fbpx
czwartek, 16 maja, 2024
Strona głównaBiznesCzego obawia się polski przedsiębiorca?

Czego obawia się polski przedsiębiorca?

Ostatnie lata nie sprzyjały prowadzeniu biznesu. Z jednej strony liczne zawirowania o charakterze globalnym, z drugiej regionalnym, wreszcie pewna instytucjonalno-legislacyjna zawierucha skutecznie hamowały zapędy przedsiębiorczych firm. Negatywnych doświadczeń było tu bez liku, ale czy stały się one źródłem wiedzy na temat tego, co w zasadzie boli polskich przedsiębiorców?

Stabilnością prowadzenia biznesu najpierw zachwiała globalna pandemia. Widmo zakłóceń w łańcuchach dostaw i reminiscencje lockdownów wciąż zresztą spędzają sen z powiek przedsiębiorcom. Rekordowa inflacja, z którą w znacznej mierze borykamy się do dziś, ostudziła zakupowe zapędy konsumenckie. Wojna na Ukrainie zdestabilizowała sytuację na kontynencie. Do tego dołożyć należy kataklizm cenowy na rynkach energetycznych. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, należy zastanowić się, jakim cudem firmy w zasadzie przetrwały ten okres? No, ale jednak wciąż istnieją.

Statystyczny absurd

Wydawać by się mogło, że wszystkie te przeszkody powinny natchnąć rządzących do – na nowo – uwolnienia potencjału firm funkcjonujących na polskim rynku. To wydawałoby się działaniem logicznym, bo przecież kryzys to czas, w którym rodzą się giganci. I owszem – część działających na krajowym podwórku przedsiębiorstw rozwinęła skrzydła, ale były to zazwyczaj wielkie podmioty, które skumulowany wcześniej kapitał przeznaczyły na rozwój w obszarach, które przyniosły zwielokrotnione zyski. Inna jest jednak sytuacja dużych podmiotów (zazwyczaj o kapitale zagranicznym), a inna firm MŚP czy mikroprzedsiębiorstw.

Na marginesie: samo wrzucanie mikrofirm do jednego worka z małymi i średnimi przedsiębiorstwami zakrawa na statystyczny absurd. Trudno porównać bowiem realnie małą firmę (która przecież zatrudniać może do 50 pracowników) i średnią (w której pracować może do 250 osób) z mikrofirmą. Ich sytuacja jest diametralnie odmienna. Niemniej trzeba radzić sobie z prezentowanymi w tej formie z uporem maniaka danymi, a zatem…

Jednak się boją

W ostatnich tygodniach w przestrzeni medialnej pojawiać zaczęły się komunikaty prezentujące narrację, w myśl której firmy sektora MŚP (sic!) miały z optymizmem patrzeć w przyszłość. Twarde dane kierują nas w stronę zgoła odmiennej perspektywy. Otóż w najnowszym badaniu Kaczmarski Group „2024 rok z perspektywy mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw” aż 96 proc. firm sektora MŚP ma obawy związane z prowadzeniem działalności gospodarczej w 2024 r. Tym, co szczególnie spędza sen z powiek firmom, są wysokie koszty jej prowadzenia. Aż 54 proc. badanych boi się wzrostu cen surowców, energii i niezbędnych im materiałów. 52 proc. niepokoi się natomiast rosnącymi kosztami pracy.

Trudno się dziwić. Ten rok będzie testem wytrzymałości dla najmniejszych firm w kraju, z uwagi na dwukrotną podwyżkę minimalnego wynagrodzenia. Mówimy o ogromnej podwyżce, bo wynoszącej (tylko od stycznia) 642 zł. Z punkt widzenia mikroprzedsiębiorców obciążenie to może okazać się graniczne. Zresztą pewne symptomy paniki w środowisku małego biznesu widać było już w ubiegłym roku, który okazał się rekordowy w kontekście liczby zamykanych i zawieszanych działalności gospodarczych. Znaczna część tych działań przypadała na ostatni kwartał roku, który był ostatnim gwizdkiem dla firm względem uniknięcia płacowej pułapki. Sytuacja jest tu zresztą nieco bardziej skomplikowana. Nawet w kontekście mikrofirm pod uwagę wziąć należy zróżnicowanie terytorialne. W innej sytuacji są dziś bowiem przedsiębiorcy z Warszawy, Krakowa, Gdańska czy Wrocławia, a w odmiennej biznes z Szamotuł, Lubawy, Siemiatycz czy ośrodków wiejskich.

Obawa o klientów

W ostatnich latach rosły także obciążenia składkowe. Droższe było utrzymanie powierzchni, wyższe były ceny energii, gazu czy paliw. Firmom nie pomagała inflacja, która wywierała – i wciąż wywiera – wpływ na podwyżki wynagrodzeń. A to tylko niektóre z problemów.

Trzecią najważniejszą obawą firm jest utrata klientów. Jak podaje Kaczmarski Group, spędza ona sen z powiek aż 44 proc. MŚP z branży budowlanej. To istotne w kontekście zadłużenia sektora, które – jak podają eksperci – wynosi dziś około 1,5 mld zł (tylko w ostatnim roku wartość ta wzrosła o 13 proc.). Utraty klientów, według badania, obawia się łącznie 38 proc. wszystkich mikro-, małych i średnich firm w kraju, które dokładają tu jednak niepokoje związane z możliwym spadkiem wartości sprzedaży i zysków.

Legislacyjny chaos

Wciąż ważnym dla przedsiębiorców tematem jest legislacja. 30 proc. MŚP boi się wejścia w życie niekorzystnych dla nich rozwiązań prawnych. W tym kontekście największe obawy przedstawiają mikroprzedsiębiorcy. Tę sytuację da się jednak okiełznać, ale wymaga to chęci ze strony rządzącej koalicji, które – jak można wnioskować po zapowiedziach kierownictwa Ministerstwa Rozwoju i Technologii – istnieją.

Trudnością, z jaką często muszą mierzyć się przedsiębiorcy, jest nadprodukcja prawa w Polsce oraz szalenie okrojony czas na implementację pojawiających się przepisów. W 2023 r. w Dzienniku Ustaw ukazało się 2824 nowych pozycji – był to trzeci najbardziej „pracowity” rok w historii. Średni czas na reakcję na nowe prawo sytuuje nas niestety w ogonie Unii Europejskiej. Według danych Grant Thornton w 2022 r. w okresie od stycznia do września średnia vacatio legis dla ustaw wynosiła 31,9 dnia i 6,9 dnia dla rozporządzeń.

Wciąż wiele aktów prawnych pojawia się jednak „na już”, nadużywając art. 4 ustawy o ogłaszaniu aktów normatywnych i niektórych innych aktów prawnych, i wykorzystywania zapisów o „ważnym interesie państwa wymagającym natychmiastowego wejścia w życie aktu normatywnego”, który pozwala na „ekspresową legislację”.

A gdyby tak ustalić, co przecież nie jest znowu takie trudne, by akty prawne regulujące funkcjonowanie przedsiębiorstw wchodziły w życie raz w roku – wraz z początkiem stycznia – z dwunastomiesięczną vacatio legis? Nie jest to niemożliwe. Byłby to milowy krok ku odbudowaniu zaufania przedsiębiorców do państwa. Dziś przecież jedną z największych bolączek, z którą mierzyć muszą się firmy, jest legislacyjny chaos, „bajpasowanie” aktów prawnych udających projekty poselskie czy korzystanie z „dobrodziejstw” tak zwanych wrzutek.

Trudno potem dziwić się, że stopa inwestycji w Polsce wynosi obecnie wstydliwe 16,7 proc. Tworzenie przyjaznego biznesowi środowiska prawno-regulacyjnego powinno być jednym z głównych celów realizowanych przez państwo. Jest to szczególnie istotne w czasie zawirowań gospodarczych i generalnej niepewności co do rozwoju sytuacji makroekonomicznej.

Wspólna droga

Ostatnie zapowiedzi Ministerstwa Rozwoju i Technologii sprawiają wrażenie obrania właściwego kierunku zmian i – przynajmniej częściowego – wsłuchania się w postulaty przedsiębiorców. Ministerstwo zapowiedziało ucywilizowanie kwestii vacatio legis i ustalenie jej minimalnego okresu dla aktów gospodarczych (okres ten jest zbyt krótki, bo wynosić ma 1-3 miesiące, ale jednak!), zapowiedziane zostały zmiany względem przejęcia świadczenia chorobowego przez ZUS od pierwszego dnia niezdolności pracownika do pracy, jak bumerang powraca też temat wakacji składkowych (choć bardziej celnym rozwiązaniem byłoby zniesienie ograniczeń czasowych w Małym ZUS dla mikroprzedsiębiorców) czy ograniczenia uciążliwości kontroli prowadzonych w firmach. Te postulaty biznes stara się zaszczepić rządzącym od lat.

Pozostaje tu kwestia zaprezentowania konkretnych rozwiązań, z którymi wyjdzie resort rozwoju i technologii. Będzie też trzeba zmierzyć się przecież z postulatami prezentowanymi przez organizacje zrzeszające pracowników. Ale jednak coś drgnęło. Niech będzie to pozytywna prognoza na początek wyboistej drogi, którą – wspólnie – podążać będą minister Krzysztof Hetman i polski biznes.

Jacek Podgórski
Jacek Podgórski
Dyrektor Forum Rolnego Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Członek zespołu problemowego ds. ubezpieczeń społecznych oraz zespołu problemowego ds. międzynarodowych Rady Dialogu Społecznego. Były dyrektor Forum Podatkowo-Regulacyjnego w Departamencie Prawa i Legislacji ZPP. Wieloletni dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej. Autor licznych publikacji z zakresu funkcjonowania gospodarki rolnej Polski i Unii Europejskiej. Były dziennikarz i felietonista.

INNE Z TEJ KATEGORII

Branża noclegowa liczy długi i wypatruje gości

Rusza sezon dla turystycznych obiektów noclegowych. Bez wątpienia przedsiębiorcy oferujący zakwaterowanie liczą, że w nadchodzących miesiącach utrzyma się tendencja z zeszłego roku, gdy liczba turystów, którym udzielono noclegów wzrosła o blisko 6 proc.
5 MIN CZYTANIA

„Drapieżne koty” z Polski sprawdziły się na polu walki. Ukraińcy zwiększają zamówienia

Polskie wozy bojowe Oncilla, wyprodukowane przez firmę Mista ze Stalowej Woli, doskonale sprawdziły się na polu walki. Na froncie walczy już setka transporterów. Ukraińska armia zamówiła kolejną partię „drapieżnych kotów”.
2 MIN CZYTANIA

Polski drób niedługo znajdzie się na azjatyckich stołach

– Produkujemy rocznie trzy miliony ton mięsa drobiowego. To najwięcej w UE – zaznacza Dariusz Goszczyński, prezes zarządu Krajowej Rady Drobiarstwa – Izba Gospodarcza (KRD-IG). Według niego, wysoka jakość rodzimego drobiu predestynuje go do sprzedaży nawet na tak wymagających rynkach jak Japonia czy Hongkong.
4 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Jak uzdrowić krajową legislację?

W Polsce o procesie legislacyjnym trudno dziś mówić bez emocji. Złośliwie można by powiedzieć, że jest to wprawdzie proces, ale nie stanowienia prawa, tylko jego masowej produkcji. I to produkcji marnej jakości. Nie pozostaje to bez znaczenia dla biznesu, który o legislacji myśli z uzasadnioną trwogą.
6 MIN CZYTANIA

Obudzić z marazmu polski rynek pracy!

Polski rynek pracy w niedalekiej przyszłości będzie borykać się z niedoborem pracowników znacznie przewyższającym dzisiejsze, sygnalizowane przez przedsiębiorców, problemy. Wskaźniki demograficzne nie pozostawiają tu złudzeń. Pozostaje tu zatem pytanie – co robić?
5 MIN CZYTANIA

Polska powinna mieć swoją rakiję

Produkcja destylatów to element tradycji i kultury wielu regionów świata. Polska wcale nie jest tu białą plamą na mapie świata, ale od innych miejsc w samej choćby Unii Europejskiej odróżnia nas to, że wytwarzanie trunków o „słusznym” woltażu w domowych warunkach jest nad Wisłą po prostu nielegalne.
4 MIN CZYTANIA