Polska jest państwem, które od wybuchu wojny na Ukrainie dało się poznać jako jeden z najcenniejszych sojuszników naszego wschodniego sąsiada. Wciąż jednak na wielu polach dzieją się rzeczy niezrozumiałe z każdego innego niż polityczny punktu widzenia.
Polityczny chaos
Biznes z niepokojem obserwuje choćby ruchy polityków względem bieżącej polityki rolnej prowadzonej przez oba państwa. Z jednej strony była to nagła decyzja o zamknięciu polskiej granicy dla importu ukraińskich towarów, z drugiej – choćby fala ostatniego czarnego PR-u wymierzonego w Polskę, połączonego z brakiem regionalizacji dla eksportu drobiu w związku z wystąpieniem na wschodzie Polski choroby rzekomego pomoru drobiu. Po jednej i drugiej stronie wciąż rodzą się mniejsze i większe uszczypliwości. Niepotrzebnie, bo wszelkie te kwestie da się rozwiązać przy odrobinie analizy rachunku zysków i strat. Poza tym tego oczekują firmy, a zatem silniki napędzające gospodarki obu państw.
Sytuacja z kwietnia związana z nagłym zamknięciem się na ukraińskie towary nie może się powtórzyć. Przewidywalność sytuacji gospodarczej jest jedną z podstawowych potrzeb biznesu. W Polsce od dawna nie jest to element zachęcający do lokowania kapitału, co zresztą przekłada się na niską stopę inwestycji, która plasuje nas w ogonie Unii Europejskiej.
Cel: udrożnić magazyny
Ukrainie zależy na wykrystalizowaniu się korytarzy tranzytowych dla tamtejszych produktów. To fakt. Obecne potrzeby mogą wprawdzie ulec zmianie po potencjalnym odbudowaniu szlaków handlowych przez Morze Czarne, ale nie musi to oznaczać braku zainteresowania transportem przez nasz kraj i porty na Morzu Bałtyckim. Znaczna część biznesu działającego na Ukrainie przenosi się na zachód kraju, odsuwając swoją działalność od linii frontu. Polska ma dziś wszystko, by stać się dla Ukrainy swoistym hubem tranzytowym zagospodarowującym znaczną część towarów tego silnego, w kontekście produkcji żywności, państwa.
Po tym jak Rosja wycofała się z umowy zbożowej i zaatakowała ukraińską infrastrukturę portową, presja na tranzyt ukraińskich produktów jakąkolwiek drogą będzie wzrastać. Ogromne znaczenie w tym kontekście mają żniwa, które napełnią ukraińskie magazyny choćby (medialnym w ostatnich miesiącach) zbożem. Potencjalnymi beneficjentami tej sytuacji stać się mogą, co już częściowo się dzieje, polskie firmy transportowe. Jeśli spełniony zostanie warunek, w myśl którego ukraińskie zboże trafiać będzie poza granice naszego kraju, kalkulacja zysków i strat stanie się jednoznaczna. Ukraina będzie miała możliwość udrażniania swoich magazynów, a Polska zarobi na obsłudze eksportu.
Aby tak się stało, konieczne jest jednak dokonanie szeregu inwestycji, które w dłuższej perspektywie otworzą przed nami szansę na rozwój kolejnej silnej gałęzi biznesu. Kwestią do rozważenia jest także przywrócenie możliwości importu do Polski ukraińskich produktów. Może ustalenie sztywnych ram systemu kwotowego – po szczegółowych konsultacjach ze środowiskiem przedsiębiorców rolnych – pozwoliłoby zagospodarować część ukraińskich towarów zgodnie z potrzebami firm działających w Polsce. To kompromisowe rozwiązanie miałoby zarówno gospodarcze jak i polityczne korzyści. Tak czy owak, nasza szansa uzależniona jest dziś od zwiększenia wolumenu ukraińskiego zboża, które przejeżdżać będzie przez nasz kraj.
Czas na inwestycje
Jak bumerang w debacie medialnej wracać dziś także powinien temat budowy agroportu. Branża transportowa od dawna dysponuje gotowym pakietem zmian, które stosunkowo niewielkim kosztem da się zaimplementować do polskiego i ukraińskiego porządku prawnego, a które upłynniłyby działania tranzytowe.
Zmiana dokumentacji tranzytowej T1 może być trudna, ale możliwości jest tu więcej. Zwiększenie personelu WIJHARS-u i SANEPID-u na przejściach kolejowych w Dorohusku, Hrubieszowie czy Medyce, dołożenie kilku torów na przejściu kolejowym Dorohusk-Jagodzin, możliwość czasowego składowania towaru w składach celnych, unikanie dublowania procedur kontrolnych czy udrożnienie portu w Gdańsku to sprawy, które załatwić da się przy odrobinie chęci.
Ogromna szkoda, że zbożowy galimatias dzieje się w okresie przedwyborczym, w którym zdroworozsądkowe decyzje podejmuje się tylko, gdy nie naruszy to planu budowy jak najliczniejszego elektoratu. Czy jednak narracja, zgodna z rzeczywistością, o wykorzystaniu Polski jako kanału przerzutowego dla ukraińskich produktów, by te trafiły do odbiorców choćby w Europie Zachodniej tak bardzo mogłaby zaboleć potencjalnego wyborcę PiS, PSL czy PO?
Rynek działa tu prosto, czego zresztą wyraz przez lata dawała strona ukraińska. Zboże dostarczane jest do portu i tam sprzedawane. Ryzyko dla kraju, w którym znajduje się port jest tu w zasadzie żadne. Podobnie było ze zbożem, które z Ukrainy trafiało do Polski – było ono dostarczane do granicy, a tam odsprzedawane na potrzeby dalszego tranzytu. Medialna nagonka dotyczyła natomiast nadwyżek, na których zagospodarowanie nie byliśmy przygotowani.
Dziś Polska stoi przed ogromną szansą usadowienia się na nowym rynku i – niezwłocznego – zbudowania na nim silnej pozycji. Efekty inwestycji poczynionych w infrastrukturę niezbędną do zwiększenia wolumenu tranzytu z całą pewnością przyniosłyby długofalowe korzyści krajowej gospodarce i stały się impulsem do rozwoju polskiego sektora agro, który nie musiałby skupiać się w zasadzie wyłącznie na pierwszym, najniższym i obarczonym największym ryzykiem ogniwie łańcucha handlowego – produkcji.