Europejska Wspólnota Gospodarcza została powołana do życia w 1958 r. na mocy traktatów rzymskich. Chodziło o wspólny rozwój gospodarczy związku państw, a dodatkowo pretekstem było utrzymanie pokoju w Europie. Jednolity akt europejski z 1986 r. wdrożył z kolei zasadę swobodnego przepływu osób, towarów, kapitału i usług. To był pierwszy etap budowy europejskiej wspólnoty i na tym zyskiwały wszystkie państwa, które brały w tym udział. Współpraca pomiędzy niezależnymi państwami w ramach wspólnego rynku rzeczywiście przyspieszyła wzrost dobrobytu.
Państwo federalne
W 1992 r. pojawił się etap drugi, czyli traktat z Maastricht, który na tę współpracę gospodarczą nałożył współpracę polityczną, której celem była budowa państwa federalnego. Unia zaczęła prowadzić wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, ustanowiono obywatelstwo Unii Europejskiej oraz w 1999 r. wprowadzono wspólną walutę euro. Z czasem ustalono też ramy instytucjonalne: Radę Europejską, Radę Unii Europejskiej, Komisję Europejską, Parlament Europejski oraz Trybunał Sprawiedliwości i Europejski Trybunał Obrachunkowy.
Samo pojawienie się tych organów oznaczało, że chodzi już nie tylko o współpracę gospodarczą, a o coś więcej. W rzeczywistości okazało się, że Unia ma być państwem federalnym o gospodarce już nie wolnorynkowej, ale etatystycznej polegającej na głębokim interwencjonizmie państwowym, czego wykwitem są coraz bardziej szkodliwe unijne regulacje. I ja krytykuję Unię Europejską właśnie za to, że buduje ten etatyzm. Jestem wrogiem etatyzmu jako ustroju niewydolnego, nieefektywnego i zabierającego ludziom wolność. Etatyzmu, który jest przeciwieństwem wolnego rynku i wszelkich innych wolności. Etatyzmu, który oliwiony jest korupcją dokładnie tak samo, jak to wyglądało w narodowym socjalizmie w Trzeciej Rzeszy i w międzynarodowym komunizmie w ZSRR.
Wraz z traktatem lizbońskim, który wszedł w życie w 2009 r., zostało utworzone państwo federalne o nazwie Unia Europejska. Unia Europejska otrzymała podmiotowość prawną i pojawiło się stanowisko wysokiego przedstawiciela Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Tak więc żyjemy w etatystycznym państwie federalnym, a opowieści polityków o tym, że Unia dąży do federalizacji, można włożyć między bajki. Bruksela nie może dążyć do federalizacji, bo ta federalizacja już się dokonała. Premier każdego z krajów członkowskich nie jest przedstawicielem państwa, tylko kimś na kształt wojewody, który wykonuje rozkazy z centrali. Polskie władze bez zgody Brukseli nie mogą nawet wyciąć chorych drzew w parku narodowym, nie mówiąc o sprawach poważnych, jak podejmowanie decyzji w kwestiach związanych np. z polityką energetyczną czy polityką celną.
Unia Europejska ma wszystkie atrybuty państwa, co dokładnie opisałem w mojej książce „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”: osobowość prawną, powierzchnię, ludność, walutę, stolicę, wspólną politykę zagraniczną, rząd w postaci Komisji Europejskiej, Parlament Europejski, prokuraturę, prawo wtórne, flagę, a nawet hymn. Federacja jest korzystna dla niewielu członków, jak np. Niemcy, Holandia czy Dania, ale dla Polski i innych krajów naszego regionu już niekoniecznie. Ten etap dalej trwa, ale powoli przechodzi w etap trzeci.
Państwo scentralizowane
Trzeci etap idzie dwutorowo. Polega na pogłębieniu zarówno integracji gospodarczej, jak i integracji politycznej. To pierwsze to bardzo głęboki interwencjonizm w postaci Europejskiego Zielonego Ładu, prace nad którym trwają od co najmniej 2019 r., kiedy to przedstawiła go w komunikacie Komisja Europejska. Polega na wdrażaniu nowej ideologii klimatyzmu, która de facto jest nowym bolszewizmem. I nie jest to absolutnie ocena na wyrost. Celem – tak samo jak w bolszewizmie – jest odebranie ludziom zarówno wolności, jak i własności. A jednym z narzędzi jest doprowadzenie do powszechnego donosicielstwa i zrobienie z tego obrzydliwego zajęcia cnoty, co również uskuteczniano zarówno w ZSRR, jak i w Trzeciej Rzeszy.
Co bardziej niebezpieczne – teraz państwo ma znacznie więcej możliwości i narzędzi – także propagandowych – aby zniewolić ludzi. Mamy całkowitą nietolerancję wobec nieprawomyślnych, niewygodnych poglądów zgodnie z zasadą, że „tylko my mamy rację”, a „wybory są prawidłowe i niesfałszowane tylko wtedy, jak wygrywają nasi”. Jeśli wygrają przeciwnicy polityczni, to wybory trzeba powtarzać, bo zostały sfałszowane, albo zawczasu zmanipulować społeczeństwo. Pojawiła się powszechna propaganda po to, żeby wygrali nasi i żeby wyborców zindoktrynować do klimatyzmu, żeby ludzie sami uwierzyli, że to jest coś dobrego, a tak naprawdę budujemy jedno wielkie więzienie dla całego społeczeństwa.
Eliminacja gotówki, euroindoktrynacja w szkołach, granty tylko dla postępowo myślących naukowców. To nowy totalitaryzm, nowy bolszewizm. Z biegiem czasu, w miarę realizacji szalonego planu zniewolenia, sytuacja będzie się pogarszała. Walec, który idzie, działa metodycznie, systematycznie i konsekwentnie. Nie zamierza zwolnić. Wszystko dąży w jednym, dawno zaplanowanym kierunku na zgubę nas wszystkich. Samochody mają być tylko wypożyczane, żeby pozbawić nas własności i mieć nad nami jeszcze większą kontrolę – nie będziesz się słuchał, to nie dostaniesz auta. Obowiązek kosztownych remontów domów doprowadzi do wywłaszczeń. A kiedy zostanie zlikwidowane indywidualne rolnictwo, międzynarodowe koncerny będą mogły importować płoty rolne i produkty spożywcze zza granicy. Na Ukrainie czy w Ameryce Południowej mogą robić z jedzeniem cokolwiek (np. zatruć tak, by trucizna zadziałała za 10 lat) i taką paszę wciskać potem ludziom.
Z kolei zaostrzenie integracji politycznej ujawniono narodom Europy w 2023 r. pod postacią propozycji zmian w traktatach przedstawionych przez niemieckich europosłów i jednego belgijskiego. Zmiany te nie prowadzą do żadnej federalizacji Unii Europejskiej, jak twierdzą co poniektórzy, ponieważ jak wspomniałem, unijne państwo federalne już istnieje. Proponowane zmiany prowadzą do przekształcenia państwa federalnego w państwo jednolite i scentralizowane, z centrum zarządzania w Brukseli. Do tego dochodzi tzw. Fundusz Odbudowy, który jednocześnie zacieśnia integrację gospodarczą (wydawanie pieniędzy z kredytów i dotacji na to, czego żąda Bruksela), jak i polityczną (uwspólnotowienie długu, unijne podatki).
W tym momencie trzeba sobie zadać fundamentalne pytanie: czyj interes i czyją racją stanu będzie się kierowało takie scentralizowane państwo europejskie? Może niemiecką? Może niemiecko-francuską? W najlepszym wypadku ogólnoeuropejską. Ale na pewno nie będzie się kierowało polską racją stanu, czego przynajmniej teoretycznie wymaga się od polskich polityków. Tak więc scentralizowane państwo unijne jest skrajnie niekorzystne z polskiego punktu widzenia. W przeciwieństwie do związku państw zjednoczonych w ramach wspólnego rynku, bez politycznej nadbudowy, z czym mieliśmy do czynienia przed traktatem z Maastricht.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie