To właśnie rynek gastronomiczny jest tym, który jako jeden z pierwszych staje się ofiarą kryzysów. Jeszcze w styczniu w badaniu GfK Polonia około połowa respondentów deklarowała, że to właśnie ograniczenie wizyt w restauracjach czy pubach ma być podstawową metodą zaciskania pasa. Efekty są aż nadto widoczne.
Musimy też pamiętać, że nie wszyscy właściciele lokali gastronomicznych załapali się na tarcze antykryzysowe czy zwolnienia z ZUS. Część z nich wciąż spłaca jeszcze raty z tytułu należności, których Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie umorzył, a rozłożył w czasie. Niemała grupa restauratorów nadal spłaca także kredyty, które miały zapewnić jakiekolwiek przetrwanie w skrajnie niepewnych czasach.
Słaba kondycja branży gastronomicznej
Jak informowała na początku tego roku „Rzeczpospolita”: w 2022 r. zawieszono o 260 procent więcej działalności gastronomicznych niż rok wcześniej. Zdecydowana większość (2/3) branży jest z kolei w słabej kondycji finansowej, a 12 procent badanych firm na początku roku określało swoją sytuację jako bardzo złą. W 2022 r. problemy nie ominęły nawet części największych sieci, które traciły klientów, co odbiło się na rachunku finansowym tych przedsiębiorstw.
Co powinno się wydarzyć? Otóż w czasach próby, których – dziś już to wiemy – nie przetrwała znacząca część przedsiębiorstw, kierunki prowadzonej polityki powinny mieć za zadanie ustabilizowanie trudnej sytuacji firm i odciążenie ich poprzez pozbycie się zbędnych regulacji tak, by biznes miał szansę wreszcie skupić się właśnie na robieniu – nomen omen – biznesu. Szczególny obszar zainteresowania stanowić powinny w tym kontekście mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa, czyli grupa około 97-98 procent ogółu firm działających w Polsce. Są to także podmioty najbardziej bezbronne wobec następstw kryzysów.
Tymczasem firmy, skupiając wszelkie swoje wysiłki na utrzymaniu się na trudnym rynku, muszą borykać się z problemami, jakich teoretycznie nie da się nawet wyśnić. Z takimi przyszło się w ostatnim czasie mierzyć lokalom gastronomicznym.
Wysokie koszty, inflacja i… szafki grozy
W czasie, w którym firmy mierzą się ze skutkami inflacji, zmuszone są do opłacania rekordowych rachunków za energię elektryczną i gaz, borykają się ze skomplikowanymi zawiłościami podatkowych labiryntów i opłacają rekordową liczbę najdziwniejszych zbędnych danin, sektor gastronomiczny musi stanąć twarzą w twarz z jeszcze jednym potwornym wrogiem – szafkami grozy. Mowa tu o rozporządzeniu Ministra Pracy i Polityki Socjalnej w sprawie ogólnych przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy (tj. Dz.U. Dz.U. 2003 Nr 169, poz. 1650) i wykładni dokonanej przez Państwową Inspekcję Pracy oraz Sądy Administracyjne (wyroki Naczelnego Sądu Administracyjnego z dnia 7 lipca 2022 r. III OSK 1343/21 oraz z dnia 14 marca 2023 r., III OSK 1973/21), które obliguje lokale gastronomiczne do zapewnienia pracownikom liczby szaf znacznie przewyższającej liczbę pracowników tworzących tzw. zmianę.
Właściwa wykładania mówi o konieczności zapewnienia liczby szaf podwójnych lub dwukrotnej liczby szaf pojedynczych, która odpowiada liczbie zatrudnionych. Co takie przepisy oznaczają w praktyce? Ano to, że np. niewielki lokal gastronomiczny, w którym praca świadczona jest w systemie trzech zmian, musi zapewnić trzykrotnie więcej szafek pracowniczych niż wynosi aktualna liczba pracowników przebywających w lokalu. Większość restauracji nie generuje potrzeby pozostawiania w szafach ubrań roboczych po zakończeniu zmiany, a zatem szafy pełnią swoją realną funkcję w zasadzie wyłącznie w godzinach pracy zatrudnionego. Jeśli szaf ma być w nadmiarze, po prostu będą stały puste zabierając tylko miejsce, które z pewnością dałoby się wykorzystać znacznie bardziej efektywnie.
Po co komu podobne regulacje? Raczą to wiedzieć chyba tylko ich autorzy. Tak to już dzieje się wówczas, gdy wielcy reformatorzy zaczynają mieszać w obszarach, których specyfiki nie znają.
Zamiast zajmować się tematem szafek na ubrania i inne szpargały, większą uwagę należałoby skupić na działaniach, które wreszcie pozwoliłyby przedsiębiorcom odbudować się po serii lockdownów, niepewności w planowaniu inwestycji i wszelkiego zła, które przyniosło „koło ratunkowe” w postaci Polskiego Ładu.
Biznes lubi ciszę, kocha spokój, transparentność i przewidywalność. Jeśli dawno nie regulowano funkcjonowania jakiegoś obszaru, wcale nie oznacza to, że czym prędzej należy stworzyć przepis wprowadzający jakiekolwiek novum. Nadmierne uregulowanie od lat pozostaje jedną z największych bolączek Polski – kraju ludzi niezwykle przedsiębiorczych, którym zbyt często podcina się skrzydła.