O ile socjalna postawa PiS nie jest zaskoczeniem – wszak sam Mateusz Morawiecki publicznie przyznał podczas poprzedniej kampanii wyborczej, że „robotnicza myśl socjalistyczna” jest głęboko obecna w DNA Prawa i Sprawiedliwości – o tyle nawrócenie Donalda Tuska na socjalizm i etatyzm jest jednak w pewien sposób świeże, zabawne i nawet pocieszne. Szczególnie że lider PO zaczął ostatnio wspominać również o ponownym sięgnięciu przez Platformę do haseł liberalnych. To się dopiero nazywa synkretyzm polityczny!
Po kredycie zero procent lider największej partii opozycyjnej ogłosił „babciowe”: kobieta chcąca po urodzeniu dziecka wrócić do pracy, ma dostać 1500 zł na miesiąc na opiekę nad dzieckiem. Tusk zachwala, że program będzie kosztował bardzo niewiele, ponieważ ostatecznie budżet zyska na powrocie młodej matki do pracy. Portal Business Insider przeliczył już koszt programu i nazwał go „zaskakująco niskim”. Wyliczenia są oparte na trzech scenariuszach, zakładających powroty do pracy różnego odsetka kobiet. Koszt netto miałby wynieść od 1,8 do 3 mld z hakiem. Owszem, można by łatwo machnąć ręką i powiedzieć, że to faktycznie nie są wielkie pieniądze z punktu widzenia całości budżetu, którego przychody w ubiegłym roku przekroczyły pół biliona. Byłoby to jednak fałszywe podejście. Projekt jest absurdalny – z kilku powodów.
Po pierwsze – skoro niesie ze sobą koszt dla budżetu, to znaczy, że ogół podatników musi do niego tak czy owak dopłacić. Czyli że jest to mechanizm generujący straty, a nie zyski dla naszych kieszeni. Nie ma większego znaczenia, że nie jest to suma powalająca. Wobec sytuacji polskich finansów publicznych liczy się każdy dorzucony do sumy obciążeń miliard, a nawet kilkaset milionów. Polski na kolejne sztywne wydatki po prostu nie stać. Rozkręcanie spirali oczekiwań socjalnych przez licytację pomiędzy siłami politycznymi jest skrajną nieodpowiedzialnością.
Po drugie – uzasadnienie projektu opiera się na przekonaniu, że można stworzyć finansowe perpetuum mobile. Opierają się na nim zresztą na ogół pomysły socjalistów. Coś wrzucamy ludziom z budżetu, ludzie napędzani tymi pieniędzmi zaczynają odprowadzać większe podatki, z tych podatków dorzucamy znów z budżetu ludziom – i tak się kręci. Gdyby taki mechanizm był możliwy, zamożność społeczeństw można by tworzyć hojnym socjalem, tymczasem sama rzeczywistość pokazuje, że jest to nie tylko niemożliwe, ale wręcz przynosi dokładnie odwrotne efekty.
Po trzecie – obsługa żadnego programu socjalnego nie jest bezkosztowa. W tym przypadku ten koszt może być niebagatelny, bo musi obejmować weryfikację osoby otrzymującej dodatek. Urzędnicy będą musieli sprawdzać, czy taka osoba faktycznie wróciła do pracy po urodzeniu dziecka. A komplikacje powstają nawet na poziomie kształtu przepisów. Czy za pracę uznać jedynie tę wykonywaną na umowie o pracę? A co z umowami zlecenia albo o dzieło? Jak je kwalifikować? Co z osobami, które z racji swojego zawodu pracują wyłącznie w oparciu o taki rodzaj umów? Jak je weryfikować, aby uniknąć nadużyć? Co z kobietami prowadzącymi działalność gospodarczą, które jej nie zawiesiły na czas urodzenia dziecka, ale faktycznie jej nie prowadziły, a chcą do niej wrócić w pełnym wymiarze? Jak traktować zawieszenie działalności, jeżeli ktoś się na nie zdecydował? Takich pytań jest mnóstwo i nie jest to żadne czepialstwo, ale pokazanie, jak problematyczny i radykalnie skomplikowany jest ten pomysł już na etapie założeń.
Po czwarte wreszcie – Tusk, proponując takie rozwiązanie, zachował się jak klasyczny socjalista. Klasyczny socjalista nie sięga po naturalne, sprawdzone metody, bo ich zastosowanie musiałoby się wiązać z osłabieniem przez niego kontroli nad ludźmi, a tego żaden socjalista nie chce. Socjalista zawsze wymyśla mechanizm, oparty najlepiej na redystrybucji, bo tylko taki pozwala mu w jak największym zakresie kontrolować obywateli.
Jeśli Polska ma problem z powrotem do pracy kobiet po urodzeniu dziecka, to jest kilka rozwiązań, które należałoby wprowadzić. Pierwsza sprawa to poluzowanie kodeksu pracy. Jego sztywność zniechęca pracodawców do zatrudniania ludzi w określonych sytuacjach życiowych – na przykład kobiet z małymi dziećmi – ponieważ przedsiębiorcy mają świadomość, że w razie czego biorą sobie na barki wielki ciężar, którego się łatwo nie pozbędą, a który może ich ostatecznie utopić. Druga – to zmniejszenie obciążeń podatkowych, tak aby bez żadnej łaski państwa ludzi było stać na więcej. Skuteczna walka z inflacją także jest konieczna. Trzecia to zadbanie o to, aby Polska jak najszybciej wyszła z recesji (w której aktualnie już jesteśmy, bo nasz PKB się kurczy), bo to sprzyja tworzeniu miejsc pracy, a gdy są miejsca pracy, kobiety chcące wrócić do aktywności zawodowej nie będą mieć problemów ze znalezieniem zajęcia dającego satysfakcjonujące dochody, z których można będzie opłacić również opiekę nad dzieckiem. Tu nie ma żadnego odkrywania Ameryki: jeszcze w czasie pandemii pisałem, że reakcją rządzących na powstające wówczas problemy gospodarcze powinna być radykalna liberalizacja systemu gospodarczego. Dzisiaj powinno się tak stać tym bardziej. Ale o tym Tusk oczywiście nie wspomina.
Nie mam złudzeń: takich propozycji będzie jeszcze mnóstwo. Natura spotkań wyborczych jest taka, że nikt tam nie zada pytania o koszty danego rozwiązania czy o jego szczegóły, a nawet gdyby komuś to jednak przyszło do głowy, zbędzie się go jakimś lekceważącym frazesem. Nie chodzi przecież o to, żeby się pomysł spiął, ale o to, żeby trafił do mediów na możliwie największym poziomie ogólności. „Babciowe”, przy całym swoim bezsensie, będzie teraz krążyć przez kilkanaście dni. I o to tylko chodzi.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy