Socjalizm, który dzisiaj maskuje się na ogół pod nazwą „państwa opiekuńczego”, jest nie tylko systemem nieefektywnym, opartym na fałszywych przesłankach i krępującym wolność. Jest również – o czym się na ogół zapomina – systemem głęboko niemoralnym. To swego rodzaju paradoks, ponieważ zwykle to socjaliści stroją się w szatki cnotliwych i dbających o słabszych, a więc niejako z zasady moralnych. Tymczasem to jedno wielkie oszustwo: ta rzekoma moralność jest w gruncie przedstawieniem opartym na skrajnie niemoralnych działaniach. Tego zresztą powinien nas już wystarczająco nauczyć komunizm i tak zwany realny socjalizm, ale najwyraźniej wielu uznało, że przecież współczesne etatystyczne państwo „społecznej gospodarki rynkowej” z ogromnym w niej udziałem państwa to coś całkiem innego niż kiedyś Peerel.
Otóż – nie. I być może nic tego nie pokazuje lepiej niż pomysł, aby czwartoklasistom rozdać w roku wyborczym laptopy. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to rodzaj łapówki wyborczej i to mocno bezczelnej, bo akcja, kosztująca podatnika ponad 700 mln zł plus VAT (czyli razem blisko miliard) miałaby się odbyć praktycznie tuż przed wyborami.
Ponadto miliard to nie są małe pieniądze. Szczególnie w sytuacji, gdy polskim priorytetem muszą być zbrojenia, a budżet jest – mimo oficjalnego optymizmu – skrajnie napięty. I tu pojawia się pan minister Janusz Cieszyński, odpowiadający w Kancelarii Premiera za cyfryzację, który oznajmia, że pieniądze na ten program mają pochodzić z Krajowego Planu Odbudowy, czyli z Funduszu Odbudowy i Wzmacniania Odporności. Nie wiemy tylko, czy na jego jedną czy też wszystkie potencjalne edycje (o czym dalej). Problem w tym, że uważna lektura aneksu do polskiego KPO nie wskazuje na taką możliwość. Cyfryzacji dotyczą kamienie milowe i warunki zgrupowane w segmencie C. Jest tam mowa o wyposażeniu szkół czy klas czy to w łącza szerokopasmowe, czy też w tak zwaną infrastrukturę ICT (Information and Communications Technology), natomiast nigdzie nie ma mowy o kupowaniu komputerów dla uczniów, w dodatku z zamiarem przekazania ich na własność. Mało tego, te kamienie milowe, które są ewentualnie najbliżej takiego programu (C8L czy C9L), należą do części pożyczkowej KPO, czyli jest to po prostu kredyt (przy czym w gruncie rzeczy kredytem jest cały fundusz, również jego część teoretycznie bezzwrotna). No i pamiętać trzeba, że aby te pieniądze do Polski trafiły, trzeba by spełnić pozostałe kamienie milowe i warunki dla danej transzy (w tym wypadku mówimy o ok. 1,5 mld euro), a tymczasem kupno laptopów ma nastąpić już w tym roku. Nic się tu więc nie klei.
Ale momencik – pan minister Cieszyński oznajmił bowiem: „Jeżeli Unia Europejska zdecyduje, że polskim dzieciom się nie należą komputery, to mamy gotowy mechanizm prefinansowania przez Polski Fundusz Rozwoju”. No to jak to w końcu jest – KPO przewiduje możliwość sfinansowania Laptopa Plus czy nie? Co to znaczy „jeśli UE zdecyduje”? Przecież mówimy tutaj o konkretnych zapisach: albo istnieje taka możliwość, albo nie. Chyba że pan minister uznaje KPO – lub wie, że tak jest – za dokument niekonkretny, gdzie nic nie jest jasno i jednoznacznie zapisane.
Wygląda zatem na to, że manewr z KPO jest raczej obliczony na pokazanie UE jako tej złej, która polskim dzieciom nie chce kupić komputerów. A ostatecznie finansowanie będzie po prostu pochodzić z budżetu. A dokładnie z tej jego części, która jest poza kontrolą parlamentu.
Tyle kwestie finansowe. Program budzi ponadto niezliczone wątpliwości innej natury.
Po pierwsze – gdybyśmy nawet doszli do wniosku – co jest samo w sobie wątpliwe – że państwo powinno zapewniać komputery dzieciom w wieku szkolnym, to pytanie brzmi, dlaczego program nie jest wycelowany w tych, którym taka pomoc jest naprawdę potrzebna. Zwykle w odpowiedzi mówi się, że oznaczałoby to znacznie wyższe koszty jego obsługi, bo trzeba by weryfikować sytuację ewentualnych beneficjentów. Zapewne tak, tyle że w takim wypadku mielibyśmy program faktycznego wsparcia i za podobne pieniądze można by zaopatrzyć w sprzęt być może wszystkie potrzebujące go osoby w obrębie szkoły podstawowej. Brak jakiejkolwiek weryfikacji – podobnie zresztą jak w fatalnym programie wyprawka plus – stanowi o różnicy pomiędzy programem pomocowym a wyborczą łapówką.
Po drugie – skrajnie niemoralna jest sytuacja, gdy bardziej potrzebujący, czyli ubożsi rodzice dzieci niekwalifikujących się na laptopową łapówkę, finansują bonus dla mniej potrzebujących, a tutaj to zjawisko będzie miało miejsce w dużej skali. Przypominam, że nawet gdyby program miał być jakimś cudem finansowany z KPO, to będzie to część pożyczkowa.
Po trzecie – niezrozumiałe jest, dlaczego rząd zapowiada, że komputery mają przejść na własność uczniów. Jeśli faktycznie celem miałoby być wyrównanie szans, powinny to być urządzenia jedynie użyczane uczniom (potrzebującym takiej pomocy), z zablokowanymi funkcjami rozrywkowymi i dostępem do tego typu serwisów (technologicznie jest to banalne), nad którymi państwo powinno mieć kontrolę przez cały czas ich użytkowania. Nieskomplikowana maszyna o odpowiednich parametrach mogłaby służyć w czasie swojego życia przynajmniej dwóm osobom. Skoro natomiast takiej kontroli nie ma, a laptopy mają przechodzić na własność uczniów, istnieje poważna obawa, że szybko powstanie ich rynek wtórny, a niektórzy uczniowie niedługo się nimi nacieszą. I to wcale nie dlatego – jak sugerują niektórzy – że urządzenia zostaną sprzedane, a pieniądze wydane na alkohol (choć zapewne i takie sytuacje będą mieć miejsce), ale dlatego, że wiele rodzin w sytuacji lawinowego ubożenia bardziej będzie potrzebować pieniędzy na ogrzanie mieszkania czy ubranie niż rządowego laptopa.
Po czwarte – program jest skrajnie nieuczciwy i właśnie głęboko niemoralny wobec tych rodzin, gdzie oszczędzano i zdobywano się na daleko idące wyrzeczenia, aby kupić dziecku komputer potrzebny do nauki. Teraz ci ludzie dostaną od rządu komunikat: po co było się starać i sobie odmawiać? Wystarczyło poczekać – no i mieć dziecko akurat w czwartej klasie – żeby załapać się na darmowy komputer.
Po piąte – dlaczego komputery mają otrzymać akurat czwartoklasiści? Co z dziećmi starszymi o rok czy dwa lata, które mogą być w tej sprawie w znacznie trudniejszej sytuacji niż dzieci z klas czwartych z dobrze sytuowanych rodzin?
Co gorsza, rząd przebąkuje, że program miałby być w przyszłości rozszerzany. Gdyby miało się to odbywać na identycznych zasadach, czyli poprzez rozdawanie sprzętu bez żadnej kontroli i bez celowania w autentycznie potrzebujących, kosztowałoby to krocie przy utrzymaniu wszystkich wyżej wymienionych wad.
Już tylko dla formalności można dodać, że zakup w tej skali – około 370 tys. sztuk sprzętu – to okazja do gigantycznej korupcji i nieprawidłowości, nie tylko przy rozstrzyganiu przetargu, ale też przy dystrybucji.
Jeśli faktycznie uznajemy, że państwo ma pomóc tym dzieciom, które z powodu braku pieniędzy są wykluczone cyfrowo, to można sobie wyobrazić wiele znacznie lepszych rozwiązań. Na przykład fundusz, który pozwalałby kupować komputery szkołom, które przecież najlepiej znają sytuację i potrzeby uczniów, i następnie wynajmować je potrzebującym. I tylko im. W żadnym wypadku – przekazywać na własność.
Konfederacja zorganizowała w Sejmie swego rodzaju happening pod hasłem zamiany państwa w sklep ze sprzętem elektronicznym. Sprawa jest jednak poważniejsza. To nie tylko przekupstwo wyborcze, ale wręcz korumpowanie wyborców oparte na faktycznej dyskryminacji tych, którym pomoc może być autentycznie potrzebna.
Łukasz Warzecha