W kwestii traktowania MŚP w Polsce panuje głębokie niezrozumienie. To jest już nawet stały element tej złej gry – robić dla „ludu” (także ukraińskiego) wszystko. Ale już na polskich przedsiębiorców patrzeć podejrzliwie. Wszak niektórzy pamiętają – czyż nie wywodzą się oni jeszcze od podejrzanych spekulantów i „badylarzy” z PRL?
Jeśli pomóc to tak, by nie pomogło
Wszystkie działania prowadzone są tak, jakby rok po roku, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu i ustawa po ustawie realizowano plan „ostatecznego rozwiązania kwestii małych i średnich przedsiębiorstw” zaś w perspektywie może nieco dłuższej – całej klasy średniej. Wyjątkiem były dotacje covidowe. One i owszem, trafiły do sporej liczby firm, komuś być może i pomogły, ale część pieniędzy wróciła do PFR, a jeszcze inne trafiły do tych, do których nie powinny były trafić. Część zaś została „skonsumowana”, zamiast posłużyć celom rozwojowym – i niewielu chyba to zmartwiło.
Jeśli budowlanka się obawia, to…
Jeśli już nawet sektor budowlany, a zwłaszcza deweloperski, który jako jeden z nielicznych nieźle radził sobie nawet podczas koronakryzysu, a na początku wojny za wschodnią granicą doskwierał mu tylko niedobór rąk do pracy (teraz też należy do branż najmniej dotkniętych kryzysem) obawia się przyszłości, to powinna się nam zapalić lampka alarmowa. Aż 27 proc. firm budowlanych obawia się pogorszenia płynności finansowej.
Najnowszy raport Europejskiego Funduszu Leasingowego na III kwartał tego roku zawiera kilka ważnych prognostyków. Co prawda 13 proc. firm budowlanych prognozuje wzrost zamówień w III kwartale br., ale aż 58 proc. liczy na podobną sprzedaż, co kwartał wcześniej i tylko 29 proc. obawia się jej spadku. Więc tu nie widać nić dramatycznego. Ale już to, co mówią o nowych inwestycjach przedsiębiorcy budowlani napawa niepokojem: aż 94 proc. przedsiębiorców nie spodziewa się w tym obszarze „żadnych ruchów”, a 6 proc. mówi o zmniejszonych inwestycjach – wynika z raportu EFL.
Wymagałoby to pogłębionej analizy, jak jest obecnie w innych krajach, ale niestety polscy przedsiębiorcy są traktowani co najmniej po macoszemu. Tak jakby ich koszty nie przekładały się na wielkość i warunki zatrudnienia i na ceny produktów, których windować bez końca nie można (przy okazji akcelerując jeszcze inflację). Tak w ogóle to chętnie pozostawia się los MŚP wyłącznie „niewidzialnej ręce rynku”. Przecież „oni” zawsze sobie „jakoś” poradzą. Nawet jeśli ugrzęzną w tych wszystkich kosztach, próbując równocześnie bić głową w mur rozpanoszonej biurokracji.