Trochę głupio mi o tym pisać po raz setny, ale schemat wygląda tak, że pada jakaś deklaracja polityczna, która następnie w ekspresowym tempie jest przekładana na język przepisów – bez śladu analizy, rozważenia, czy istnieją już inne rozwiązania, które można zastosować, czy ten sam efekt da się osiągnąć w sposób mniej inwazyjny oraz przede wszystkim, czy problem faktycznie wymaga rozwiązania.
Czasami bywa tak, że populistyczne rozwiązania bardzo szybko rewiduje rzeczywistość i trzeba je na chybcika zmieniać, bo inaczej jakaś dziedzina życia czy gospodarki uległaby szybkiej dekompozycji albo dezorganizacji. Tyle że robione jest to po cichu, bez rozgłosu, a już na pewno bez przyznawania się do błędu. Byle nie pojawiło się podejrzenie, że pierwotna decyzja mogła być bez sensu.
Tak już bywało z przepisami dotyczącymi ruchu drogowego. Nowe, skrajnie restrykcyjne regulacje w sprawie punktów karnych zostały po krótkim czasie zmienione. Zamiast dwóch lat, punkty znów będą ważne przez rok oraz przywrócone zostają kursy, umożliwiające zmniejszenie ich liczby. To skutek problemów, z jakimi zetknęła się po zaostrzeniu przepisów branża transportowa. Można je było oczywiście świetnie przewidzieć, zanim wprowadziło się skrajnie populistyczne rozwiązania. Ba, wiele osób i branżowych organizacji wprost wskazywało, że one się pojawią. Ale prawodawca był ślepy i głuchy. Ważniejszy był efekt propagandowy.
Jestem przekonany, że dokładnie tak samo będzie z wielokrotnie przeze mnie krytykowanym przepisem o przepadku pojazdu w przypadku „pijanego kierowcy”. Odsyłam tu czytelników do licznych tekstów oraz mojego wideoblogu, w których już jakiś czas temu w szczegółach przyglądałem się przyjętym rozwiązaniom i wskazywałem na ich bardzo liczne wady.
Tamten przepis nie wszedł jednak jeszcze w życie, natomiast za moment wejdą uchwalone właśnie przez Sejm (przepisy trafią teraz do Senatu) zmiany w kodeksie drogowym, wprowadzające zakaz wyprzedzania przez samochody ciężarowe na drogach szybkiego ruchu. Jeden z uchwalonych przepisów nie powinien budzić kontrowersji. Nakazuje on takim pojazdom trzymanie się dwóch prawych pasów ruchu na autostradach i drogach ekspresowych, mających trzy i więcej pasów. Drugi to właśnie ten wątpliwy, który wprost zakazuje ciężarówkom wyprzedzania pojazdów samochodowych na drogach ekspresowych i autostradach, chyba że pojazd wyprzedzany „porusza się z prędkością znacznie mniejszą od dopuszczalnej”.
Rocznie pokonuję po drogach ekspresowych i autostradach kilkanaście tysięcy kilometrów, czyli jak na przeciętnego kierowcę – dość sporo i doskonale znam problem od strony prowadzącego samochód osobowy. Tak, „wyścigi słoni” faktycznie zakłócają płynność ruchu, potrafią przy jego większym natężeniu doprowadzić do zakorkowania, a bywają też niebezpieczne. Zdarzało mi się, że wyjeżdżająca na lewy pas ciężarówka zmuszała mnie do gwałtownego hamowania. Czasami różnica prędkości pomiędzy wyprzedzającym a wyprzedzanym jest minimalna, a manewr trwa dobrych kilka minut. Kiedyś zmierzyłem czas (było to bodaj na S7) i okazało się, że wyprzedzanie trwało blisko 7 minut. W tym czasie za wyprzedzającym utworzył się zator złożony – na ile mogłem ocenić w lusterku – z około 30 pojazdów. Faktycznie jest to nadzwyczaj irytujące.
Mimo to zdaję sobie świetnie sprawę, że żaden nowy przepis nie jest tutaj potrzebny, a na pewno nie w takiej postaci. To po prostu wylewanie dziecka z kąpielą, mające pierwotną przyczynę w politycznym zapotrzebowaniu władzy. Prezes PiS, przypomnijmy, prawa jazdy nie posiada, a także nie ma pojęcia o transporcie drogowym. Jak zresztą o wielu innych sprawach, w których podejmuje decyzje o daleko idących konsekwencjach. Przygotowanie zakazu wyprzedzania przez samochody ciężarowe nie zostało poprzedzone żadnymi analizami czy konsultacjami, a więc tym, czym tego typu decyzje poprzedza się w poważnym państwie.
Branżowy portal 40ton.net omówił niedawno, jak w tej sprawie wygląda sytuacja w Niemczech. W artykule czytamy m.in.:
Wracając zaś do Niemiec, przechodzimy do kolejnego przykładu. Tym razem będzie to land Saksonia-Anhalt (Sachsen-Anhalt), o umiarkowanym natężeniu ruchu, gdzie władze dopiero co próbowały wprowadzić zakaz wyprzedzania dla ciężarówek na autostradzie A14, najdłuższej przechodzącej przez land (około 130 kilometrów), łączącej Lipsk z Magdeburgiem i mającej po dwa pasy ruchu w każdą stronę. Zakaz ten miał obowiązywać tylko w godzinach szczytu, od 6 do 10, a także od 15 do 19. Propozycja upadła jednak po debacie w landowym parlamencie, gdyż jej twórcom po prostu brakowało argumentów. Nie wskazali oni bowiem żadnego badania, które potwierdzałoby poprawę bezpieczeństwa przez wprowadzenie takiego zakazu. Za to przeciwnicy zakazu, na czele z niemieckim automobilklubem ADAC, z łatwością wykazali dlaczego taki zakaz może być niebezpieczny, sprzyjając zatorom i niebezpiecznym najechaniom.
Problem z „wyścigami słoni” nie leży w braku przepisu, ale w braku egzekucji przepisu już istniejącego. Kodeks drogowy przewiduje przecież karę za tamowanie lub utrudnianie ruchu na drodze publicznej (art. 90.). Tyle że jest to przepis martwy w kontekście wyprzedzania się przez pojazdy ciężarowe. Ale pretensje należy tu mieć przede wszystkim do policji, której nadzór nad ruchem na drogach ekspresowych i autostradach jest w Polsce iluzoryczny, o czym wiele razy także wspominałem. To właśnie na takich drogach największy jest poziom agresji, a trzeba mieć naprawdę wyjątkowego pecha, żeby za tego typu zachowanie doczekać się mandatu. Lecz oczywiście znacznie łatwiej jest wprowadzić efektownie wyglądający przepis. Bezmyślna publiczność zachwycona będzie klaskać i powtarzać: „Wspaniale, nareszcie się tym zajęli” – nie rozumiejąc konsekwencji.
Na te przewoźnicy już wskazują. Pierwsza z nich to korkowanie się prawego pasa na takich drogach, a następnie – także lewego. Czyli całej drogi. Nietrudno taki skutek przewidzieć. Wyobraźmy sobie, że prawym pasem porusza się pojazd z prędkością 70 km/h. Dozwolona prędkość pojazdu o dopuszczalnej masie całkowitej powyżej 3,5 t to 80 km/h. Trudno zatem uznać, że pojazd jadący 10 km/h mniej porusza się „z prędkością znacznie mniejszą”. Zatem wyprzedzanie jest zabronione. W ten sposób cały prawy pas zostaje przyhamowany do prędkości 70 km/h – na drodze, gdzie dopuszczalna prędkość wynosi 120 km/h lub nawet 140 km/h, czyli dwa razy szybciej. Na lewy pas zaczynają wyjeżdżać pojazdy, które wyprzedzać mogą, ale poruszają się z prędkością, powiedzmy, 85 km/h. Muszą wyprzedzić cały powstały zator na prawym pasie, bo 70 km/h to dla nich za wolno. Jeśli zator jest już długi, to wyprzedzanie potrwa także długo. W ten sposób przyhamowany zostaje również lewy pas. I tak to będzie wyglądać po wejściu przepisu w życie.
Drugi skutek to oczywiście dramatyczne opóźnienia w dostawach towarów, bo na długiej trasie 10 czy 15 km/h mniej robi już ogromną różnicę (w grę wchodzi dojazd do celu w terminie rozładunku), a to już przekłada się na konkretne pieniądze. Ale tym przecież rządzący nie będą się także przejmować, bo to w końcu nie ich pieniądze. Aż chciałoby się użyć kolejny raz kultowego już cytatu: „Przecież to nie ja będę dawał”.
Kłopot wynikający z wyprzedzania się ciężarówek można było oczywiście rozwiązać w sposób znacznie bardziej elastyczny, nie wprowadzając żadnej nowej regulacji. Można było na przykład wprowadzić go w określonych godzinach na określonych odcinkach dróg za pomocą odpowiednich znaków. Można też było zastosować znaki wyświetlane w odpowiednich sytuacjach na tablicach. Jednak wszystko to byłoby zbyt subtelne. Polski ustawodawca lubi sobie pomachać cepem.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie