Przemysław Słomski, znany komentator spraw związanych z ekonomią, na swoim blogu zamieścił wpis pod tytułem „Polityczne harakiri”. Wyraził tam ciekawy, ale też chyba nazbyt jednoznaczny pogląd, jakoby „Politycy Konfederacji właśnie popełnili spektakularne zbiorowe samobójstwo polityczne. Panowie idą pod prąd ze swoimi poglądami, podczas gdy cały kraj wspiera uchodźców z Ukrainy.”. Ponadto, jego zdaniem, „(…) Konfederacja nie ma żadnych szans na wejście do Sejmu.”.
Powiem szczerze, że nie śledzę uważnie każdej wypowiedzi polityków Konfederacji, zwłaszcza na temat wojny i uchodźców z Ukrainy. Po prostu z tego względu, że niezależnie od tego, czy chcę posłuchać tez oklepanych, czy bardziej kontrowersyjnych, z łatwością można odszukać głosy osób, które – jakby to delikatnie ująć – dysponują po temu większym kapitałem intelektualnym. W obecnym szumie informacyjnym rzeczą nieodzowną jest dokonywanie pewnej selekcji źródeł. Nie starczyłoby nam przecież życia na śledzenie każdej wypowiedzi medialnej.
Jeśli jednak – dostatecznie już przecież nielubiani – politycy Konfederacji zwracają uwagę na problemy strukturalne czy koszty emigracji, to chociaż z większością podobnych tez funkcjonujących w debacie publicznej zazwyczaj się nie zgadzam, mają oni przecież prawo wyrażać swoje przekonania i krytykować nie tylko władze, ale nawet dystansować się od dominujących nastrojów społecznych. Cechą antyputinowskiej demokracji liberalnej powinna być akceptacja nie tylko znacznej swobody ekspresji, ale także nonkonformizmu. Natomiast z potępieniem powinny spotkać się takie zachowania, jeśli się to faktycznie zdarza, jak ordynarny hejt kierowany wobec ofiar rosyjskiej agresji albo powielanie oczywistych fake’ów wrogiej propagandy. Warto przypomnieć, że w ekstremalnych przypadkach może to być nawet karalne, jeśli na przykład przybierze postać pochwały zbrodni wojennych.
Niemniej nie jestem pewien, czy przekonanie Przemysława Słomskiego o nieuniknionej porażce środowiska wolnościowo-narodowego (niezależnie od tego, pod jaką nazwą przyjdzie mu w przyszłości występować) jest słuszne, i to na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, historycznie rzecz biorąc, w Polsce próbowano relatywizować różne podłości. Proszę sobie przypomnieć chociażby narrację racjonalizującą historię Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w tym na przykład decyzje jej aparatczyków odnoszące się do wprowadzenia stanu wojennego. Niezmiernie trudno musi być, w świetle obecnej agresji Rosji na Ukrainę, pogodzić światopogląd, który usprawiedliwiałby naszych krajowych zdrajców, działających pod dyktando Moskwy, natomiast nie dopuszczałby do wiadomości choćby najdrobniejszych ustępstw czy relatywizmu związanego z aktualną sytuacją wojenną. Co więcej, kto by pomyślał w 1989 roku, że Polacy wybaczą postkomunistom i już niecałe 5 lat później powierzą im kierowanie państwem? Sama przynależność, a nawet aktywność w szeregach – bądź co bądź – totalitarnej PZPR nie przekreślała przecież kariery politycznej w wolnej Polsce. Zresztą szczerze wątpię, aby zasadniczym celem partii antysystemowych w Europie było faktyczne przejęcie władzy. Należy je traktować raczej jako mniejszościowe środowiska, poniekąd pożyteczne, ponieważ niczym historyczny błazen zajmujące się głównie krytyką, nierzadko trafną i niepoprawną politycznie, mającą na celu podenerwowanie i punktowanie rządzących elit.
Po drugie, co do samej Konfederacji, to politycy tej partii mają już na koncie archiwalne wypowiedzi, które posłowi „głównego nurtu” prawdopodobnie na zawsze zamknęłyby drogę do reelekcji. Tymczasem taki na przykład Janusz Korwin-Mikke zdobył mandat poselski pomimo kilkunastu lat wygłaszania kontrowersyjnych i zdawałoby się nieakceptowalnych tez, na przykład o integracji osób niepełnosprawnych czy faktycznej równości kobiet względem mężczyzn.
Ostatecznie poziom solidarności Polaków wobec problemu emigracji ukraińskiej jest, co zresztą godne pochwały, rzeczywiście bardzo wysoki. Na marginesie zauważmy, że poniekąd udowadnia to tezę o możliwości rozwiązywania problemów społecznych również metodami woluntarystycznymi, nierzadko skuteczniejszymi niż nakazy i interwencje rządowe. Pomimo tego spodziewam się jednak możliwości wystąpienia dwóch zjawisk. Po pierwsze, naturalnego zmęczenia tematem wojny, niezależnie od propagandy rosyjskiej, która może chcieć nas przekonać, że nie warto się tym zajmować. Po drugie, pojawienia się nowych i realnych problemów związanych z emigracją, które trzeba będzie systemowo rozwiązać, a przecież jakaś partia będzie chciała to politycznie zagospodarować, być może nawet w ramach dyskursu mainstreamowego. Jeszcze niedawno to Prawo i Sprawiedliwość było oskarżane o antyemigranckie stanowisko, choćby w odniesieniu do uchodźców koczujących na białoruskiej granicy.
Na koniec chciałbym tylko zastrzec, że nie pochwalam wcale narracji antyemigracyjnej, gdy chodzi o sprawę ukraińską. Nie jestem po prostu pewien, czy będzie to kwestia na tyle szkodliwa dla środowiska zrzeszającego wolnościowców i narodowców, aby uniemożliwić im zdobycie wystarczającej liczby głosów w jakichkolwiek wyborach. Każdemu zresztą zalecałbym po prostu rewizję swoich poglądów i ostrożne wypowiadanie się na temat migracji. Z jednej strony jest on bowiem bardzo delikatny etycznie, a z drugiej strony dyskusje wokół niego są podatne na zakłócenia, wynikające z wrogiego przekazu informacyjnego.
Michał Góra