fbpx
sobota, 27 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonPanika klimatystycznych naganiaczy

Panika klimatystycznych naganiaczy

Obserwuję wzmożoną panikę po stronie klimatystycznych naganiaczy, wciskających nam bajki o wspaniałej, przynoszącej korzyści polityce klimatycznej UE. Przyczyny tej paniki i coraz bardziej agresywnych wpisów w mediach społecznościowych są trojakie.

Pierwsza z nich to nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego, w których rosnąca świadomość spodziewanych obciążeń może odegrać dużą rolę. Ludzie patronujący polityce, wspieranej przez klimatystycznych naganiaczy, a także interesariusze, którzy na niej skorzystają, mogą mieć po tych wyborach znacznie trudniej.

Druga przyczyna to coraz mocniej przebijające się do powszechnej świadomości konkretne obciążenia i regulacje. O ile jeszcze rok temu wspomnienie o dyrektywie EPBD (budynkowej) brzmiałoby dla większości Polaków jak tureckie kazanie, to dziś samo to pojęcie – choć zapewne bez detali – zaczyna być już kojarzone.

Trzeci powód to zabieg, po który sięgnąłem w jednym ze swoich filmów, pokazując, jaki będzie koszt zielonego ładu nie w abstrakcyjnych dla przeciętnej osoby liczbach, ale w pieniądzach przeliczonych na rok na jednego pracującego Polaka. Wyszło 32 tys. zł. Ta suma to średnia na jednego pracującego obywatela UE, wynikająca z ogólnej sumy inwestycji na poziomie 40 bln euro, podanej w raporcie Institut Rousseau. Ten mój film i towarzyszące mu wpisy w mediach społecznościowych wywołały szczególną furię klimatystycznej sekty.

Niektórzy zaczęli mi zarzucać, że manipuluję, ponieważ suma ta jest mniejsza. Sięgnęli w tym celu po podane w raporcie wielkości 3,6 (lub 3,1, zależnie od tego, czy mówimy o inwestycjach sektora publicznego czy prywatnego) proc. polskiego PKB. Problem w tym, że jest to – według autorów raportu – wydatek ekstra, ponad tak zwany scenariusz bazowy, zdefiniowany całkowicie arbitralnie, natomiast całościowy koszt to aż 13,6 proc. polskiego PKB. Po dokonaniu wyliczeń okazuje się, że będzie to jeszcze więcej, niż podawałem pierwotnie: 34,2 tys. zł rocznie przez 26 lat, czyli w sumie ponad 890 tys. zł na jednego pracującego Polaka.

Trzeba tu uporać się z często pojawiającą się manipulacją, pojawiającą się we wszystkich w zasadzie unijnych raportach, a nawet dokumentach. Otóż wydatki na zielony ład nazywane są „inwestycjami”. Czym jest inwestycja? Spójrzmy – jak to robią często prawnicy, chcąc określić znaczenie przepisu – do słownikowej definicji (ze „Słownika języka polskiego” PWN, Warszawa 1996): inwestycja to „przeznaczenie środków finansowych na powiększenie lub odtworzenie zasobów majątkowych”. Nietrudno zauważyć, że wpakowanie w Polsce choćby 1,5 biliona złotych na realizację samej dyrektywy EPBD nie jest w tym sensie żadną „inwestycją”. Ten wydatek bowiem ani niczego nie odtwarza, ani nie powiększa. Odnosi się to do wszystkich działań, wymuszanych przez zielony ład.

Inwestycja jest wówczas, gdy inwestor działa dobrowolnie, przeznaczając własne środki w miarę swoich możliwości na coś, co – jak ma nadzieję – może mu przynieść zysk. To w żadnym wypadku nie jest taka sytuacja. Nie mamy tu dobrowolności, bo UE konstruuje przepisy, których sensem jest przymus lub wywarcie znaczącej presji. Nie mamy tu również wydawania pieniędzy na własną miarę i zgodnie z możliwościami, bo w przypadku przyjętej dopiero co przez Parlament Europejski dyrektywy EPBD sam przepis stwierdza, że integralną częścią jego realizacji ma być system kredytów. Czyli przymusowe „renowacje” będą wymuszały zapożyczanie się w instytucjach finansowych.

Nie ma tu wreszcie oczywistej nadziei zysków, nawet w przypadku dyrektywy EPBD. Teoretycznie renowowany budynek ma pozwolić na oszczędności w wydatkach na energię, ale te oszczędności będą musiały być poprzedzone wydatkiem przekraczającym możliwości wielu osób, które mogą nigdy nie doczekać momentu ich zwrotu. Korzyść zaś nie jest samoistna, ale wynika z również sztucznie narzuconego systemu obciążeń. Inaczej mówiąc – najpierw UE opodatkowuje inne sposoby pozyskiwania energii czy ciepła niż pochodzące ze źródeł odnawialnych, żeby potem stwierdzić, że przejście na te ostatnie oznacza „oszczędności”. To tak jakbyśmy opodatkowali na zabójczym poziomie wszystkie samochody poniżej klasy premium, a potem stwierdzili, że zapożyczając się po uszy i kupując samochód z klasy premium, właśnie dana osoba dokonuje „oszczędności”.

Zwolennicy zielonej rewolucji dokonują jeszcze innych fikołków. Na przykład modne stało się wśród nich stwierdzenie – w czasie „debaty” na Kanale Zero wygłosił je dr Popkiewicz – że „oszczędzimy” na imporcie paliw kopalnych, bo wydamy pieniądze u nas zamiast „transferować” je do „szejków arabskich”. Jest to stwierdzenie tak absurdalne z ekonomicznego punktu widzenia, że trudno je nawet komentować. Na podobnej zasadzie można by uznać, że powinniśmy uruchomić natychmiast własną fabrykę samochodów, żeby przestać „transferować” pieniądze do Niemiec, kupując volkswageny.

Międzynarodowa wymiana handlowa nie jest żadnym „transferowaniem” ani „marnowaniem” pieniędzy – na tym opiera się międzynarodowy handel, w którym jednym z przedmiotów, aczkolwiek specyficznym, są surowce. W ich kupowaniu za granicą nie ma nic złego, kompletnym zaś złudzeniem jest, że jeśli przestaniemy korzystać z ropy (która, przypomnę panu dr. Popkiewiczowi, jest wykorzystywana w przemyśle na mnóstwo różnych sposobów, a napędzanie pojazdów jest tylko jednym z wielu jej zastosowań), to dotąd wydawane na nią pieniądze po prostu zostaną sobie u nas. Tak oczywiście nie będzie – będziemy je wydawać na zakup wiatraków czy fotwoltaiki także za granicą oraz na ich serwisowanie np. w Siemensie. Odcięcie Polaków od paliw kopalnych będzie także oznaczać tak olbrzymie koszty – np. wymiany floty pojazdów – że sprawa korzyści rozmywa się w ogóle.

Jedno w tym wszystkim napawa optymizmem: ludzie zaczynają się domagać od klimatystycznych naganiaczy konkretnych liczb. Kiedy obiektem ataku staje się nasz portfel, wygłaszanie frazesów o „płonącej planecie” przestaje wystarczać.

Łukasz Warzecha

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
Jeden z najpopularniejszych komentatorów sceny politycznej w Polsce. Konserwatysta i liberał gospodarczy. Publicysta „Do Rzeczy", „Forum Polskiej Gospodarki”, Onet.pl, „Rzeczpospolitej", Salon24 i kilku innych tytułów. Jak o sobie pisze na kanale YT: „Niewygodny dla każdej władzy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Znów nas okradną

Jeżeli za jakiś czas wszyscy pracujący na umowach cywilnoprawnych dostaną do ręki wynagrodzenia niższe o ponad 25 proc., to będą mogli podziękować w takim samym stopniu poprzedniej i obecnej władzy.
5 MIN CZYTANIA

Romantyczna walka o przyszłość

Przytłoczeni rzeczywistością, czyli ogromem problemów, które zamiast stopniowo rozwiązywać, niemiłosiernie nam się piętrzą, odpychamy od siebie pytania o przyszłość. Niefrasobliwie unikamy oceny czekających nas wyzwań, w sytuacji gdy tylko poprawna ocena pozwoli nam odkryć największe zagrożenie i się na nie przygotować. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że idziemy na łatwiznę i pozwalamy oceniać tym, którzy mają w tym interes, ale niekoniecznie rację.
6 MIN CZYTANIA

Sztuczna inteligencja w działaniu

Ostatnio coraz częściej mówi się o sztucznej inteligencji i to przeważnie w tonie nader optymistycznym – że rozwiąże ona, jeśli nawet nie wszystkie, to w każdym razie większość problemów, z którymi się borykamy. Tylko niektórzy zaczynają się martwić, co wtedy stanie się z ludźmi, bo skoro sztuczna inteligencja wszystko zrobi, to czy przypadkiem ludzie nie staną się zbędni?
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Znów nas okradną

Jeżeli za jakiś czas wszyscy pracujący na umowach cywilnoprawnych dostaną do ręki wynagrodzenia niższe o ponad 25 proc., to będą mogli podziękować w takim samym stopniu poprzedniej i obecnej władzy.
5 MIN CZYTANIA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA

Źli flipperzy i dobra lewica

Kiedy socjaliści poszukują rozwiązania jakiegoś palącego problemu, można być pewnym dwóch rzeczy. Po pierwsze – że to, co zaproponują nie będzie rozwiązaniem najprostszym, czyli wolnorynkowym. Po drugie – że skutki realizacji ich propozycji będą kontrproduktywne, a najpewniej uderzą w najsłabszych i najbiedniejszych.
5 MIN CZYTANIA