fbpx
poniedziałek, 4 grudnia, 2023
Strona głównaFelietonCzęść oficjalna i artystyczna

Część oficjalna i artystyczna

Zakończyło się święto demokracji – jak funkcjonariusze Propaganda Abteilung obydwu obrządków, to znaczy – rządowego i nierządnego – nazywają wybory do Sejmu i Senatu. Tak naprawdę jednak zakończyła się część oficjalna święta, a teraz rozpoczyna sie część artystyczna.

Tak było za pierwszej komuny na rocznicowych akademiach – z okazji Rewolucji Październikowej, czy 22 lipca (dawniej E. Wedel) – kiedy to podczas części oficjalnej partyjni kacykowie wygłaszali referaty, których słuchanie było niekiedy torturą gorszą od śmierci. Na szczęście potem była część artystyczna, którą wypełniały pląsy i śpiewy, a niekiedy nawet jakieś programy satyryczne – oczywiście w granicach przyzwoitości.

W przypadku święta demokracji – ale nie tej socjalistycznej, tylko zwyczajnej – jest trochę inaczej. W części oficjalnej suwerenowie pielgrzymują do obwodowych komisji wyborczych, gdzie dostają kartki do głosowania, skreślają jakiegoś wybrańca i wrzucają kartkę do skrzynki zwanej urną – a potem członkowie komisji w pocie czoła liczą głosy, co – jak mawiał klasyk demokracji Józef Stalin – jest czynnością znacznie ważniejszą niż samo głosowanie. Jak już wszystkie głosy zostaną podlicznone, to potem dochodzi do ich rozdzielenia na mandaty, według systemu d’Hondta. Polega on teoretycznie na tym, że liczbę głosów oddanych na poszczególne komitety w okręgu wyborczym dzieli się przez następujące po sobie kolejno liczby całkowite, aż otrzymana w ten sposób suma ilorazów pokryje się z liczbą mandatów w okręgu. Tyle teoria – a praktyka? Na ten temat krąży mnóstwo fałszywych pogłosek. Jedna na przykład głosi, że z ogólnej liczby oddanych głosów wyciąga się pierwiastek kwadratowy, a od otrzymanego wyniku odejmuje się roczną produkcję parasoli – i wynik gotowy.

Jak tam jest, tak tam jest; zawsze jakoś jest, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk, którego statuetkę mam właśnie przed sobą. Więc kiedy po szczęśliwym podliczeniu głosów wyjaśnia się, ile mandatów uzyskały poszczególne komitety wyborcze, rozpoczyna się część artystyczna święta demokracji. Ma ona na celu utworzenie rządu – ale zanim to nastąpi, odbywają się poufne ceremonie, nazywane „rozmowami programowymi”. Teoretycznie chodzi o to, jaki program ma realizować przyszły rząd. Sęk w tym, że poszczególne komitety występowały z programami odmiennymi, żeby „pięknie się różnić”. Jednak podczas „rozmów programowych” ucierany jest zupełnie nowy program, o którym wcześniej nikt nie słyszał ani za którym nikt nie głosował – i to on teoretycznie ma być przez rząd realizowany.

Na szczęście to tylko teoria, która nie ma nic wspólnego z praktyką. Tak naprawdę bowiem „rozmowy programowe” dotyczą spraw naprawdę poważnych; jakie mianowicie stanowiska przypadną w udziale poszczególnym uczestnikom rozmów, ile można się będzie na nich nakraść – i tak dalej.  Juliusz Kaden Bandrowski w powieści „Mateusz Bigda”, w której sportretował ludowców i Wincentego Witosa, pisze m.in., że przedmiotem rozmów programowych jest podział rozmaitych dóbr: ziemi, bydła, fabryk, funduszy publicznych, a przede wszystkim forsy budżetowej i tak dalej – co i ile z tego komu przypadnie i kto to będzie dzielił – a następnie kandydat na pierwszego ministra występuje na konferencji prasowej z oświadczeniem, że „będzie dążyć do dobra powszechnego”.

Zjednoczona Prawica uzyskała wprawdzie wynik wyborczy lepszy od wyniku Volksdeutsche Partei, ale do uzyskania bezwzględnej większości, czyli 231 mandatów, sporo jej zabrakło. Volksdeutsche Partei brakuje jeszcze więcej, ale partia ta pokrzepia się nadzieją, że „rozmowy programowe” z dwoma innymi komitetami: Trzecią Drogą i Lewicą, mogą doprowadzić do powstania większości bezwzględnej, wymaganej do utworzenia rządu. Sama Lewica Volksdeutsche Partei nie wystarczy; konieczne jest zaproszenie do rozmów programowych również, a może nawet przede wszystkim – Trzeciej Drogi. Ale Zjednoczona Prawica również potrzebuje Trzeciej Drogi dla utworzenia rządu, toteż część artystyczna święta demokracji będzie w tej sytuacji polegała na przeciąganiu Trzeciej Drogi. Komu się takie przeciągnięcie uda, ten zostanie Umiłowanym Przywódcą, Wielką Nadzieją Białych oraz Naszą Duszeńką i będzie nam przychylał nieba.

Wprawdzie Trzecia Droga zaklina się, że „nigdy” nie porozumie się w sprawie rządu ze Zjednoczoną Prawicą, ale wiemy, że tego słowa nikomu nie można zabronić wymawiać, zwłaszcza w sytuacji, kiedy oczekuje się propozycji programowych od obydwu stron. Przypomina to trochę wymianę bilecików między królem Stanisławem Augustem a francuską aktoreczką, która przyjechała do Warszawy razem z paryską trupą. Król posłał jej bilecik z zapytaniem, czy może zapukać do jej serduszka, na co ona odpowiedziała: „Owszem, Najjaśniejszy Panie – ale to będzie bardzo drogo kosztowało”. Do serduszka Trzeciej Drogi, a zwłaszcza – PSL, które ma stuprocentową zdolność koalicyjną, a w patriotycznych porywach nawet większą – też można zapukać, ale to bardzo drogo kosztuje. Dlatego też Trzecia Droga, oczekując propozycji, zaklina się, że „nigdy” – i tak dalej – bo jeszcze nie wie, kto złoży jej propozycję korzystniejszą i komu swoje, nazwijmy to: serduszko, odda.

Jak z tego wynika, część artystyczna święta demokracji jest znacznie ciekawsza od części oficjalnej. Tak też było i za pierwszej komuny, z tą jednak różnicą, że wtedy część artystyczna odbywała się jawnie, bo „rozmowy programowe” partia przeprowadzała jeszcze zanim odbyły się wybory, w których suwerenowie głosowali na jedną listę. Wszystko było zatem z góry ustalone: kto dostanie mandat i co z tego będzie miał – więc potem można było już świętować i oficjalnie i artystycznie, ile dusza zapragnie.

W demokracji część artystyczna, chociaż znacznie ciekawsza od oficjalnej, odbywa się za mgłą tajemnicy – oczywiście mgłą w jak najlepszym gatunku – bo przecież demokracja musi czymś się różnić od totalniackiej dyktatury. Tak właśnie mówił Lis Małemu Księciu w słynnej książce Antoniego de Saint-Exupery „Mały Książę”, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. A przecież „rozmowy programowe” nie są jedyną najważniejszą dla oczu rzeczą w części artystycznej święta demokracji – bo swoje stanowisko i życzenia muszą przedstawić również stare kiejkuty, nie mówiąc już o Naszych Sojusznikach: tym Najważniejszym i Największym, i tym Mniejszym, ale też bardzo ważnym, zwłaszcza dla Volksdeutsche Partei.

Stanisław Michalkiewicz

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz
Jeden z najlepszych współczesnych polskich publicystów, przez wielu czytelników uznawany za „najostrzejsze pióro III RP”. Prawnik, nauczyciel akademicki, a swego czasu również polityk. Współzałożyciel i w latach 1997–1999 prezes Unii Polityki Realnej. Jego blog wygrał wyróżnienie Blog Bloggerów w konkursie Blog Roku 2008 organizowanym przez onet.pl. Autor kilkudziesięciu pozycji książkowych, niezwykle popularnego kanału na YT oraz kilku wywiadów-rzek. Współpracował z kilkudziesięcioma tytułami prasowymi, kilkoma rozgłośniami radiowymi i stacjami TV.

INNE Z TEJ KATEGORII

Czy istnieje chrześcijański libertarianizm?

Rozmiar zwycięstwa w tegorocznych wyborach prezydenckich w Argentynie Javiera Milei nad Sergio Massą przerósł wszelkie oczekiwania. Był to głos sprzeciwu wobec katastrofalnej sytuacji gospodarczej kraju, w którym roczna stopa inflacji we wrześniu br. wzrosła do 140,1 proc.
2 MIN CZYTANIA

Nie słuchajcie fact-checkerów: w demokracji prawda często leży… pośrodku

Wielokrotnie w moich felietonach poruszałem wątki związane z radykalnym scjentyzmem, relatywizmem, negocjowaniem kompromisów albo problemem prawdy przez duże „P” w społeczeństwie liberalno-demokratycznym. W tym kontekście środowiska, które ogólnie nazwiemy „racjonalistycznymi” – na przykład popularny portal Fakenews.pl – często posługują się hasłem, że „Prawda nie leży pośrodku”. Niekiedy jeszcze z dodatkiem, „bo leży tam, gdzie leży”.
4 MIN CZYTANIA

Jeszcze liberalizm nie zginął!

W lutym 1840 r. w Nowym Sączu urodził się człowiek, którego wpływ na los świata pozostaje zdecydowanie niedoceniony i nawet w rodzinnej Polsce – ale także w Austrii, gdyż ojcem naszego bohatera był Austriak, matką Polka, a rzecz działa się przecież w zaborze austriackim – wiele osób nie zna jego nazwiska: Carl Menger.
3 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Odgłosy znad granicy

Jak donosi niemiecki „Bild” – Amerykanie i Niemcy naciskają, by do końca roku zakończyć ukraińską awanturę. Toteż już teraz widać, że ukraińskie władze zaczynają chwytać się tego pretekstu, by zwalić winę za „zamrożenie konfliktu” na Polskę. Warto w tej sytuacji przypomnieć zagadkowe ostrzeżenie prezydenta Zełeńskiego, że kto nie będzie chciał pomagać Ukrainie, ten będzie miał „problemy” z ukraińskimi uchodźcami.
5 MIN CZYTANIA

Zlikwidujmy pory roku!

Franciszek Timmermans najpierw pełnił obowiązki owczarka niemieckiego w Komisji Europejskiej. Na tym stanowisku, do spółki z drugim niemieckim owczarkiem, Janem Klaudiuszem Junckerem, na polecenie Naszej Złotej Pani rozpoczął wojnę hybrydową przeciwko Polsce – początkowo pod pretekstem niedostatków demokracji, ale po ciamajdanie Nasza Złota Pani na tę całą demokrację machnęła ręką i kazała walczyć o praworządność – co ciągnie się aż do dnia dzisiejszego.
5 MIN CZYTANIA

Przywracanie praworządności, czyli jak z miłości do Prawa złamać Prawo

Krwawa zemsta na „neo-sędziach” będzie najwyraźniej zmierzała w kierunku jakiejś formy uznania ich za „nielegałów”. A co z orzeczeniami przez nich wydanymi albo wydanymi z ich udziałem? Skoro oni nielegalni, to i te orzeczenia chyba też? To teraz się zastanówmy, jakie byłyby tego skutki.
6 MIN CZYTANIA