fbpx
niedziela, 28 maja, 2023
Strona głównaFelietonKoniec „wyścigów słoni”, czyli znów wylano dziecko z kąpielą

Koniec „wyścigów słoni”, czyli znów wylano dziecko z kąpielą

Wielokrotnie przywoływałem termin „kultura przesady”, powołany do życia przez mojego kolegę, prof. Antoniego Dudka. To pojęcie bardzo celnie ujmuje konstytutywną cechę naszego systemy politycznego. Ma ono jednak również zastosowanie do samej legislacji. Trochę głupio mi o tym pisać po raz setny, ale schemat wygląda tak, że pada jakaś deklaracja polityczna, która następnie w ekspresowym tempie jest przekładana na język przepisów – bez śladu analizy, rozważenia, czy istnieją już inne rozwiązania, które można zastosować, czy ten sam efekt da się osiągnąć w sposób mniej inwazyjny oraz przede wszystkim, czy problem faktycznie wymaga rozwiązania.

 

Czasami bywa tak, że populistyczne rozwiązania bardzo szybko rewiduje rzeczywistość i trzeba je na chybcika zmieniać, bo inaczej jakaś dziedzina życia czy gospodarki uległaby szybkiej dekompozycji albo dezorganizacji. Tyle że robione jest to po cichu, bez rozgłosu, a już na pewno bez przyznawania się do błędu. Byle nie pojawiło się podejrzenie, że pierwotna decyzja mogła być bez sensu.

Tak już bywało z przepisami dotyczącymi ruchu drogowego. Nowe, skrajnie restrykcyjne regulacje w sprawie punktów karnych zostały po krótkim czasie zmienione. Zamiast dwóch lat, punkty znów będą ważne przez rok oraz przywrócone zostają kursy, umożliwiające zmniejszenie ich liczby. To skutek problemów, z jakimi zetknęła się po zaostrzeniu przepisów branża transportowa. Można je było oczywiście świetnie przewidzieć, zanim wprowadziło się skrajnie populistyczne rozwiązania. Ba, wiele osób i branżowych organizacji wprost wskazywało, że one się pojawią. Ale prawodawca był ślepy i głuchy. Ważniejszy był efekt propagandowy.

Jestem przekonany, że dokładnie tak samo będzie z wielokrotnie przeze mnie krytykowanym przepisem o przepadku pojazdu w przypadku „pijanego kierowcy”. Odsyłam tu czytelników do licznych tekstów oraz mojego wideoblogu, w których już jakiś czas temu w szczegółach przyglądałem się przyjętym rozwiązaniom i wskazywałem na ich bardzo liczne wady.

Tamten przepis nie wszedł jednak jeszcze w życie, natomiast za moment wejdą uchwalone właśnie przez Sejm (przepisy trafią teraz do Senatu) zmiany w kodeksie drogowym, wprowadzające zakaz wyprzedzania przez samochody ciężarowe na drogach szybkiego ruchu. Jeden z uchwalonych przepisów nie powinien budzić kontrowersji. Nakazuje on takim pojazdom trzymanie się dwóch prawych pasów ruchu na autostradach i drogach ekspresowych, mających trzy i więcej pasów. Drugi to właśnie ten wątpliwy, który wprost zakazuje ciężarówkom wyprzedzania pojazdów samochodowych na drogach ekspresowych i autostradach, chyba że pojazd wyprzedzany „porusza się z prędkością znacznie mniejszą od dopuszczalnej”.

Rocznie pokonuję po drogach ekspresowych i autostradach kilkanaście tysięcy kilometrów, czyli jak na przeciętnego kierowcę – dość sporo i doskonale znam problem od strony prowadzącego samochód osobowy. Tak, „wyścigi słoni” faktycznie zakłócają płynność ruchu, potrafią przy jego większym natężeniu doprowadzić do zakorkowania, a bywają też niebezpieczne. Zdarzało mi się, że wyjeżdżająca na lewy pas ciężarówka zmuszała mnie do gwałtownego hamowania. Czasami różnica prędkości pomiędzy wyprzedzającym a wyprzedzanym jest minimalna, a manewr trwa dobrych kilka minut. Kiedyś zmierzyłem czas (było to bodaj na S7) i okazało się, że wyprzedzanie trwało blisko 7 minut. W tym czasie za wyprzedzającym utworzył się zator złożony – na ile mogłem ocenić w lusterku – z około 30 pojazdów. Faktycznie jest to nadzwyczaj irytujące.

Mimo to zdaję sobie świetnie sprawę, że żaden nowy przepis nie jest tutaj potrzebny, a na pewno nie w takiej postaci. To po prostu wylewanie dziecka z kąpielą, mające pierwotną przyczynę w politycznym zapotrzebowaniu władzy. Prezes PiS, przypomnijmy, prawa jazdy nie posiada, a także nie ma pojęcia o transporcie drogowym. Jak zresztą o wielu innych sprawach, w których podejmuje decyzje o daleko idących konsekwencjach. Przygotowanie zakazu wyprzedzania przez samochody ciężarowe nie zostało poprzedzone żadnymi analizami czy konsultacjami, a więc tym, czym tego typu decyzje poprzedza się w poważnym państwie.

Branżowy portal 40ton.net omówił niedawno, jak w tej sprawie wygląda sytuacja w Niemczech. W artykule czytamy m.in.:

Wracając zaś do Niemiec, przechodzimy do kolejnego przykładu. Tym razem będzie to land Saksonia-Anhalt (Sachsen-Anhalt), o umiarkowanym natężeniu ruchu, gdzie władze dopiero co próbowały wprowadzić zakaz wyprzedzania dla ciężarówek na autostradzie A14, najdłuższej przechodzącej przez land (około 130 kilometrów), łączącej Lipsk z Magdeburgiem i mającej po dwa pasy ruchu w każdą stronę. Zakaz ten miał obowiązywać tylko w godzinach szczytu, od 6 do 10, a także od 15 do 19. Propozycja upadła jednak po debacie w landowym parlamencie, gdyż jej twórcom po prostu brakowało argumentów. Nie wskazali oni bowiem żadnego badania, które potwierdzałoby poprawę bezpieczeństwa przez wprowadzenie takiego zakazu. Za to przeciwnicy zakazu, na czele z niemieckim automobilklubem ADAC, z łatwością wykazali dlaczego taki zakaz może być niebezpieczny, sprzyjając zatorom i niebezpiecznym najechaniom.

Problem z „wyścigami słoni” nie leży w braku przepisu, ale w braku egzekucji przepisu już istniejącego. Kodeks drogowy przewiduje przecież karę za tamowanie lub utrudnianie ruchu na drodze publicznej (art. 90.). Tyle że jest to przepis martwy w kontekście wyprzedzania się przez pojazdy ciężarowe. Ale pretensje należy tu mieć przede wszystkim do policji, której nadzór nad ruchem na drogach ekspresowych i autostradach jest w Polsce iluzoryczny, o czym wiele razy także wspominałem. To właśnie na takich drogach największy jest poziom agresji, a trzeba mieć naprawdę wyjątkowego pecha, żeby za tego typu zachowanie doczekać się mandatu. Lecz oczywiście znacznie łatwiej jest wprowadzić efektownie wyglądający przepis. Bezmyślna publiczność zachwycona będzie klaskać i powtarzać: „Wspaniale, nareszcie się tym zajęli” – nie rozumiejąc konsekwencji.

Na te przewoźnicy już wskazują. Pierwsza z nich to korkowanie się prawego pasa na takich drogach, a następnie – także lewego. Czyli całej drogi. Nietrudno taki skutek przewidzieć. Wyobraźmy sobie, że prawym pasem porusza się pojazd z prędkością 70 km/h. Dozwolona prędkość pojazdu o dopuszczalnej masie całkowitej powyżej 3,5 t to 80 km/h. Trudno zatem uznać, że pojazd jadący 10 km/h mniej porusza się „z prędkością znacznie mniejszą”. Zatem wyprzedzanie jest zabronione. W ten sposób cały prawy pas zostaje przyhamowany do prędkości 70 km/h – na drodze, gdzie dopuszczalna prędkość wynosi 120 km/h lub nawet 140 km/h, czyli dwa razy szybciej. Na lewy pas zaczynają wyjeżdżać pojazdy, które wyprzedzać mogą, ale poruszają się z prędkością, powiedzmy, 85 km/h. Muszą wyprzedzić cały powstały zator na prawym pasie, bo 70 km/h to dla nich za wolno. Jeśli zator jest już długi, to wyprzedzanie potrwa także długo. W ten sposób przyhamowany zostaje również lewy pas. I tak to będzie wyglądać po wejściu przepisu w życie.

Drugi skutek to oczywiście dramatyczne opóźnienia w dostawach towarów, bo na długiej trasie 10 czy 15 km/h mniej robi już ogromną różnicę (w grę wchodzi dojazd do celu w terminie rozładunku), a to już przekłada się na konkretne pieniądze. Ale tym przecież rządzący nie będą się także przejmować, bo to w końcu nie ich pieniądze. Aż chciałoby się użyć kolejny raz kultowego już cytatu: „Przecież to nie ja będę dawał”.

Kłopot wynikający z wyprzedzania się ciężarówek można było oczywiście rozwiązać w sposób znacznie bardziej elastyczny, nie wprowadzając żadnej nowej regulacji. Można było na przykład wprowadzić go w określonych godzinach na określonych odcinkach dróg za pomocą odpowiednich znaków. Można też było zastosować znaki wyświetlane w odpowiednich sytuacjach na tablicach. Jednak wszystko to byłoby zbyt subtelne. Polski ustawodawca lubi sobie pomachać cepem.

Łukasz Warzecha

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
Jeden z najpopularniejszych komentatorów sceny politycznej w Polsce. Konserwatysta i liberał gospodarczy. Publicysta „Do Rzeczy", „Forum Polskiej Gospodarki”, Onet.pl, „Rzeczpospolitej", Salon24 i kilku innych tytułów. Jak o sobie pisze na kanale YT: „Niewygodny dla każdej władzy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Historia udowadnia, że jest słabą nauczycielką

Polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby – pisał przed laty Stefan Kisielewski. Prawda dość oczywista, ale jakże trudno dla ludzi posługujących się tą sentencją przyswajalna. Sam Kisiel przecież notorycznie, przez całe życie polemizował wyśmiewając absurdy. Oczywiście z niewielkim skutkiem, bo głupota, nie tylko w dyskursie publicznym, ale i działaniach politycznych jak tryumfowała, tak i tryumfuje.
4 MIN CZYTANIA

Obyczaje jak za Sasa

Kupiłem sobie w antykwariacie książkę księdza Jędrzeja Kitowicza „Opis obyczajów za panowania Augusta III”. Autor dość późno poczuł wokację do stanu duchownego, a wcześniej z niejednego komina wygartywał, obracając się w różnych środowiskach, dzięki czemu jego opis w znacznej części opiera się na obserwacjach własnych. Wyjątkowo, na przykład w opisach Siczy Zaporoskiej i obyczajów „hajdamackich”, bierze z drugiej ręki.
6 MIN CZYTANIA

800 Plus jako punkt przegięcia krzywej

Przegiąć można ze wszystkim. Nawet z obietnicami przedwyborczymi. Nawet w Polsce. I nawet w kwestii pieniędzy przyznawanych „na dzieci”.
4 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

O darmowych autostradach

Autostrady będą darmowe. A raczej „darmowe”, bo, jak wiadomo, nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad (którą to frazę wykorzystał kiedyś Milton Friedman jako tytuł zbioru swoich felietonów). To pierwsza rzecz, jaką trzeba zapamiętać: gdy władza zapowiada, że coś będzie „darmowe”, oznacza to tyle, że będzie finansowane z publicznych pieniędzy, czyli z pieniędzy podatnika.
4 MIN CZYTANIA

Kilka oczywistości o państwowych firmach

Postanowiłem sprawdzić, ile jest dzisiaj w Polsce firm państwowych. Mocno się zdziwiłem, bo takich firm, zgodnych z oficjalną definicją firmy państwowej, jest zaledwie 18.
4 MIN CZYTANIA

Czego nie widzą antysamochodowi fanatycy

Przedstawianie kwestii miejsc parkingowych jako podlegającej wolnemu rynkowi i tylko przez jakieś niedopatrzenie traktowanej dotychczas jako element odpowiedzialności władz lokalnych, jest całkowitym fałszem. Po pierwsze dlatego, że gmina nie jest firmą i prywatnym podmiotem. Ma wypełniać wobec obywateli – wszystkich! – funkcję usługową, a nie handlować i maksymalizować zysk. Po drugie dlatego, że przestrzeń miejska nie jest swobodnie dostępna. Jest ze swojej natury ograniczona, czyli nie zapewnia wolnej konkurencji w całym tego słowa znaczeniu – pisze w najnowszym felietonie Łukasz Warzecha.
6 MIN CZYTANIA