Mija już tydzień od śmierci papieża Benedykta XVI. Mógłbym nawet podpisać się pod sugestią, że data jego śmierci była w pewien sposób opatrznościowo wymowna. Śmierć tego Wielkiego, jak na czasy po Soborze Watykańskim II i w zestawieniu z innymi głowami Kościoła po tym soborze, Papieża, zamyka myślę w sposób oczywisty i ostateczny pewną epokę w Kościele Katolickim.
Mówienie, że ten fakt dotyczy szeregu problemów, z jakimi boryka się Kościół, zarówno jako instytucja, jak i oczywiście jako wspólnota ludzi tego samego wyznania, jest truizmem. Pomimo swojej wieloaspektowości zagadnienie sprowadza się do kryzysu wartości będących obecnie u podstaw Kościoła – dogmatyki, interpretacji zagadnień teologicznych, przedkładających się na każdy aspekt działania Kościoła, zarówno w ujęciu nauczycielskim, sprawowania posługi oraz okołopolitycznym. I co ciekawe ów kryzys, w mojej ocenie, nie jest brakiem reakcji Kościoła na chorobę degeneracji współczesnego świata, pełnego pseudointelektualnych idei i używającego wobec religii, jak i instytucji Kościoła łatki ciemnogrodu, zacofania i irracjonalności, ale paradoksalnie, skutkiem błędnej terapii, przyjętej na Soborze Watykańskim II, na dodatek rozwijanej przez kolejnych papieży, na czele z obecnie panującym Franciszkiem.
Dlaczego to takie istotne? Abstrahując od tematów światopoglądowych, to właśnie Kościół Katolicki budował fundamenty społeczne obecnie upadającej cywilizacji Zachodu. I na długo przed Soborem Watykańskim II Kościół ukształtował, w oparciu o wielowiekową tradycję oraz w zgodzie z prawem naturalnym, nowoczesną koncepcję stosunków społecznych, przesądzając o wolnorynkowym charakterze gospodarki i interwencji państwa ograniczonej do absolutnego minimum. Była to też zdecydowanie przecząca odpowiedź na koncepcje marksistowskiego komunizmu i jej lżejszej wersji – socjalizmu. Tak było w czasach „Rerum novarum” Leona XIII oraz „Quadragesimo anno” i „Divini Redemptoris” Piusa XI.
Sytuacja zaczyna zmieniać się od „Mater et Magistra” Jana XXIII. Niby nadal papieże opowiadają się za gospodarką rynkową, jednak klarowność i kategoryczność dotychczasowych stwierdzeń jest cały czas zmiękczana, rozmywana, podważana i obudowywana w górnolotnie brzmiące hasła instytucjonalnego likwidowania nierówności. Nietrudno zauważyć, że myśl ta niebezpiecznie zbliża się do uprzednio potępionego z całą powagą urzędu papieskiego „bezbożnego komunizmu”. A to za sprawą dopuszczenia przez Sobór „naukowego” opowiadania wszelkiego rodzaju dyrdymałów teologicznych, jakże skutecznie podważających filary dotychczasowej doktryny. Wykwit „nowej teologii” skutecznie poruszającej tematy gospodarcze, oczywiście w ujęciu gloryfikowania myśli marksistowskiej, a wręcz propagowaniu rewolucji i tzw. teorii walki klas, był przerażający. Kwintesencją tego jest jasny przekaz Franciszka. Najpierw w wywiadzie dla „La Reppublica” hierarcha, niewiele po rozpoczęciu urzędowania, stwierdził: „A moja odpowiedź jest zawsze taka, że ostatecznie to komuniści myślą jak chrześcijanie”. Całkiem zaś niedawno, w listopadzie 2022 roku, Franciszek poszedł o krok dalej i stwierdził już jasno: „Kiedy patrzę na Ewangelię tylko z socjologicznego punktu widzenia, tak, jestem komunistą i był nim też Jezus”. Wszystkie zaś encykliki Franciszka traktują o równości, o ekologii, czyli o tym, co lewa strona sceny politycznej ma do zaoferowania człowiekowi pod przymusem i za jego ciężko zarobione pieniądze. A gdzie wolność, własność i nade wszystko sprawiedliwość, jako z natury przeciwne socjalizmowi i komunizmowi?
Dlatego w tym momencie warto przytoczyć postać Benedykta XVI jako ostatniego papieża, który podjął się obrony właściwego rozumienia nauki Kościoła. Zamiast silić się na tłumaczenie ewidentnej sprzeczności poglądów ekonomicznych i ustrojowych obecnie w Kościele dominujących z samą nauką Chrystusa i tradycją, warto oddać głos specjaliście. W encyklice „Deus Caritas est” Benedykt XVI wyraźnie wskazuje: Sprawiedliwy porządek społeczeństwa i państwa jest centralnym zadaniem polityki. Państwo, które nie kierowałoby się sprawiedliwością, zredukowałoby się do wielkiej bandy złodziei, jak powiedział kiedyś Augustyn: „Remota itaque iustitia quid sunt regna nisi magna latrocinia?” (…) Zawsze będą sytuacje materialnej potrzeby, w których konieczna jest pomoc w duchu konkretnej miłości bliźniego. Państwo, które chce zapewnić wszystko, które wszystko przyjmuje na siebie, w końcu staje się instancją biurokratyczną, nie mogącą zapewnić najistotniejszych rzeczy, których człowiek cierpiący — każdy człowiek — potrzebuje: pełnego miłości osobistego oddania. Nie państwo, które ustala i panuje nad wszystkim, jest tym, którego potrzebujemy.
Spójrzmy na problem jeszcze z innej perspektywy. Obecnie dominująca w Kościele doktryna tak naprawdę gloryfikuje państwo i wręcz wskazuje, że realizacja postulatów nie jest możliwa bez jego omnipotencji. Dlaczego tak jest? Jeżeli przyjrzymy się bliżej historii Kościoła, bez problemu zauważymy, że Kościół z reguły (a zawsze ekonomicznie) stał w opozycji do silnej władzy państwowej. Myślę, że obok tematów stricte politycznych i teologicznych, to ekonomia determinowała taki rodzaj stosunków. Kościół utrzymywał się z własnej działalności lub datków swoich wiernych. Gwarantowało mu to niezależność, która pozwalała przeciwstawiać się skutecznie zapędom powiększania imperium przez władzę państwową. Wolność ludzka na swoistej symbiozie z Kościołem tylko zyskiwała, bowiem to Kościół w obawie przed nadmiernym wyzyskiem swoich „karmicieli” interweniował, oczywiście broniąc stosunków społecznych opartych na Ewangelii.
Cóż się zmieniło? Wiele. Oczywiście Kościół wciąż istnieje w przestrzeni gospodarczej, a nierzadko jego inicjatywy są bardzo rozległe. Ale jeśli przyjrzymy się bliżej, choćby na przykładzie polskim, to Kościół stał się jednym z największych beneficjentów pomocy państwowej. Możemy postawić tezę, że uzależnienie gospodarcze Kościoła od państwa jest już tak daleko idące, że perspektywa utraty hamuje wszelkie, niezgodne z myślą władzy świeckiej inicjatywy. Jak to błyskotliwie podsumowuje red. S. Michalkiewicz, hierarchia Kościoła zamiast kultywować prawdę, oddaje się kultowi „Świętego spokoju”.
A tymczasem Benedykt XVI w tej samej „Deus caritas est” pisze: Kościół jako społeczny wyraz wiary chrześcijańskiej, ze swej strony, ma swoją niezależność i na bazie wiary żyje w formie wspólnotowej, którą państwo powinno respektować. Obie sfery są rozdzielone, ale pozostają zawsze we wzajemnej relacji. (…) Ponieważ jednak jest to równocześnie pierwszorzędne zadanie ludzkie, Kościół ma obowiązek współdziałać przez oczyszczanie rozumu i formację etyczną, aby wymagania sprawiedliwości stały się zrozumiałe i politycznie wykonalne. Kościół nie może i nie powinien podejmować walki politycznej, aby realizować jak najbardziej sprawiedliwe społeczeństwo. Nie może i nie powinien stawiać się na miejscu państwa. Nie może też jednak i nie powinien pozostawać na marginesie w walce o sprawiedliwość.
Jacek Janas