Już od 1 stycznia przyszłego roku minimalne wynagrodzenie wynosić będzie 4242 zł, ale tylko do początku lipca. Wtedy w życie wejdzie kolejna podwyżka – kwota wzrośnie do 4300 zł. Dużo? Ano dużo. 700 zł podwyżki, to w zasadzie wzrost o jedną piątą względem obecnego stanu rzeczy. Szkoda, że w kontekście płacy minimalnej nie położono na wadze z jednej strony potrzeb pracowników, z drugiej zaś możliwości pracodawców. Warto także zdać sobie sprawę z tego, o jakich właściwie liczbach mówimy.
Jeśli pod uwagę weźmiemy prognozowane na rok 2024 przeciętne wynagrodzenie, czyli 7794 zł, to relacja minimalnego wynagrodzenia do przeciętnego wyniesie 55 proc. Znacznie niższa niż podwyżka minimalnej pensji będzie także inflacja, która według wszelkich prognoz zmieści się w przedziale 3,7-6,8 proc., a pewnie wyniesie nieco ponad 5 proc. Także wzrost przeciętnego wynagrodzenia będzie znacznie niższy niż wzrost płacy minimalnej. Gospodarka również rosnąć będzie znacznie wolniej, bo prognozowany wzrost PKB wyniesie niecały 1 proc. Koszt wyższych wynagrodzeń spadnie na przedsiębiorców, czyli grupę, która utrzymuje – dosłownie – całą tę chybotliwą finansową konstrukcję państwa. Ale przecież przedsiębiorców stać, bo mowa tu o groszach – to tylko 35,5 mld zł. Kto by się przejmował?
No właśnie – kto by się przejmował?
Perspektywa polityczna w znacznej mierze spotyka się tu z perspektywą wielkomiejską. Z punktu widzenia największych polskich miast podwyżka płacy minimalnej i ZUS (bo i to boli przedsiębiorców) będzie miała relatywnie neutralny charakter. Podobnie podwyżki w mniejszym stopniu odczują największe przedsiębiorstwa. Zresztą wielu z nich przerzuci je na wzrost kosztów produktów i usług, co odczujemy w portfelach wszyscy i co znów napędzi inflację. Część, zgodnie z polskim zwyczajem, zacznie oficjalnie wypłacać minimalną pensję, dokładając resztę „pod stołem”.
Zgoła inaczej sytuacja ma się w odniesieniu do najmniejszego polskiego biznesu. Tu pole manewru jest niewielkie. Nietrudno wyobrazić dziś sobie mały zakład szewski w niedużym miasteczku na ścianie wschodniej. Założeniem utrzymywania małego ZUS było to, aby takie mikroprzedsiębiorstwa szybko awansowały do miana przedsiębiorstw małych, później – jak Bóg da – rozwijały się dalej. Tak jednak nie będzie, bo kiedy zakładowi szewskiemu przyjdzie dorzucić pracownikowi do pensji kolejne parę stówek, gra toczyć będzie się nie o rozwój, a o przetrwanie. Nie ma się też co czarować – wiele firm nie przetrwa w nowych realiach. Nie jest to najlepszy sposób na zapowiadaną walkę z falą zawieszanych i likwidowanych działalności gospodarczych.
Podwyżka płacy minimalnej drastycznie obniży rentowność najmniejszych w Polsce biznesów. Zostaną one zamknięte, a ich właściciele zapewne opuszczą dotychczasowe miejsce zamieszkania, przyczyniając się do pustynnienia gospodarczego mniejszych ośrodków i wsi. Część z nich podejmie może heroiczną próbę walki z systemem, na który ich nie stać, przenosząc się do szarej strefy. Także sami pracownicy, w związku z niwelowaniem różnic płacowych w ramach przedsiębiorstwa, stracą motywację do podnoszenia swoich kwalifikacji – bo i po co?
Jest wyjście
Z całą pewnością zmianie ulec musi metoda wyliczania podwyżek pensji minimalnej, ponieważ obecny algorytm jest nieracjonalny i rezonuje na biznes w stopniu, który może okazać się destrukcyjny z gospodarczego punktu widzenia. Podwyżka płacy minimalnej unifikuje też realia prowadzenia firmy w Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie z tymi panującymi w Siemiatyczach, Miłomłynie czy Czersku, a to fatalne nadużycie.
Co ciekawe, nie ma dziś faktycznych przeszkód do postulowanej przez środowisko przedsiębiorców regionalizacji płacy minimalnej. Rokrocznie wyliczać można przecież, wskazane w Dyrektywie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2022/2041 w sprawie adekwatnych wynagrodzeń minimalnych w Unii Europejskiej zarówno 50 proc. przeciętnego prognozowanego wynagrodzenia w przyszłym roku jak i 60 proc. mediany wynagrodzeń. Wyższa wartość powinna obowiązywać w regionach bogatszych, a niższa w pozostałej części kraju. Wymagałoby to wprawdzie pewnej prac do wykonania po stronie GUS, ale gra jest warta świeczki. Oddzielną kwestią są tu wynagrodzenia w sferze publicznej, które sprawiają, że praca w urzędach od dawna postrzegana jest jako niekonkurencyjna względem rynkowych realiów. Receptą jest tu zmiana mnożników kwoty bazowej, co jednak także nie jest niewykonalne.