fbpx
sobota, 30 września, 2023
Strona głównaFelietonFakty nie zawsze są najważniejsze, czyli w obronie zgniłego relatywizmu

Fakty nie zawsze są najważniejsze, czyli w obronie zgniłego relatywizmu

Obserwując dyskusje pojawiające się w sferze publicznej, da się zauważyć co najmniej deklarowaną niechęć do różnych rodzajów relatywizmu w życiu społecznym. Równą nienawiścią pałają do niego naukowcy i akademiccy filozofowie, jak religijni przywódcy i fundamentaliści. Skoro wszyscy oni poświęcają swoje życie odkrywaniu lub obwieszczaniu „prawd”, to rzeczywiście niezwykle musi ich irytować to, że ktoś śmie kwestionować istnienie lub możliwość jednoznacznego poznania czegokolwiek (albo przynajmniej części rzeczy).

Wydało mi się to osobliwe z przyczyn, które chciałbym pokrótce i tylko w publicystycznym tonie omówić.

Zacznę od tego, że to nie jest praca akademicka i nie chcę tutaj wnikać w szczegółowe definicje ani podziały różnych rodzajów relatywizmu. Relatywizm będziemy więc rozumieć ogólnie, w sensie słownikowym, jako przekonanie o względności zjawisk lub ocen.

Na gruncie fizycznym względność choćby ruchu i czasu nie wymaga pogłębionego dowodzenia, ponieważ jest zgodna z uznanym konsensem naukowym, utrwalonym od czasu rewolucji einsteinowskiej. Świat fizyczny na podstawowym poziomie jest względny i kwestionowanie tego uchodziłoby dzisiaj za anachroniczne. Wobec tego, większość obiekcji zgłaszana jest najpewniej względem relatywizmu odnoszącego się do idei, kultury, wartości, ocen i samego poznania ludzkiego. Jest to bardzo ciekawe, bo jeszcze kilkaset lat temu – choćby za pomocą kilku sofistycznych figur – łatwiej byłoby prawdopodobnie przekonać niespecjalnie wykształconych słuchaczy o względności ocen moralnych, chociaż i to nie byłoby zadaniem łatwym, niż świata przyrody.

Postaram się jednak Państwu pokazać, że pewien rodzaj relatywizmu wydaje się jedną z najdonioślejszych wartości deklarowanych przez system prawny Rzeczypospolitej Polskiej. Dokumentem o podstawowym znaczeniu dla ustroju naszego państwa jest przecież Konstytucja. Z kolei jej programową częścią jest preambuła. Innymi słowy, z dużą dozą przekonania można bronić następującej tezy: podstawowym dokumentem ideowym Rzeczypospolitej jest preambuła Konstytucji. Zawiera ona przy tym osobliwy fragment: „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł (…)”. Dla autora preambuły nie jest więc najważniejszy fakt (czy Bóg istnieje, czy nie istnieje). Ważniejsze są dla niego określone wartości, jakie tam wymieniono, a także to, aby osoby wierzące lub niewierzące w Boga żyły w harmonii i wzajemnym szacunku. Autor ogłasza „prawdę” jedną z najważniejszych wartości, jaką powinien uznawać każdy obywatel, a jednak wstrzymuje się od wydania jednoznacznego sądu co do źródła tej prawdy – czy jej źródłem jest Bóg, czy też coś innego. Dlatego preambuła Konstytucji może się wprawdzie opierać na doniosłości prawdy, ale tylko relatywistycznie ujmowanej. Inaczej nie da się tego wyjaśnić.

W istocie obrona relatywizmu często wiąże się z postulatem tolerancji i pluralizmu. Bez dopuszczenia różnych punktów widzenia i umożliwienia swobodnej wymiany poglądów demokracja liberalna nie ma zbyt wiele sensu i równie dobrze mogłaby podlegać abolicji. Byłaby bowiem takim samym opresyjnym ustrojem jak wszystkie te, którymi brzydziliśmy się w przeszłości, względnie podśmiewamy się z ich naiwności.

Spójrzmy na ten problem również z innej perspektywy, Wiele instytucji fact-checkerskich formalnie postuluje, że najważniejsze są dla nich „fakty” (np. popularny serwis Demagog). Tymczasem już to stwierdzenie jest problematyczne, chociaż możemy tutaj o tym pomyśleć wyłącznie powierzchownie. Po pierwsze, nacisk na fakty zdaje się sugerować prymat naukowych metod poznania, wypracowanych przede wszystkim w przyrodoznawstwie. Rzecz w tym, że polityka jest zajęciem praktycznym, zasadniczo odrębnym od instytucjonalnej nauki, w której równie ważne, jeśli nie ważniejsze, są wartości niż fakty. Wielu to oburzy, ale to zupełnie oczywiste. Najistotniejsze dla polityki teksty prawne, a więc konstytucje i umowy międzynarodowe, są napisane językiem podkreślającym raczej znaczenie wartości (i powinności) w życiu społecznym, a nie konkretnych faktów. Na przykład, art. 65 ust. 3 Konstytucji RP stanowi, że stałe zatrudnianie dzieci do lat 16 jest zakazane. Jest to jednak nie tyle stwierdzenie faktu (jak np. w chemii, że „tlen jest bezwonny”), co wyrażenie normatywne. Równie dobrze można by napisać, że „potępia się zatrudnienie dzieci do lat 16”. O ile to można jeszcze jakoś zracjonalizować badaniami z zakresu psychologii, bezpieczeństwa i higieny pracy itp., o tyle nie da się już w sposób ściśle naukowy uzasadniać norm chroniących wolność słowa. Tym samym organizacje, które chcą bronić w polityce „wartości”, nie są w niczym gorsze od tych, które chcą bronić „faktów”. Z całą pewnością jedno i drugie jest domeną polityki.

Po drugie, odróżnienie faktów od wartości (a tym samym ocen i opinii) nie wydaje się być takie proste, jak to sugerują niektórzy. W tej mierze warto zapoznać się choćby z koncepcją splątania wartości i faktów Hilarego Putnama, opisaną na przykład przez Ewę Rosiak-Ziębę. Jeśli więc fizyk stwierdza, że Słońce jest oddalone od Ziemi o około 150 mln kilometrów, to w ogóle tego nie wartościuje. Możemy najwyżej wykłócać się co do błędów w pomiarach. W polityce wprawdzie również można mówić o takich podstawowych faktach (np. w dniu 10 kwietnia 2010 r. rozbił się samolot z Prezydentem RP na pokładzie) i ktoś, kto temu zaprzecza, błądzi albo kłamie. Spory pomiędzy rozsądnymi ludźmi rzadko jednak dotyczą tego rodzaju nieskomplikowanych kwestii.

Ludzie spierają się raczej o to, czy „lockdown jest efektywny”. Zdanie zawierające orzeczenie „jest” zdawałoby się sugerować, ze chodzi tu o fakt. Tymczasem w istocie jest to wartościująca ocena, którą dopiero dalej można uzasadnić i wypełnić konkretami. Najpewniej odbywałoby się to na zasadzie porównania, na przykład w formie tabelarycznej, skutków pozytywnych i negatywnych. W tym sensie lockdown byłby („jest”) efektywny, jeśli pozytywy przeważałyby nad negatywami, według jakiegoś przyjętego miernika. Rzecz w tym, że wspomniane dalsze efekty wdrożonej polityki także stanowią dla każdego inną wartość. Jedni cenią sobie bowiem bardziej zdrowie i porządek publiczny, a inni wolność osobistą i gospodarczą. Te „mikroefekty” lockdownu także trzeba by dalej zrelatywizować na zasadzie niemal niekończącej się pętli. Trudno jest zarazem zgodzić się z tym, że łatwo i raz na zawsze można ustalić na przykład, iż zdrowie publiczne jest generalnie ważniejsze od obronności, edukacji, szkolnictwa albo gospodarki, zwłaszcza razem wziętych. A jeszcze trzeba zwrócić uwagę na to, że w demokracji mamy prawo prezentować inny punkt widzenia: „dla mnie lockdown nie jest korzystny”. Jeśli takich „mnie” (np. grup przedsiębiorców) zbierze się setki tysięcy, to dlaczego mieliby oni być pozbawieni prawa obrony swojego subiektywnego, ale słusznego interesu? Wyłącznie dlatego, że statystycznie i „średnio” powinni być zadowoleni? Tutaj więc raczej chodzi o obronę subiektywizmu niż relatywizmu, ale to zagadnienia powiązane. W tym sensie ci, którzy sugerują, że opinia obywateli co do istotnych zagadnień z zakresu bieżącej polityki się nie liczy, są najprawdopodobniej w błędzie, a najpewniej grzeszą arogancją.

Lockdown jest zdarzeniem zbyt świeżym i traumatycznym dla wielu ludzi, aby mogli na to spojrzeć neutralnie. Weźmy zatem pod uwagę wydarzenie historyczne. Chodzi o alkoholową prohibicję w USA. Pojawia się problem tego rodzaju, kiedy to społeczeństwo amerykańskie znajdowało się w jakimś stanie „prawdziwości” albo „słuszności dziejowej”? Czy wtedy, kiedy kontrowersyjną prohibicję wprowadzano w 1919 r., czy może wówczas, kiedy ją znoszono w 1933? Skoro prohibicja była oficjalną i instytucjonalną polityką państwa amerykańskiego w latach od 1919 do 1933 r., to czy możną ja było wówczas kwestionować bez narażenia się na konsekwencje? I wręcz przeciwnie, czy w 1934 r. można było legalnie i bez ryzyka potępienia moralnego domagać się jej re-instytucji? Kto był bardziej antynaukowy i wedle jakiej daty to oceniać: zwolennicy suchych, czy może mokrych Stanów? W przypadku spożywania alkoholu również dochodzi do sprzężenia wartości, ocen i faktów. Dziwi mnie w świetle tego przykładu to, że istnieje tak daleko idąca niechęć, aby się po prostu zgodzić: tego rodzaju kwestie są kompleksowe i każdy ma swoje racje polityczne albo etyczne, aby popierać to, co popiera. Ocena odległych konsekwencji jest zaś możliwa dopiero z perspektywy historycznej i mniej emocjonalnej.

W mojej ocenie, zadaniem podstawowych, ustrojowych norm prawnych nie powinno być zatem chronienie jakiejś konkretnej „prawdy”, zwłaszcza pisanej przez duże „P”. Historycznie rzecz biorąc, zbyt wiele systemów, które upierało się przy obronie prawd instytucjonalnych, okazywało się po czasie groteskowymi, biurokratycznymi, opresyjnymi albo fanatycznymi fasadami. Dlatego należałoby rozważyć powrót do liberalnej zasady, że państwo zasadniczo udziela tylko pewnych gwarancji, na przykład chroni własność prywatną, wolność słowa czy sumienia i prasy. Daje niezawisłe sądy, skargi i inne instrumenty do ochrony praw i wolności obywatela. Państwo nie powinno się natomiast angażować ideologicznie i narzucać obywatelom żadnej konkretnej filozofii, ale co bardzo istotne, obejmuje to także stosunek do epistemologii, nauki oraz instytucji samego państwa.

Można się wprawdzie zgodzić, że powinno istnieć pewne „ochronne” minimum moralności, na przykład zakaz zbrojnego obalania rządu, ale prawdę powiedziawszy – i to jest relatywne. Jest przecież dość jasne, że Francuzi budują swoją tożsamość narodową na pochwale Wielkiej Rewolucji, a Polacy otaczają pewną czcią Józefa Piłsudskiego, którego w nieżyczliwej interpretacji można uznać za zamachowca. Wróćmy na chwilę do preambuły Konstytucji, która odwołuje się do „najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej”, czyli pewnie z wyłączeniem przewrotu majowego oraz procesu brzeskiego. Właściwie można by przecież odwołać się też do „najlepszych tradycji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”, ale bez pogromów kieleckich i stanu wojennego.

Wydaje mi się, że w to, co napisałem powyżej, a więc konieczność obrony instytucjonalnej neutralności państwa, wierzyła jeszcze niedawno spora część polskiej i zagranicznej elity intelektualnej. Dzisiaj jednak rzekomo „świat się zmienił” i tego rodzaju poglądy jawią się jako reakcyjne. Nie twierdzę, że nie ma z nimi problemów. Trudno bowiem odróżnić tę sferę, gdzie chodzi o „bardziej fakty niż opinie”, o których być może rzeczywiście powinni się wypowiadać głównie specjaliści, od tej, gdzie dochodzi do sprzężenie faktów, wartości i ocen. W tej ostatniej sferze być może powinna królować – albo przynajmniej być obecna – demokracja. Głównie jako wentyl bezpieczeństwa chroniący przed arbitralnością (nawet przed skutkami zaleceń osób posiadających wiedzę specjalną) i nadmiernym konformizmem, ale także jako sposób podkreślenia autonomii i znaczenia każdego obywatela. Przecież wydawałoby się, że po to ją wymyślono. Nie warto jej odrzucać wyłącznie dlatego, że do władzy czasem dojdzie jakiś Donald Trump albo gorzej poradzimy sobie z jakimś zagrożeniem kolektywnym.

Michał Góra

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Michał Góra
Michał Góra
Zawodowo prawnik i urzędnik, ale hobbystycznie gitarzysta i felietonista. Zwolennik deregulacji, ale nie bezprawia. Relatywista i anarchista metodologiczny, ale propagator umiarkowanie konserwatywnej polityki społecznej.

INNE Z TEJ KATEGORII

Ceny paliwa i zbita szyba

Państwo nie jest firmą, która ma na podatnikach zarabiać, a pieniądze zatrzymane przez obywateli w kieszeniach nie są żadnym kosztem, ale przeciwnie – to korzyść. Obywatele wydadzą je bowiem na rzeczy bardziej im potrzebne. To sytuacja pokazana przez Frédérika Bastiata w przypowieści o zbitej szybie z „Co widać i czego nie widać”.
5 MIN CZYTANIA

Reklama, a może kryptoreklama

Dużo wody upłynęło od mojego ostatniego narzekania na rodzime przepisy dotyczące ochrony konkurencji i konsumentów, a w zasadzie na politykę organu odpowiedzialnego za te dwa zagadnienia. Temat ten tylko z pozoru wydaje się poboczny, niezwiązany z najważniejszym pod względem prawnym i ekonomicznym wydarzeniem nadchodzących tygodni, czyli wyborami.
6 MIN CZYTANIA

Początek końca, czy początku?

Wiadomo, że jak jest rozkaz, żeby chwalić, to trzeba chwalić – ale trzeba uważać, żeby nie przechwalić – bo jak się przechwali, to pochwała zaczyna przypominać swoje przeciwieństwo. Wiedzą coś o tym nie tylko w Rumunii.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Niesprawne państwo? To nie rosyjska dezinformacja, to rzeczywistość

Brzmi to jak wątek humorystyczny, ale w tej historii jest też coś złowieszczego. Wystrzelony granatnik, prawie rozbity policyjny helikopter i tym podobne sprawy to nie są wymysły rosyjskiej propagandy. Nierzadko to po prostu przejaw bylejakości, jaką mamy zapisaną w genach.
2 MIN CZYTANIA

Mainstream jaki jest, każdy widzi

Przez ostatnie kilka lat dało się słyszeć krytykę pewnych zjawisk lub postaw wyłącznie z tego względu, że „nie są mainstreamowe”. Na rudymentarnym poziomie łatwo zresztą zrozumieć, skąd się ta pochwała mainstreamu bierze. „Alternatywna” medycyna to po prostu nie jest medycyna. Kreacjonizm nie jest żadną współmierną alternatywą dla teorii ewolucji. Przykłady takie można mnożyć.
3 MIN CZYTANIA

Tantiem nie dostanę, ale miałem rację. Brytyjski rząd dotuje alkohol

Niekiedy proste schematy myślenia o życiu społecznym albo gospodarczym, bez wnikania w matematyczne modele i zbieranie danych empirycznych, po prostu działają. Nie trzeba przecież udowadniać prawa podaży i popytu. Nosi ono znamiona aksjomatu.
3 MIN CZYTANIA