fbpx
sobota, 27 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonSocjaliści rozdają mieszkania (niezbudowane)

Socjaliści rozdają mieszkania (niezbudowane)

Hasło „mieszkanie prawem, nie towarem” jest na wielu poziomach głupie i szkodliwe. Jak zwykle problemem są już definicje. Kto mianowicie będzie stwierdzał, co jest potrzebą na tyle podstawową, że ma być uznana za „prawo”, a nie towar? – pisze w najnowszym felietonie Łukasz Warzecha.

Donald Tusk, mówiąc w Pabianicach o nieoprocentowanym kredycie na mieszkania, użył ulubionego chwytu ideowych socjalistów, przywołując hasło „mieszkanie prawem, nie towarem”. W symboliczny sposób to zdarzenie zamknęło ewolucję przewodniczącego Platformy Obywatelskiej od liberała do populisty-etatysty. Słowa Tuska skomentował prof. Leszek Balcerowicz, pisząc: „Czy Tusk myśli, że zwolennicy PO nie lubią PiS, ale lubią PiS-owską politykę gospodarczą, tzn. upolitycznianie (nacjonalizowanie) gospodarki oraz zwiększanie wydatków socjalnych, które prowadzi do wzrostu podatków, wzrostu jego deficytu i kosztów obsługi długu publicznego?”. Niestety, obawiam się, Panie Profesorze, że nie tylko Tusk tak właśnie myśli, ale co więcej – ma rację.

Hasło „mieszkanie prawem, nie towarem” jest na wielu poziomach głupie i szkodliwe. Jak zwykle problemem są już definicje. Kto mianowicie będzie stwierdzał, co jest potrzebą na tyle podstawową, że ma być uznana za „prawo”, a nie towar? Owszem, istnieją pewne kwestie, uznawane na podstawie politycznego konsensusu za podstawowe potrzeby życiowe, które w jakiejś formie należy zaspokoić w przypadku każdego obywatela, na przykład poprzez ośrodki pomocy społecznej czy programy socjalne. Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy zapewnieniem bezdomnemu dachu nad głową w noclegowni (czym zresztą państwo w makroskali się nie zajmuje) albo podaniem mu gorącego posiłku a zapewnieniem każdemu mieszkania. Nieruchomość to konkretny majątek i wartość, a nie ratowanie człowieka przed wychłodzeniem czy śmiercią z głodu. Jeśli mieszkanie ma być prawem, to dlaczego prawem nie ma być na przykład posiadanie samochodu (koniecznie elektrycznego!) przez osoby mieszkające na terenach wykluczonych komunikacyjnie? Można by tu bez trudu wykorzystać podobną argumentację do tej używanej przez lewicę w sprawie mieszkań, pokazującą, że państwo powinno każdej takiej rodzinie zapewnić pojazd. A czemuż to prawem, a nie towarem nie miałaby być pralka? Albo lodówka? Wszak to podstawowe sprzęty gospodarstwa domowego. Jak w wielu podobnych kwestiach, tak i tutaj nie ma granicy, na której to szaleństwo miałoby się zatrzymać. I pod takim sposobem myślenia podpisuje się teraz Donald Tusk.

Co to oznacza dla państwa i jego budżetu? Tych kalkulacji już Tusk nie przedstawił, może dlatego, że musiałyby być szokujące. Kredytów bez oprocentowania na pierwsze mieszkanie dla każdego do 45. roku życia nie zaoferują przecież komercyjne banki. Chyba że budżet im to wyrówna. Można też stworzyć taki program poprzez Bank Gospodarstwa Krajowego, można do niego zaangażować banki, będące dzisiaj pod kontrolą państwa. Ale w każdym przypadku oznacza to radykalną i skrajnie kosztowną – zapewne na poziomie kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie – interwencję w rynek. Oferowane dzisiaj kredyty hipoteczne – bardzo zresztą trudno dostępne – są oprocentowane na poziomie od ok. 9 do 10 proc. (są tu oczywiście możliwe różne warianty – inaczej wygląda oprocentowanie o stopie zmiennej, inaczej – o stałej, są preferencje dla klientów banków itd.). I o wyrównaniu tej różnicy mówimy.

Za program Tuska musieliby zatem zapłacić wszyscy podatnicy, finansujący „prawo do mieszkania” innym. Co jest z gruntu niesprawiedliwe.

Lecz na tym skutki realizacji tej propozycji się przecież nie kończą. Deweloperzy mogliby zacierać ręce, bo dla nich taki program byłby czystym zyskiem, napędzając grzęznący właśnie sektor. Ktoś mógłby powiedzieć, że to znakomicie – pomysł Tuska dałby trochę paliwa sektorowi budowlanemu. Tyle że byłoby to uleganie złudzeniu o istnieniu gospodarczych perpetuum mobile, a więc sytuacji, gdy pieniądze podatnika i rosnące zadłużenie mają napędzić jakiś sektor gospodarki, który następnie będzie generował przychody budżetowe. Ostatecznie taki mechanizm zawsze prowadzi do krachu i jest bajką, tak jak baron Münchhausen nie mógł sam wyciągnąć się za włosy z bagna. To rodzaj piramidy finansowej.

Jeszcze dalej w populistycznej konkurencji poszedł Michał Kołodziejczak, lider AgroUnii, sprzymierzonej z Porozumieniem, niegdyś partią Jarosława Gowina, dziś pod kierownictwem Magdaleny Sroki. Rolniczy populista zażądał, aby „najwięksi deweloperzy” oddawali państwu 20 proc. budowanych mieszkań. Tu oczywiście powstaje pytanie, jak zmierzyć, którzy deweloperzy są „najwięksi” – takie kryterium, zawarte w ewentualnej ustawie albo rozporządzeniu, byłoby gwarantowaną okazją do korupcji i pokątnego lobbingu. Te sprawy zawsze się pojawiają, gdy państwo chce ingerować w rynek i jest to jeden z powodów, dla których takie ingerencje powinny być jak najrzadsze.

Przede wszystkim jednak realizacja tego absurdalnego pomysłu oznacza, że deweloperzy wrzuciliby koszty owych 20 proc. mieszkań w cenę pozostałych 80 proc., które przez to stałyby się jeszcze mniej dostępne. Powstałaby skrajnie niemoralna i patologiczna sytuacja, gdy ludzie, których jakoś tam na mieszkanie jeszcze stać, musieliby się dodatkowo żyłować na sfinansowanie mieszkań pozostałym. Ba – jakaś liczba osób wypadłaby z tego pierwszego grona właśnie z powodu realizacji genialnego pomysłu pana Kołodziejczaka.

Lider populistycznej partyjki tłumaczy: „My we wspólnym programie, który tworzymy, mówimy jasno, ci którzy budują najwięcej mieszkań w Polsce, nawet 20 proc. mieszkań mają przeznaczyć na mieszkania komunalne, czynszowe, którymi będą zarządzać samorządy. To mają być mieszkania dla ludzi. Nie może być tak, że dziś deweloperzy budujący mieszkania pływają jachtami, cieszą się zarobionymi pieniędzmi, a Polscy nie mogą się rozwijać, bo nie stać ich na swoje mieszkanie”. Znaczy to również, że ludzie, którzy za swoje mieszkania zapłaciliby na komercyjnych zasadach, z dużym prawdopodobieństwem musieliby sąsiadować z lokatorami komunalnymi – a powiedzmy sobie szczerze, że nie zawsze jest to miłe i pożądane sąsiedztwo.

Obie koncepcje są niebezpieczne, niszczące dla rynku, gospodarki, a przede wszystkim omijają istotę problemu. Rozwiązania kłopotów z dostępnością mieszkań trzeba szukać w sposobach mniej efektownych, całkowicie niepopulistycznych i zajmujących więcej czasu, ale znacznie lepszych. Po pierwsze – trzeba by w taki sposób zmienić prawo, żeby właściciele przestali się obawiać wynajmować mieszkań na długi czas. Dziś wynajmujący jest właściwie z góry na straconej pozycji, jeśli trafi na cwaniaka. A tych nie brakuje.

Po drugie – zamiast iść w stronę absurdalnych nadregulacji, zapowiadanych niedawno przez pana ministra Budę, trzeba pójść w przeciwną stronę. Tu ogromne szkody wyrządza lobby populistycznych aktywistów w rodzaju Jana Śpiewaka, pokrzykujących wciąż o „patodeweloperach”. Nie powinno być niczyją sprawą, kto na jakie mieszkanie się decyduje. Jeśli jest rynek na mikromieszkania – niech takie powstają.

Po trzecie – trzeba prowadzić racjonalną politykę gospodarczą, finansową i monetarną. Problem z mieszkaniami bierze się dziś z tego, jak gigantyczne stały się koszty kredytów. A stały się tak wielkie, ponieważ RPP, ręka w rękę z władzą, doprowadziły do gigantycznej inflacji. Tego nie da się szybko naprawić, ale na pewno nie pomoże dorzucanie kolejnych miliardów na rynek, co rząd nieustannie robi, tworząc takie łapówkarskie programy jak „laptop plus”.

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
Jeden z najpopularniejszych komentatorów sceny politycznej w Polsce. Konserwatysta i liberał gospodarczy. Publicysta „Do Rzeczy", „Forum Polskiej Gospodarki”, Onet.pl, „Rzeczpospolitej", Salon24 i kilku innych tytułów. Jak o sobie pisze na kanale YT: „Niewygodny dla każdej władzy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Romantyczna walka o przyszłość

Przytłoczeni rzeczywistością, czyli ogromem problemów, które zamiast stopniowo rozwiązywać, niemiłosiernie nam się piętrzą, odpychamy od siebie pytania o przyszłość. Niefrasobliwie unikamy oceny czekających nas wyzwań, w sytuacji gdy tylko poprawna ocena pozwoli nam odkryć największe zagrożenie i się na nie przygotować. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że idziemy na łatwiznę i pozwalamy oceniać tym, którzy mają w tym interes, ale niekoniecznie rację.
6 MIN CZYTANIA

Sztuczna inteligencja w działaniu

Ostatnio coraz częściej mówi się o sztucznej inteligencji i to przeważnie w tonie nader optymistycznym – że rozwiąże ona, jeśli nawet nie wszystkie, to w każdym razie większość problemów, z którymi się borykamy. Tylko niektórzy zaczynają się martwić, co wtedy stanie się z ludźmi, bo skoro sztuczna inteligencja wszystko zrobi, to czy przypadkiem ludzie nie staną się zbędni?
5 MIN CZYTANIA

Można rywalizować z populistami w polityce, ale najlepiej po prostu ograniczyć rolę państwa

Możemy już przeczytać tegoroczny Indeks Autorytarnego Populizmu. Jest to dobrze napisany, pełen informacji raport. Umiejętnie identyfikuje problem, jaki mamy. Ale tu potrzeba więcej. Przede wszystkim takiego działania, które naprawdę rozwiązuje problemy, jakie dostrzegają wyborcy populistycznych partii.
4 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA

Źli flipperzy i dobra lewica

Kiedy socjaliści poszukują rozwiązania jakiegoś palącego problemu, można być pewnym dwóch rzeczy. Po pierwsze – że to, co zaproponują nie będzie rozwiązaniem najprostszym, czyli wolnorynkowym. Po drugie – że skutki realizacji ich propozycji będą kontrproduktywne, a najpewniej uderzą w najsłabszych i najbiedniejszych.
5 MIN CZYTANIA

Wyzwanie

Pojęcie straty czy kosztu zostało prawie całkowicie wyeliminowane z języka debaty publicznej. Jeśli jakiś projekt jest uznawany za słuszny i realizujący pożądaną linię, to nie niesie ze sobą kosztów – może się jedynie łączyć z „wyzwaniami”. Koszty pojawiają się dopiero tam, gdzie pomysł jest niesłuszny.
4 MIN CZYTANIA