Bank BNP Paribas bardzo mocno reklamuje się właśnie jako bank „zielony”, a w związku z tym udostępnia kalkulator śladu węglowego. W serii szczegółowych pytań trzeba zadeklarować, w jakiego typu budynku się mieszka, jaką ten budynek ma klasę energetyczną, jakiej klasy energetycznej są używane w domu sprzęty gospodarstwa domowego, czy jeździ się samochodem, z ilu osób składa się gospodarstwo, jakiego typu produkty i w jakich opakowaniach się kupuje – i tak dalej. Gdy się już przez to przesłuchanie przebrnie, dowiemy się, jaki procent emisji dwutlenku węgla generujemy w odniesieniu do średniej polskiej, europejskiej oraz światowej. A na koniec – ilu planet potrzebowałaby ludzkość, gdyby wszyscy na świecie generowali tyle dwutlenku węgla co osoba rozwiązująca quiz.
No i ja sobie ten quiz na ślad węglowy zrobiłem. I wyszło mi, że generuję 162 proc. średniej polskiej, 194 proc. średniej europejskiej i aż 271 średniej światowej. A gdyby wszyscy zachowywali się tak nieodpowiedzialnie jak ja, ludzkość potrzebowałaby aż 14 planet, aby przetrwać!
Zawstydziłem się strasznie. Uświadomiłem sobie, że prysznic biorę co najmniej siedem razy w tygodniu (takie pytanie było), jeżdżę samochodem z wolnossącym silnikiem benzynowym o pojemności 2,5 litra, nie korzystam z transportu miejskiego, zimą lubię mieć w domu 22 stopnie, a mój telewizor ma najniższą możliwą klasę energetyczną, choć jest całkiem nowy. Jednym słowem – jestem zabójcą klimatu i to na mnie spada odpowiedzialność za nieszczęście młodego bohatera z Die Letzte Generation z Moguncji, który kilka miesięcy temu tak skutecznie przykleił sobie dłoń do asfaltu, że trzeba było kawał tego asfaltu wyciąć, aby go oswobodzić. How dare I?
Postanowiłem sprawdzić, czy rękę owego bohatera dałoby się uratować, gdybym żył inaczej. Zacząłem więc rozwiązywać quiz od nowa, ale tym razem postawiłem na rozwiązania maksymalnie ekologiczne: mieszkanko 25 metrów, ogrzewanie i ciepła woda z pompy ciepła, panele fotowoltaiczne, budynek pasywny, prysznic raz w tygodniu, zimą w domu komfortowe 14 stopni, wyłącznie używane ubrania, brak lodówki, telewizora i pralki (najbardziej ekologicznie jest nosić jedne nieprane ubrania, aż się rozpadną i dopiero wtedy iść do lumpeksu po kolejny zestaw używanych ciuchów), zostawiłem tylko kuchenkę (w najwyższej klasie energetycznej), bo uznałem, że jednak czasem coś może trzeba ugotować. Żadnego samochodu, żadnego korzystania z transportu miejskiego, przecież są rowerki. Jedzenie wyłącznie sezonowe i lokalne, jedynie niepakowane albo ewentualnie w opakowaniach biodegradowalnych, pełna selekcja śmieci. Komputer – no jednak musiał być, bo przecież trzeba mieć dostęp do fejsika i Twittera, żeby wpisywać potępiające komentarze pod postami tych wstrętnych negacjonistów klimatycznych. Ale wyłączany za każdym razem, gdy się go nie używa! No i oczywiście żadnego mięsa.
Bardzo z siebie zadowolony, że oto odkrywam wreszcie właściwy sposób życia, kliknąłem przycisk „zakończ”. No, tym razem rezultat był imponujący: zaledwie 44 proc. średniej polskiej, 53 proc. europejskiej oraz 74 światowej. Spojrzałem jednak niżej i – zmartwiałem. Nawet gdyby wszyscy zachowywali się tak odpowiedzialnie, wciąż potrzebowalibyśmy czterech planet!
I tu powstaje pytanie, co począć. Odpowiedzi są właściwie tylko dwie. Pierwsza, którą sugerowałbym wszystkim w pełni świadomym klimatycznej katastrofy, brzmi: trzeba uwolnić planetę od nadmiaru ludzi. A najlepiej zacząć od siebie. W zasięgu ręki każdego klimatysty, czy to z Grinpicu, czy z Letzte Generation, Just Stop Oil lub Extinction Rebellion, jest najprostszy, wiele razy przywoływany środek: człowiek nieustannie generuje dwutlenek węgla, oddychając. Najlepiej zatem powstrzymać się od oddychania, i to na tyle długo, żeby uwolnić planetę od swojego ciężaru. Myślę, że tutaj od siebie powinna zacząć Grecia. W końcu była pierwszym apostołem młodej zielonej rewolucji.
Druga odpowiedź jest wstrętna, cyniczna i polecam ją tylko tak zdegenerowanym osobnikom jak ja sam: skoro niezależnie od tego, jak bardzo będziemy się starać, i tak nie starczy nam jedna planeta – bo jaka to różnica, czy potrzebowalibyśmy ich czternastu czy czterech, jeżeli mamy tylko jedną – to dajmy sobie spokój z tymi wariactwami i róbmy dalej to, co lubimy. Latajmy samolotami, jeźdźmy własnymi spalinowymi samochodami i rozkoszujmy się smakiem wybornych wołowych steków tyle razy w tygodniu, ile chcemy. No i pozwalajmy sobie na ten niebywały zbytek, jakim jest codzienny prysznic. To i tak niczego nie zmieni, a przynajmniej będzie nam się przyjemniej żyło.
A panu dziennikarzowi ekologicznemu Marcinowi Popkiewiczowi, który firmuje test na ślad węglowy na stronach BNP Paribas (z pewnością robi to wyłącznie dla idei i nie wziął za to ani złotówki), dedykuję słowa Osiołka Porfiriona ze spektaklu Teatrzyku Zielona Gęś, zatytułowanego „Łańcuch szczęścia”:
Oto sposób, moi złoci,
W jaki bawią się idioci.
Łukasz Warzecha