O SCT napisano już i powiedziano bardzo wiele – robił to także niżej podpisany – więc wymienianie kolejnych argumentów tym razem sobie daruję.
(Zapowiadam jedynie, że w najbliższy czwartek na moim kanale na YouTube rozmowa z Pawłem Skwierawskim ze Stowarzyszenia „Stop Korkom”, który zabierał głos jako przedstawiciel mieszkańców podczas wspomnianej sesji rady.)
Najbardziej przerażające podczas obrad było nie to, jak demagogicznymi argumentami posługiwali się zwolennicy SCT ani to, że nie wpuszczono na salę jej przeciwników, podczas gdy zaprzyjaźnieni z ratuszem aktywiści miejscy weszli bez problemu. Najbardziej przerażająca była świadomość, że z mównicy mogą paść najbardziej konkretne argumenty przeciwko strefie, że mogą zostać wygłoszone najbardziej sensowne i umiarkowane w tonie apele do radnych Koalicji Obywatelskiej, aby przynajmniej wstrzymali się od głosu i przemyśleli sprawę jeszcze raz – a i tak nic to nie da, bo decyzja została już podjęta na poziomie najczyściej politycznym i nic jej nie zmieni. Tak to niestety działa: SCT nie jest konsekwencją jakiegokolwiek namysłu nad sytuacją czy weryfikacji danych. Nie jest też skutkiem woli wyrażonej przez mieszkańców – wszak nie przeszedł wniosek o referendum w tej sprawie, co przecież byłoby najbardziej demokratycznym sposobem decydowania o regulacji tej skali i znaczenia. Jest rezultatem – powtarzam – najczyściej politycznej decyzji, której motywy można jedynie odgadywać.
Stawiam przede wszystkim na dwa.
Pierwszy to motyw piarowy: prezydent Warszawy oddał sprawy organizacji miasta w pacht ludziom powiązanym z patologicznymi ruchami miejskimi i sam się tym po prostu nie zajmuje, bo go to nie interesuje. Jednocześnie wprowadza w mieście standardową lewicową agendę, która sprzedawana jest części wyborców, którzy kupują to jako gotowca i są tym zachwyceni, jako że traktują tę agendę jako element własnej gotowej, sprzedawanej w pakietach tożsamości. To głównie wyborcy właśnie KO, a części Lewicy, dla których walka z kierowcami jest rodzajem religii, odłamem Wielkiego Kościoła Klimatyzmu. I tyle. Żadnej dalszej refleksji tu nie ma.
Motyw drugi jest całkowicie merkantylny. Europejskie koncerny samochodowe, które z powodu regulacji wprowadzanych przez UE przechodzą w coraz większym stopniu na sprzedaż autek na baterię, zmagają się ze spadkiem zainteresowania swoimi produktami. W sukurs przychodzą im decyzje takie jak ta o wprowadzeniu SCT, co skłoni jakąś część osób do wymiany aut. Przy czym wpływ w krajach takich jak Polska będzie raczej ograniczony. Większości ludzi, tracących z powodu SCT swój środek transportu, nie będzie stać na kupno nowego pojazdu. Najwyżej samochód 15-letni wymienią na 10-letni. Ale trzeba też pamiętać, że wartość całkowicie sprawnych starszych pojazdów drastycznie spadnie w związku z regulacjami.
Tym razem chciałbym zwrócić uwagę na jedną z wypowiedzi zwolenników SCT w trakcie tury oświadczeń mieszkańców, bo ilustruje ona pewien szerszy fenomen. Oto na mównicę weszła pani, która opowiadała o tym, że jest chora na astmę, a zanieczyszczenia pochodzące z samochodów tę chorobę wzmacniają, więc ona się z SCT cieszy. Przyjrzyjmy się bliżej tej wypowiedzi.
Po pierwsze – wątpliwości budzi już samo powiązanie tej konkretnej choroby z zanieczyszczeniami pochodzącymi z rur wydechowych. Klucz do takich demagogicznych deklaracji leży w tym, że nikt nie zapyta o konkret, ponieważ większość tworzy w głowie automatyczny ciąg skojarzeniowy: skoro astma, czyli choroba układu oddechowego, to wiadomo, że wszystko przez zanieczyszczenia powietrza, a skoro zanieczyszczenia powietrza, to wiadomo, że samochody.
Tymczasem czynników powodujących astmę jest wiele. Owszem, jest wśród nich również zanieczyszczenie powietrza, ale wcale nie na pierwszym miejscu. Wyżej są przede wszystkim predyspozycje genetyczne, przebyte wcześniej ciężkie choroby układu oddechowego, palenie albo wystawienie na czynniki ryzyka w miejscu pracy. Jedną z przyczyn może być także otyłość. Żeby przyjąć argument, przytoczony przez występującą na radzie miasta kobietę, trzeba by nie tylko poznać procentowy rozkład poszczególnych przyczyn astmy w ogóle (w dodatku w powiązaniu z tym, o jakiej postaci astmy mówimy oraz o jak ciężkim przebiegu tej choroby), ale też mieć szczegółowe informacje na temat konkretnej sytuacji w Warszawie. No i oczywiście wiedzieć, za jaką część powodujących lub sprzyjających astmie zanieczyszczeń odpowiadają samochody i to konkretnie w stolicy.
Takich informacji, rzecz jasna, nie mamy. I to również jest typowe dla podobnych sytuacji: zwolennicy zakazów szermują hasłem „nauki”, ale gdy ktoś zaczyna zadawać pytania o konkretne dane na zbyt wysokim dla propagandy poziomie szczegółowości – milkną.
Po drugie – i to jest sprawa bardziej fundamentalna – uderza sam sposób rozumowania. Załóżmy nawet – choć, jak napisałem, nie ma do tego żadnych merytorycznych podstaw – że faktycznie za większość przypadków astmy odpowiada w Warszawie ruch samochodowy. W takim wypadku znaczyłoby to, że pani domagała się, żeby z powodu jej przypadłości podjąć decyzję, dotykającą setek tysięcy ludzi, ograniczającą ich prawo własności i odbierającą im wolność.
To mniej więcej tak jakby osoba cierpiąca na światłowstręt domagała się, żeby w całym mieście w nocy wyłączać oświetlenie. Albo jakby alergik uczulony na pyłki traw (ja akurat cierpię na taki rodzaj uczulenia) domagał się, żeby w całym mieście skosić wszystkie trawniki i nie siać trawy. Każdy popukałby się oczywiście – i słusznie – w głowę, a przecież między tymi sytuacjami nie ma żadnej różnicy co do zasady. Ba, może się nawet okazać, że alergicy to grupa bardziej znacząca niż astmatycy, więc powinni mieć więcej do powiedzenia. Statystyka chorób mówi, że na astmę cierpi w Polsce 5,7 proc. populacji, a na alergię na pyłki traw oraz roślin – aż 12 proc. populacji. A jednak dostosowywanie przestrzeni miejskiej do potrzeb ograniczonej grupy osób, wykazującej jakieś specyficzne odchylenie od normy, jest z gruntu absurdalne. Zwłaszcza że takie grupy i ich problemy możemy mnożyć w zasadzie bez końca.
Postulaty kobiety, która wsparła utworzenie SCT, wpisują się jednak w ogólniejszy trend, cechujący współczesną politykę i życie publiczne: kolejne grupy domagają się, żeby wszystko dostosowywać do ich specjalnej, wyjątkowej, indywidualnej wrażliwości. Takie podejście na sztandary wziął przede wszystkim ruch wokeistyczny, czyli „wzmożeni”. Zmienić ma się wszystko – od języka począwszy, poprzez formalne zasady uprawiania polityki, na przestrzeni publicznej skończywszy – bo komuś coś może przeszkadzać.
Dla skarżącej się na astmę pani można mieć oczywiste zalecenia. Jeśli choruje i uważa, że jest to związane z mieszkaniem w mieście – niech się z miasta wyprowadzi. To nie miasto i setki tysięcy jego mieszkańców mają się dostosowywać do jej prywatnych problemów, ale odwrotnie: ona ma prawo tak pokierować swoim życiem, jeżeli uznaje to za konieczne, żeby oddziaływanie niekorzystnych czynników zminimalizować. To jej problem i jej sprawa.
Logika odwrotna to, rzecz jasna, prosta droga do kompletnego wariactwa. Już na nią wkroczyliśmy, więc czym prędzej musimy z niej zawrócić.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie