fbpx
wtorek, 7 maja, 2024
Strona głównaFelietonKlimatystyczne petitio principii, czyli o nieistniejącym konsensusie

Klimatystyczne petitio principii, czyli o nieistniejącym konsensusie

Jednym z najczęściej przytaczanych w dyskusjach o polityce klimatycznej argumentów jest ten o istnieniu kiedyś 97-, obecnie już ponad 99-procentowego „konsensusu naukowego” co do antropogenicznych przyczyn obserwowanych zmian (AGW). To twierdzenie powtarzane jest całkowicie bezrefleksyjnie w niemal każdym tekście, który na poziomie gotowych klisz sprzedaje kolejny raz te same dogmaty klimatyzmu.

A tak niestety zbudowana jest większość tekstów na ten temat. Nie ma w nich ani refleksji na temat poziomu przetworzenia przez media czy wprost propagandę tego, co podają naukowcy w źródłowych raportach; ani na temat kosztów tego, co wmusza się ludziom w ramach „walki z klimatem”; ani interesów, jakie są przy tej okazji załatwiane; ani wreszcie na temat tego, co jest w tej sprawie faktem, co teorią, a co jedynie chwiejną hipotezą oraz jakie są dla niej podstawy. Mało kto w te detale wchodzi, a to one właśnie pokazują, z jak absurdalną sytuacją mamy do czynienia: cały gmach twierdzeń, serwowanych jako rzekomo niepodważalne, jest zbudowany na glinianych fundamentach, w których co i raz pojawiają się jakieś pęknięcia. A to wzrost temperatury niespodziewanie się zatrzymuje, czego nijak nie daje się wyjaśnić w ramach modelu przemożnego oddziaływania człowieka; a to czapa lodowa nie znika tak szybko, jak powinna, gdyby ten model był właściwy; a to znów ukazują się badania, których autorzy stawiają tezę, że to raczej wzrost zawartości CO₂ w atmosferze jest wtórny wobec temperatury, a nie odwrotnie.

Podsumowując: gmach hipotezy o decydującym i przemożnym wpływie człowieka na zmiany klimatu jest prezentowany pobieżnym obserwatorom jako nieskazitelny i jednolity, podczas gdy przy bliższym przyjrzeniu się okazuje się, że fasada pęka w bardzo wielu miejscach, fundamenty trzeszczą, a w piwnicach jest wilgoć, tyle że widać to dopiero właśnie z bliska. Wiele wysuwanych zastrzeżeń dotyczy nie samych danych – owszem, bywały i spory o ich dobór oraz manipulowanie nimi – ale tego, jakie na ich podstawie wyciąga się wnioski. Stąd zastrzeżenia nie tylko do kwestii mieszczących się ściśle w granicach klimatologii, ale też do sposobu wnioskowania (kauzacji), budowy modeli, którymi posługują się zwolennicy tezy o AGO i wszystkich tych procesów, mieszczących się w mechanizmach nauki, których sposób stosowania ma wpływ na ostateczne wnioski. Mechanizmy te są zaś uniwersalne i obejmują wiele dziedzin nauki.

Ja sam, wskazując na wady klimatystycznego przekazu, nigdy nie zagłębiałem się w detale dotyczące danych i ich obróbki, ponieważ nie jestem klimatologiem. Podobnie zresztą jak nie ma tej specjalizacji żaden z głośnych „ekspertów”. Nie trzeba jednak być klimatologiem, żeby wykazać wątpliwości czy nawet błędy niektórych rozumowań, wykorzystywanych przez zwolenników hipotezy o AGO.

Spójrzmy do umowy koalicyjnej między Koalicją Obywatelską, Trzecią Drogą i Lewicą Razem. Znajdziemy tam zapis: „Przyspieszający kryzys klimatyczny jest niezaprzeczalnym faktem, podobnie jak to, iż to działania człowieka są jego główną przyczyną” (podkr. Ł.W.). To typowy przykład manipulacji, świadczący albo o skrajnej ignorancji, albo złej woli autorów.

Po pierwsze – widać, że autorzy tego fragmentu nie rozumieją, czym jest fakt. Otóż faktem możemy nazwać coś, co jest obserwowane bezpośrednio i co nie wymaga interpretacji oraz wyjaśnień. Faktów dotyczy zasada zero-jeden. Albo mają miejsce, albo nie. Faktami będą zatem dane z rzetelnie przeprowadzonych obserwacji zmian temperatury Ziemi. Ich interpretacja – włącznie z tym, czy są to zmiany trwałe czy chwilowe – nijak już jednak nie należy do kategorii faktów. Zatem tym bardziej w żadnym wypadku nie może do niej należeć hipoteza o sprawczej roli człowieka w tej kwestii. Można to porównać do wiedzy o genezie Ziemi jako takiej. Faktem jest to, co dzisiaj obserwujemy: nasza planeta w określonym kształcie i stanie. Natomiast jeśli idzie o sposób, w jaki powstała, nie mówimy już o faktach, ale jedynie o hipotezach.

Po drugie – autorzy tego fragmentu nie odróżniają prawdopodobnie pojęcia przyczyny głównej od przyczyny decydującej. Jakiś czynnik może być główny w tym sensie, że jest najbardziej widoczny lub nawet procentowo najbardziej znaczący, nie oznacza to jednak bynajmniej, że jest decydujący. Pozostałe czynniki, choć każdy z nich procentowo mniejszy, mogą w sumie mieć większe znaczenie. Co nie oznacza, że ten „główny” żadnego znaczenia nie ma. Nie będzie jednak decydował. To trochę jak z sytuacją w obecnym Sejmie: PiS ma największy klub i procentowo wygrał wybory, ale nie może rządzić.

Problem w tym, że na podstawie tak wadliwego zapisu i rozumowania niedługo rządząca koalicja zamierza prowadzić bardzo kosztowną politykę. To zresztą konkluzja ogólniejsza: na podstawie problematycznych wnioskowań, przetworzonych jeszcze przez polityków, narzuca się nam straceńczą, niewyobrażalnie kosztowną strategię, która będzie niszczyć europejską klasę średnią, europejską gospodarkę i naszą wolność osobistą przy minimalnych, a do tego absolutnie niepewnych, skutkach dla globalnej sytuacji. Uświadomienie sobie tego sprawia, że włosy stają dęba na głowie.

Tu trochę na marginesie muszę zbić często pojawiający się argument, oparty na mechanizmie deprecjacji drugiej strony zamiast ścierania się z nią na argumenty. Duża część analiz, w tym wyżej linkowana w tekście oraz ta, którą za moment się zajmę, zostały opublikowane przez Multidisciplinary Digital Publishing Institute – MDPI. Wokół ukazujących się tam publikacji istniały kontrowersje dotyczące głównie poziomu tak zwanego peer-review, czyli recenzji, które są warunkiem ukazania się tekstu w periodykach czy na portalach naukowych. Tyle że sam system peer-review był wielokrotnie przedmiotem krytyki. Wykazywano jego interesowność, nieobiektywizm, podatność na korupcję czy taśmowość tworzenia recenzji. Owszem, część publikacji jest oczywiście na takim poziomie specjalizacji, który wymaga od krytycznego czytelnika głębokiej wiedzy w celu weryfikacji stawianych hipotez. Ale nie wszystkie. Jeśli wywód jest wystarczająco klarowny, a dotyczy np. samego sposobu wyciągania wniosków, nie jest nam potrzebny system recenzji, aby go ocenić. Nie ma zatem znaczenia, czy publikacja umieszczona jest w systemie MDPI czy gdzieś indziej.

To właśnie dotyczy świeżego artykułu sześciu izraelskich naukowców (wśród nich są m.in. fizyk, chemicy, cybernetyk), opublikowanego właśnie na MDPI, a zatytułowanego Ninety-Nine Percent? Re-Examining the Consensus on the Anthropogenic Contribution to Climate Change („Dziewięćdziesiąt dziewięć procent? Krytyczne spojrzenie na konsensus w sprawie antropogenicznego wkładu w zmianę klimatu”). Tu muszę z satysfakcją stwierdzić, że autorzy tekstu, utrzymanego w rygorze naukowym, potwierdzają całkowicie wątpliwości dotyczące rzekomego „konsensusu”, które swego czasu wskazałem w głośnym tekście w „Do Rzeczy”, a później wracałem do tych kwestii, gdy „konsensus” 97-procentowy zmienił się w 99-procentowy.

Nie będę tutaj streszczał w detalach artykułu Izraelczyków – kto chce i wystarczająco zna angielski, może go przeczytać samemu. Podam jedynie kilka kluczowych stwierdzeń.

Po pierwsze: autorzy zajęli się wyłącznie sprawą rzekomego konsensusu. Ich tekst nie dotyczy samej kwestii zmian klimatu ani jego przyczyn. Zauważają natomiast trafnie, że w debacie o tej sprawie ów rzekomy konsensus jest wskazywany jako jeden z głównych argumentów.

Po drugie: ich tekst odnosi się do najnowszych ustaleń, w wyniku których zaczęły krążyć informacje o owych ponad 99 proc. Jest to badanie pod kierownictwem Marka Lynasa, opublikowane w październiku 2021 r. w Environmental Research Letters (vol. 16, nr 11). Jednak uwagi odnoszą się również właściwie do wszystkich wcześniejszych podobnych badań (np. do badania Johna Cooka z 2013 r.), bo wszystkie – te mające dowodzić istnienia konsensusu – opierały się na podobnych metodach.

Po trzecie: autorzy artykułu kwestionują metodologię ustalania konsensusu i wskazują na jej głębokie wady. Podstawową jest to, że Lynas nie pracował na całych tekstach, a jedynie na tytułach i podsumowaniach 3 tys. tekstów o charakterze naukowym. Nie oznacza to jednak, że były to teksty klimatologów. Mogły to być teksty naukowców z dowolnej dziedziny (także humanistycznej), które wspominały w tytule lub podsumowaniu o antropogenicznych zmianach klimatu. Mówiąc w uproszczeniu – Lynas przyjął kwalifikację opartą na siedmiostopniowej skali, w ramach której zakwalifikował jako wspierające tezę o AGO wszystkie te artykuły, które w swoich tytułach lub podsumowaniach wprost tej hipotezie nie zaprzeczały.

Lynas uzasadniał to tym, że skoro ta właśnie hipoteza dominuje, to jeśli artykuł naukowy jej otwarcie nie zaprzecza, należy przyjąć, że ją akceptuje. Jest to jednak klasyczny błąd logiczny lub też celowy zabieg erystyczny, zwany petitio principii. Oznacza to, że jako przesłankę rozumowania przyjmuje się to, co dopiero owe rozumowanie ma wykazać. Nie można zakładać, że dany pogląd dominuje, skoro takie założenie jest podstawą badania, które ma dopiero sprawdzić, czy faktycznie jest to pogląd dominujący.

Po czwarte: autorzy przeprowadzili eksperyment. Wybrali 50 tekstów naukowych, w których wnioskach teza o AGW zostaje odrzucona lub które zostały napisane przez autorów publicznie i aktywnie odrzucających tę hipotezę. Teksty zostały przeczytane w całości, żeby potwierdzić, że faktycznie tę hipotezę odrzucają. Następnie przekazano je dwóm niezależnie pracującym weryfikatorom, których zadaniem było zakwalifikować je zgodnie z metodą przyjętą przez Lynasa. Okazało się, że 54 proc. z tych tekstów według jego metody kwalifikowałoby się jako… wspierające hipotezę o AGW.

Po piąte: autorzy stwierdzają, że wielu naukowców tworząc swoje artykuły woli unikać w ich podsumowaniach i tytułach zdecydowanych stwierdzeń idących pod prąd dominującemu przekazowi w obawie o ich odbiór i odrzucenie – nawet jeśli w samym artykule taka właśnie teza się pojawia. Jest to nazywane mellow abstract bias, czyli w wolnym tłumaczeniu „syndrom rozmytego podsumowania”.

Ta ostatnia uwaga jest bardzo ważna, ponieważ sygnalizuje kolejną dość wydawałoby się oczywistą rzecz, a jednak konsekwentnie ignorowaną i odrzucaną przez osoby domagające się obowiązkowego „kultu nauki” rozumianego jako bezmyślna akceptacja jednego przekazu: że naukowcy są tylko ludźmi. Także w środowisku naukowym działają konformizm, strach przed utratą pozycji i dotacji czy obawa przed ostracyzmem.

Wielokrotnie wskazywałem na rzekomy konsensus w sprawie AGW jako na jeden z mitów, które należy odczarować. Przywoływałem twarde argumenty, odsyłałem do dostępnych przecież metodologii badań, w tym tej z badania Lynasa czy wcześniejszego badania Cooka. Nikt z moich oponentów nigdy się do tych zarzutów nie odniósł. Milczą także w tej sprawie portale, zajmujące się podobno weryfikacją faktów. Wnioski pozostawiam Czytelnikom.

Łukasz Warzecha

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
Jeden z najpopularniejszych komentatorów sceny politycznej w Polsce. Konserwatysta i liberał gospodarczy. Publicysta „Do Rzeczy", „Forum Polskiej Gospodarki”, Onet.pl, „Rzeczpospolitej", Salon24 i kilku innych tytułów. Jak o sobie pisze na kanale YT: „Niewygodny dla każdej władzy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Unia Europejska jako niemieckie imperium w Europie

Dr Magdalena Ziętek-Wielomska stawia w swojej książce tezę, że unijne regulacje są po to, żeby niemieckie koncerny uzyskały przewagę konkurencyjną nad firmami z innych krajów członkowskich Unii Europejskiej.
6 MIN CZYTANIA

Genius loci

Poprzednio byłem w Budapeszcie w marcu 2020 r. Już nadciągały czarne pandemiczne chmury, ale wciąż jeszcze wydawało się, że to będzie kolejna burza w szklance wody. Jak się stało – wiadomo. Wcześniej w drugiej stolicy Cesarstwa Austro-Węgierskiego bywałem wielokrotnie. Wyrobiłem sobie zatem jakiś jej własny obraz, a nawet coś więcej: trudne do dokładnego opisania i sprecyzowania wrażenie, które mamy, gdy trochę lepiej zapoznamy się z jakimś obcym miejscem.
5 MIN CZYTANIA

Europa zasad czy ideologii?

Jakiekolwiek podsumowanie 20 lat uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej, jakakolwiek dyskusja o tym, czy Polska nadal będzie członkiem tego podmiotu, powinny opierać się nie o analizę zysków i strat, ale o ocenę warunków naszej partycypacji przez pryzmat tego, od czego uwolniliśmy się w 1989 r.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Genius loci

Poprzednio byłem w Budapeszcie w marcu 2020 r. Już nadciągały czarne pandemiczne chmury, ale wciąż jeszcze wydawało się, że to będzie kolejna burza w szklance wody. Jak się stało – wiadomo. Wcześniej w drugiej stolicy Cesarstwa Austro-Węgierskiego bywałem wielokrotnie. Wyrobiłem sobie zatem jakiś jej własny obraz, a nawet coś więcej: trudne do dokładnego opisania i sprecyzowania wrażenie, które mamy, gdy trochę lepiej zapoznamy się z jakimś obcym miejscem.
5 MIN CZYTANIA

Znów nas okradną

Jeżeli za jakiś czas wszyscy pracujący na umowach cywilnoprawnych dostaną do ręki wynagrodzenia niższe o ponad 25 proc., to będą mogli podziękować w takim samym stopniu poprzedniej i obecnej władzy.
5 MIN CZYTANIA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA