fbpx
niedziela, 1 października, 2023
Strona głównaFelietonArystoteles, Robespierre i Balcerowicz muszą odejść

Arystoteles, Robespierre i Balcerowicz muszą odejść

Poglądy wyrażone w poniższym felietonie mogą się spotkać z zarzutem, że są niebezpiecznie „hayekańskie”. Nie jest to jednak dla mnie powód do wstydu. Jednego z najlepszych filozofów prawa i teoretyków demokracji, opartej na swobodnej wymianie informacji przez różnych aktorów życia społecznego, trzeba bowiem odświeżyć na bibliotecznych i księgarskich półkach, a nie zakopać.

Wielokrotnie pisałem o tym, że trudno mi uwierzyć w istnienie jakichś niepodważalnych konsensusów naukowo-politycznych. W długim terminie jest to jasne dla każdego wykształconego człowieka. Wszyscy przecież wiemy, że katolicko-arystotelejski obraz świata musiał utracić monopol pod naporem wczesnych odkryć naukowych oraz pojawienia się nowych paradygmatów i doktryn religijnych. To, że nie ma powszechnych prawd danych raz na zawsze, jest chyba oczywiste dla każdego, kto miał chociaż przez chwilę podręcznik do historii w rękach.

Sam sięgam pamięcią mniej odległych czasów. Grupy uważające się za dzisiejszych strażników moralności i prawd objawionych nie są już wprawdzie papieżami, biskupami ani udzielnymi książętami. Przejęły wszelako podobną retorykę i mentalność. Włącznie z przekonaniem o własnej moralnej wyższości i uprawnieniu do sterowania zachowaniem innych, a także prowadzenia wobec gorzej urodzonych iście pedagogicznego dyskursu. Dzisiaj chowają się jednak oni nie na ambonach, lecz po instytutach i redakcjach. Nieco dawniej te progresywne ośrodki zdawały się jednak głosić rzeczy, jakie trudno byłoby pogodzić z dzisiaj obowiązującą narracją. Z uwagi na daleko idący postęp technologiczny i specyficzny charakter mediów w nowoczesnej demokracji takie przewartościowania następują obecnie nie raz na millenium (albo pół tysiąca lat), ale raz na dekadę. Dziwię się zatem, że nie tworzą bardziej powszechnych dysonansów poznawczych, bo przecież każdy może w swojej pamięci przywołać dawniejszą retorykę i porównać ją z bieżącą. Dochodzi też do innego rodzaju absurdów. Na przykład obrony „,mainstreamu” i porządku publicznego we francuskie święto narodowe, które upamiętnia wielki tumult, bezład i anarchię, mające na celu… obalenie ówczesnego establishmentu. Skoro świętujemy rewolucję jako coś słusznego, to czy możemy ją ogłosić i dziś? Czy niechciane establishmenty można obalać tak w ogóle, czy tylko te wybrane?

Wracając jednak do zasadniczego wątku, chociaż byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem, lata dziewięćdziesiąte nadal kojarzą mi się z wielki sporem „prawicowych oszołomów”, którzy popierali daleko idącą lustrację, z wykształconymi redaktorami postępowych gazet. Ci ostatni z kolei relatywizowali potrzebę przeprowadzenia dogłębnej (nazywanej „dziką”) lustracji. Nie tak zaraz zupełnie bez racji wskazywali na to, że może ona przybrać charakter bezprawnego samosądu. Podnosili, że sytuacje ludzi żyjących w poprzednim systemie były bardzo skomplikowane, często wszystko wiązało się z szantażem albo fałszerstwami. Nie ma zatem co niszczyć życiorysów – twierdzili – osobom wykształconym, aktywnym w życiu publicznym. Nie ma co burzyć mitów, na przykład narosłych wokół pierwszego solidarnościowego prezydenta. Innymi słowy, bycie choćby przygodnym agentem autorytarnej Rosji (bo do obrony interesów Rosji w Europie Środkowej można to wszystko tak naprawdę sprowadzić i akurat niewiele się pod tym względem zmieniło) nie powinno było powodować śmierci cywilnej „szpicla”. Wątki tego rodzaju pojawiały się jeszcze później, na przykład w 2010 roku, kiedy ponownie odżyła w środowiskach intelektualnych moda na „pojednanie z Rosją”. Wskazywano wtedy na oszołomski charakter konserwatywnego rządu, który skłócił nas z sąsiadem, szerzy teorie spiskowe na temat jego niecnych zamiarów (zwieńczeniem tego procesu było twierdzenie o „zamachu smoleńskim”), pcha nas do wojny i jeszcze ściągnął na nas odwet w rodzaju embarga na polskie mięso. Jak to mimo wszystko pogodzić z dzisiejszą retoryką, kiedy to najmniejsza relatywizacja problemu rosyjskiego jest poczytywana jako aktywność rosyjskich trolli? Tak, zdaje sobie sprawę z tego, że okoliczności się zmieniły. Czy rzeczywiście na tyle, aby zmianie uległa istota problemu z Rosją?

Inny przykład, o którym chciałbym napisać, wiąże się z osobą Leszka Balcerowicza. Jako działacz polityczny i rządowy, a przede wszystkim minister finansów okresu transformacji ustrojowej, przeprowadził on bowiem Polskę przez trudną i rzeczywiście wyniszczającą dla niektórych grup społecznych procedurę. Nie jestem skłonny tych pokrzywdzonych osób krytykować, nawet jeśli transformacja pchnęła ich w objęcia grup wzajemnego wsparcia o wątpliwej reputacji. Rzecz w tym, że problemem wydaje się tu nie tyle sam fakt „urynkowienia” procesów gospodarczych w Rzeczypospolitej, czy immanentna wadliwość zaproponowanego przez Balcerowicza liberalnego programu. Chodzi raczej to, że wszystko to obnażyło beznadzieję poprzedniego systemu, stanowiło swego rodzaju odkrycie kart. Okazało się, jak w pokerowej rozgrywce, że ręka była słaba, a cała rzeczywistość to jeden wielki blef. Taką prawdziwą teorią spiskową (walka z reakcją i imperializmem, połączone z promocją niedorzecznego systemu gospodarczego opartego na centralnym planowaniu), którą wiele grup uznawanych za postępowe chciało w latach dziewięćdziesiątych mimo wszystko rozgrzeszyć. Jakkolwiek Kazik krytykował wczesny polski kapitalizm i pokazywał jego absurdy, to jednak w piosence „Jeszcze Polska” celnie w tym kontekście zauważył: „Starszy człowiek w barze mlecznym je kartofle z ogórkami. Całe życie tyrał w hucie, a do huty dokładali. Cała jego ciężka praca, wszystko było ch**a warte, gdyby leżał całe życie, mniejszą czyniłby on stratę”. Balcerowicz powiedział po prostu poprzedniemu rządowi „sprawdzam”. Co więcej, jakiś model transformacji należało zaproponować. Ci, którzy myślą, że da się z niczego stworzyć od razu Szwecję albo Norwegię na ruinach zadłużonego i niewydolnego systemu realnie socjalistycznego, żyją we śnie, z którego powinni się jak najszybciej obudzić.

Niegdyś w złym tonie było na przykład krytykowanie Balcerowicza. Wprawdzie pojawiały się krytyki bardziej merytoryczne, ale hasło „Balcerowicz musi odejść” kojarzyło się raczej z radykalnym populistą, jakim był Andrzej Lepper. To, co mnie martwi, to powszechna krytyka ze strony aktualnie młodych i wykształconych ludzi. U osób tych widać ewidentny skręt w kierunku poparcia dla państwa, które nazwałbym państwem nie tylko dobrobytu, ale i bezpieczeństwa (security and welfare state). To organizm, który dba o wszystkie aspekty życia obywatela i wyżej stawia szeroko rozumiane bezpieczeństwo niż wolność osobistą i autonomię jednostki. Dba, jednak nie w tym sensie, że tworzy elastyczne ramy do woluntarystycznej współpracy i pozwala na ryzyko, akceptując szeroką gamę zachowań w życiu gospodarczym i społecznym. To raczej twór polityczny, który pokazuje palcem i rządzi za pomocą bezwzględnych przepisów, najczęściej przybierających postać nie prawa prywatnego (cywilnego), lecz sztywnych administracyjnych nakazów. Względnie niezrozumiałych i życzeniowych formułek, w pułapkę których każdy może wpaść, jak w przypadku prawa europejskie, pisanego w specyficzny sposób (np. z rozwlekłymi preambułami, których wartość normatywna jest sporna). To także państwo, które znowu grzeszy pychą centralnego planowania, skoro zaprzęga metodę naukową (matematyczno-przyrodniczą) do rozwiązywania problemów, w których pojawia się element społeczny. Metoda taka może okazać się jednak do powszechnego stosowania w polityce nieprzystająca, zarówno z przyczyn metodologicznych (ze względu na inny obiekt niż przyrodniczy, na który się działa) albo etycznych. Czym innym jest wystrzelenie rakiety w kosmos, a więc problem inżynierski, a czym innym sprawiedliwe urządzenie stosunków społecznych i gospodarczych. Przede wszystkim, rakiety nie trzeba pytać o zdanie, czy chce być wystrzelona, a praw fizyk, czy zechcą nadal obowiązywać. W przypadku społeczeństwa wszystko jest bardziej „płynne”, nie tylko jak w podręczniku neoliberałów, ale nawet jak w esejach postmodernistów.

Moje poglądy, wyrażone w powyższym akapicie, mogą się spotkać z zarzutem, że są niebezpiecznie „hayekańskie”. Nie jest to jednak dla mnie powód do wstydu. Jednego z najlepszych filozofów prawa i teoretyków demokracji, opartej na swobodnej wymianie informacji przez różnych aktorów życia społecznego, trzeba bowiem odświeżyć na bibliotecznych i księgarskich półkach, a nie zakopać. Należy chyba powrócić do reguły, że mniej –regulacji, paternalizmu i kar – znaczy więcej.

Michał Góra

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Michał Góra
Michał Góra
Zawodowo prawnik i urzędnik, ale hobbystycznie gitarzysta i felietonista. Zwolennik deregulacji, ale nie bezprawia. Relatywista i anarchista metodologiczny, ale propagator umiarkowanie konserwatywnej polityki społecznej.

INNE Z TEJ KATEGORII

Golonka w pięciu smakach

Katolicka nauka społeczna podkreśla, że błędne systemy ekonomiczne przyczyniają się do współczesnego zjawiska migracji. Jest ona również skutkiem polityki interwencjonizmu w państwach, które z tego powodu potrzebują imigrantów i ich do siebie przyciągają.
3 MIN CZYTANIA

Ceny paliwa i zbita szyba

Państwo nie jest firmą, która ma na podatnikach zarabiać, a pieniądze zatrzymane przez obywateli w kieszeniach nie są żadnym kosztem, ale przeciwnie – to korzyść. Obywatele wydadzą je bowiem na rzeczy bardziej im potrzebne. To sytuacja pokazana przez Frédérika Bastiata w przypowieści o zbitej szybie z „Co widać i czego nie widać”.
5 MIN CZYTANIA

Reklama, a może kryptoreklama

Dużo wody upłynęło od mojego ostatniego narzekania na rodzime przepisy dotyczące ochrony konkurencji i konsumentów, a w zasadzie na politykę organu odpowiedzialnego za te dwa zagadnienia. Temat ten tylko z pozoru wydaje się poboczny, niezwiązany z najważniejszym pod względem prawnym i ekonomicznym wydarzeniem nadchodzących tygodni, czyli wyborami.
6 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Niesprawne państwo? To nie rosyjska dezinformacja, to rzeczywistość

Brzmi to jak wątek humorystyczny, ale w tej historii jest też coś złowieszczego. Wystrzelony granatnik, prawie rozbity policyjny helikopter i tym podobne sprawy to nie są wymysły rosyjskiej propagandy. Nierzadko to po prostu przejaw bylejakości, jaką mamy zapisaną w genach.
2 MIN CZYTANIA

Mainstream jaki jest, każdy widzi

Przez ostatnie kilka lat dało się słyszeć krytykę pewnych zjawisk lub postaw wyłącznie z tego względu, że „nie są mainstreamowe”. Na rudymentarnym poziomie łatwo zresztą zrozumieć, skąd się ta pochwała mainstreamu bierze. „Alternatywna” medycyna to po prostu nie jest medycyna. Kreacjonizm nie jest żadną współmierną alternatywą dla teorii ewolucji. Przykłady takie można mnożyć.
3 MIN CZYTANIA

Fakty nie zawsze są najważniejsze, czyli w obronie zgniłego relatywizmu

Obserwując dyskusje pojawiające się w sferze publicznej, da się zauważyć co najmniej deklarowaną niechęć do różnych rodzajów relatywizmu w życiu społecznym. Równą nienawiścią pałają do niego naukowcy i akademiccy filozofowie, jak religijni przywódcy i fundamentaliści. Skoro wszyscy oni poświęcają swoje życie odkrywaniu lub obwieszczaniu „prawd”, to rzeczywiście niezwykle musi ich irytować to, że ktoś śmie kwestionować istnienie lub możliwość jednoznacznego poznania czegokolwiek (albo przynajmniej części rzeczy).
8 MIN CZYTANIA