości i finansów. Brak takiego fundamentu rozłożył na łopatki I Rzeczpospolitą – w czasie, gdy inne państwa zaczęły już nad nim pracować, z Wielką Brytanią na czele. Ks. Wawrzyniak, Cegielski czy Chłapowski są w nie mniejszym stopniu bohaterami polskiej walki o niepodległość, suwerenność, a najpierw – narodowe trwanie niż Piotr Wysocki czy Romuald Traugutt. A nawet, można by argumentować, bardziej – bo gdy ci ostatni prowadzili beznadziejną walkę (nie zawsze z własnej woli – Traugutt podjął się w końcówce Powstania Styczniowego roli dyktatora powstania niechętnie i ze świadomością nieuchronnej właściwie przegranej), ci pierwsi nikogo na śmierć posyłać nie musieli, a przeciwnie – pomnażali polski majątek.
Przy czym pamiętać też trzeba, że wielu spośród Wielkopolan w narodowych powstaniach brało udział. Dezydery Chłapowski po wybuchu Powstania Listopadowego przedostał się do zaboru rosyjskiego i jako dowódca odnosił spore sukcesy, a także opracował plany, które potencjalnie mogły przynieść polskim oddziałom spore powodzenie, ale nie były akceptowane przez jego zwierzchników. Ostatecznie, gdy zmuszony został do przekroczenia z powrotem granicy rosyjsko-pruskiej, został zatrzymany i skazany na rok więzienia w twierdzy w Szczecinie oraz wysoką grzywnę, dzięki czemu uniknął konfiskaty znakomicie i nowocześnie przez siebie prowadzonego majątku w Turwi. Nawet w pruskim więzieniu nie marnował czasu: napisał tam podręcznik „O rolnictwie”. Dożył wybuchu Powstania Styczniowego (zmarł w 1879 r.), do którego pod wpływem swoich doświadczeń odnosił się bardzo sceptycznie. Można by śmiało powiedzieć, że Chłapowski był patriotą wzorcowym.
Ale i później, w ponurych czasach komuny, rodzimi „prywaciarze”, z pogardą traktowani nie tylko przez partię, ale też przez wielu współobywateli, w tym także z inteligencji – z chlubnymi wyjątkami ludzi w typie Stefana Kisielewskiego – pomogli nam przez to Morze Czerwone przejść. W najbardziej niekorzystnych warunkach przechowali namiastkę wolnego rynku, a też dawali jakiś dostęp do tego, czego gospodarka centralnie planowana nie mogła zapewnić. I byli ostoją zdrowego ekonomicznego rozsądku.
Druga rzecz jest mniej oczywista: ta gałąź, którą dla państwa i narodu jest przedsiębiorczość, jest po cichu eliminowana. Nie przez żaden ukaz czy, sięgając po nazwy współczesnych aktów prawnych, dyrektywę albo unijne rozporządzenie czy krajową ustawę. Tak działało się kiedyś i było to o tyle lepsze, że wszystko było widać czarno na białym. Dzisiaj mamy do czynienia z procesem, który jest znacznie trudniejszy do uchwycenia. Zdecydowana większość go po prostu nie dostrzega. W ramach tego procesu trwa postępujące uzależnianie obywateli od państwa. Przyszłość coraz większej liczby ludzi nie zależy już od ich własnej inwencji, pracowitości i wytrwałości, ale od państwowych posad i socjalu. To również postępujące tępienie drobnego biznesu na rzecz wielkich korporacji. Mnożenie przez polskie państwo, ale też przez Unię Europejską wymogów, które stają się coraz trudniejsze do spełnienia przez małe i średnie firmy, sprawia, że znikają one z gospodarki, a zastępują je molochy. Następuje koncentracja usług i produkcji w stopniu, jakiego do tej pory nie widzieliśmy.
Im bardziej zaś skoncentrowany jest biznes, tym łatwiej zawierać mu zakulisowe umowy lub lobbować skrycie u rządzących. Tymczasem mocą gospodarki opartej na dużej liczbie małych i średnich firm jest właśnie to rozproszenie, które sprzyja i konkurencyjności, i przede wszystkim utrudnia prowadzenie zakulisowych negocjacji czy przepychanie regulacji, które odgórnie dają preferencje określonemu typowi firm lub po prostu konkretnym firmom.
Bardzo często spotykam się dzisiaj z obraźliwą dla przedsiębiorców narracją: „Trzeba skończyć z tymi »Januszeksami«, bo to zerowy potencjał innowacji i jeszcze wyzysk pracowników”. Ciekawe, że takie poglądy przedstawiają na ogół ludzie o lewicowych poglądach, którzy nie tak jeszcze dawno gromiliby na potęgę świat wielkich korporacji. Teraz wydaje się, że nagle stał się on ich przyjacielem. Akceptują bez mrugnięcia takie potworki jak unijny system ESG – system pozafinansowej oceny przedsiębiorstw notowanych na giełdzie, który w najbliższych latach wejdzie w życie, a który nałoży na firmy gigantyczne obciążenia finansowe oraz spowoduje rywalizację w realizacji najbzdurniejszych pomysłów rodem z podręcznika poprawności politycznej. Wielkie korporacje sobie z tym poradzą, bo po prostu dodadzą swoim działom prawnym czy CSR kolejne zadanie do odfajkowania. Nie wytrzymają mniejsi.
Tak odbywa się podcinanie korzeni, na których utrzymywała się kiedyś polskość, nasza tożsamość i które pozwoliły nam się odrodzić po wieku niewoli. Podcinanie odbywa się po cichu i bez rozgłosu, zatem możemy nawet nie zauważyć, gdy proces się zakończy. Lecz z pewnością w którym momencie bardzo boleśnie odczujemy jego skutki.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie