Wielokrotnie zdarzało się, że oburzenie wywoływały interwencje straży gminnych wobec drobnych handlarzy sprzedających swoje wyroby bez zezwolenia. Oburzenie to jest całkowicie zrozumiałe i w dużej mierze uzasadnione. Jest jednak druga strona medalu: pomijając skalę, nielegalny handlarz jest w jakimś stopniu nieuczciwą konkurencją dla tych przedsiębiorców, którzy uiścili wszystkie niezbędne opłaty i uzyskali potrzebne pozwolenia. On tego nie zrobił, zatem ma łatwiej, prościej i nie ponosi kosztów, które oni ponieśli. Nakładany mandat jest więc niejako wyrównaniem lepszych warunków, które taki handlarz nielegalnie uzyskał.
Dla mnie jasne jest, że jest to argument nie za wzmożonym ściganiem ulicznych handlarzy, ale za poluzowaniem zasad, odejściem od zbędnych zezwoleń, wprowadzeniem prostszych reguł w zależności od skali prowadzonej działalności. Nie zmienia to jednak istoty sprawy: o autentycznej i sprawiedliwej konkurencji można mówić tam, gdzie wszystkich obowiązują jednakowe reguły. A przynajmniej wszystkich w danej branży i podobnej skali.
Zapomnieli o tym najwyraźniej ci, którzy oburzyli się zakazem wwożenia ukraińskich produktów rolnych do Polski. Najczęściej pojawiał się właśnie argument, że zakaz oznacza protekcjonizm i niszczenie konkurencji. Tylko że to nieprawda. Choć nie można też powiedzieć, żeby było dokładnie odwrotnie, czyli że jest to ochrona prawdziwej wolnej konkurencji. Europejskie rolnictwo nie funkcjonuje niestety w jej warunkach. Dopłaty, przymusowe, ale płatne odłogowanie, kwoty – wszystko to są regulacje kompletnie sprzeczne z ideą wolnego rynku. Czy, w jakim stopniu i w jakim tempie można by je znieść, gdyby w ogóle była taka polityczna możliwość – to już inna sprawa.
Nie ma jednak wątpliwości, że polscy rolnicy muszą spełniać wymogi stawiane przez UE, a ukraińscy nie muszą. Te wymogi to nie tylko regulacja samego wolumenu produkcji w niektórych działach rolnictwa, lecz także ścisłe normy dotyczące żywności. Również zboża. Jeśli zatem do Polski wjeżdżało ukraińskie zboże, które norm spełniać nie musiało, to był to akt nieuczciwej konkurencji wobec polskich rolników.
Ta historia ma niestety również swój wymiar finansowy. Żeby załagodzić zrozumiałą złość rolników, rząd zapowiedział skup polskiego zboża po zawyżonych cenach. Najpierw była mowa o tym, że ta operacja będzie kosztowała 5 miliardów złotych, ale zgodnie z najnowszymi informacjami ministra rolnictwa suma urosła już do 10 miliardów złotych. Między bajki można włożyć twierdzenie, że nie będzie to mieć wpływu na inflację, która i tak wygasać nie zamierza. Lecz cóż – naprawianie przez rządzących własnych błędów naszymi pieniędzmi to praktyka nienowa i mająca tradycję znacznie dłuższą niż ostatnie osiem lat.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy