Józef Mackiewicz zwrócił kiedyś uwagę, że radykalny utylitaryzm był siłą napędową rewolucji francuskiej i wszelkich socjalizmów. Spostrzeżenie to jest nad wyraz trafne, bo racjonalizacja grabieży jakiejkolwiek grupy społecznej w miarę dorabiania etycznych podstaw słuszności takiego postępowania, jest zjawiskiem znanym od początków starożytności. Innymi słowy, jeżeli zachodzi konieczność ograbienia kogoś za pomocą przymusu państwowego (a ta konieczność występuje permanentnie), to by uzyskać prawne rozgrzeszenie takiego postępku, należy na gruncie etycznym uzasadnić, że taki proceder jest społecznie użyteczny.
Jak rzekłem, nie ma w tym zagadnieniu nic nadzwyczajnego, o ile dotyczy to stosunku władzy politycznej do podporządkowanej jej grupy obywateli. Oczywistym jest, że obywatele muszą się władzy słuchać, a nie odwrotnie. Co innego sprawy międzynarodowe. Tutaj obowiązuje zasada, że ten kto jest suwerenny, raczej innego podmiotu słuchać się nie musi, chyba że wynika to ze stosunku wzajemności lub ogólnie przyjętych i wypracowanych przez lata norm społeczności międzynarodowej.
W tym kontekście należy przyjrzeć się pomysłowi, na jaki wpadła elita polityczna UE, działająca zresztą w ścisłej kooperacji z rządem USA, a nawet za jego namową. Pomysł sam w sobie nowy nie jest, bo o takim rozwiązaniu przebąkiwano już od dwóch lat. Temat niczym pieczeń, nabrał koloru dopiero teraz – dojrzał, bowiem wcześniej dziura w kasie nie była aż tak wielka, czyli brakowało owego utylitarystycznego pierwiastka w uzasadnieniu realizacji całego planu. Chodzi oczywiście o plan kolokwialnie nazywany przez niektórych publicystów „grabieniem ruskich”, a oficjalnie zabezpieczeniem mienia agresora na realizację potrzeb wojennych.
W Brukseli na tydzień przed Wielkanocą zakończyło się posiedzenie Rady Europejskiej. Tematem tego spotkania była m.in. trudna sytuacja Ukrainy, z uwagi na to, że UE i USA nie chcą już dalej finansować coraz to większych potrzeb wojennych Ukrainy w obliczu bardzo ciężkiej (czemu już żadne media nie przeczą) sytuacji na froncie. Wynika to z tego, że USA mają swoje problemy „wyborcze”, a UE paraliżują protesty rolników nie tylko przeciwko samemu „zielonemu ładowi”, ale i otwarciu granic na handel żywnością z Ukrainą.
W tym całym politycznym galimatiasie któryś raz z kolei przypomniano sobie, że w ramach sankcji nałożonych na Rosję w związku z agresją, „internowano” 210 mld euro zgromadzonych na rachunkach w UE, głównie w jednej firmie – centralnym depozycie papierów wartościowych Euroclear z siedzibą w Brukseli. Jest to całkiem niezła sumka, biorąc pod uwagę, że bieżące potrzeby wojenne Ukrainy, wycenione przez niedoszłą do skutku dotację USA zablokowaną w Kongresie, to kwota ponad 60 mld dolarów. Zaczęto zatem dyskusję o utylitaryzmie, czyli jak na gruncie prawa międzynarodowego podwędzić Rosji, na razie część zamrożonych środków, w postaci odsetek kapitałowych od zgromadzonych sum, które rocznie kapitalizowane są na kwotę ok. 3 mld euro, i przeznaczyć je (stosownie do oświadczenia Josepa Borrella) w 90 proc. na zakup broni dla Ukrainy, a w pozostałym zakresie na zasilenie budżetu UE w celu wzmocnienia „potencjału ukraińskiego przemysłu obronnego” [sic!].
By być szczerym, to chyba każdy z nas, w tym i ja, wolałbym, aby koszt wojny rozpoczętej przez Putina pokrywać z kieszeni Putina, a nie naszej. Problem w tym, że pomimo buńczucznych zapowiedzi zarówno polityków UE, jak i wysłanników Białego Domu oraz tworzenia jakichś pokrętnych konstrukcji, w rodzaju emisji za te skubnięte od Rosji pieniądze jakichś obligacji, cały plan jest na bakier z powszechnie przyjętymi w stosunkach międzynarodowych normami. Wiele zaś wspólnego ma z realizowaną na terenie hrabstwa Nottingham na przełomie XII i XIII w. doktryną Robin Hooda, lub jak kto woli odwołanie się do bliższych nam czasów – doktryną Janosika.
Co ciekawe, obok oczywistego oświadczenia rosyjskiego MZS, który wprost mówi o kradzieży, podobne stanowisko prezentuje Europejski Bank Centralny, który „wciąż przestrzega przed tym krokiem, obawiając się, że takie wykorzystanie rezerw walutowych w euro może zostać wykorzystane propagandowo przez państwa, których waluty konkurują z euro na światowych rynkach. A ta konkurencja jest zażarta, szczególnie ze strony Chin”. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że przecież Rosja nie jest w stanie wojny z żadnym z państw UE.
Jak wiemy, pełen kreatywności polityk demokratyczny, na dodatek w fazie euforii, takiej jak prezentowana przez choćby osoby forsujące ten misternie utkany pomysł, bardzo rzadko myśli o konsekwencjach owej kreatywności. Pewnie związane jest to z drobnym, ale umykającym wyborcom faktem, że kadencyjność pomaga skutecznie uniknąć odpowiedzialności za błędne decyzje i zwalić ciężar sprzątania konsekwencji głupich pomysłów na barki dochodzących do władzy następców. Tak czy inaczej, obok oczywistego następstwa, jakim jest upadek wiarygodności samej waluty, grabież środków zgromadzonych na rachunkach w strefie euro, spowoduje drastyczny spadek wiarygodności europejskiego systemu bankowego w odniesieniu do bezpieczeństwa środków powierzanych do przechowywania i inwestowania przez podmioty prawa międzynarodowego. Do tej pory strefa ta była szczególnie atrakcyjna dla kapitałów i banków centralnych Azji i Afryki. Innymi słowy może się wkrótce okazać nie tylko, że wiele państw czy instytucji będzie wolało lokować swoje środki w walutach innych niż euro, ale co gorsza, że bezpieczniejszym miejscem przechowywania środków będzie tradycyjna kasa pancerna w miejscu otoczonym fosą i bronionym kilkoma pułkami żołnierzy uzbrojonych w Ak-47 niż wygodne, cyfrowe konta banków Belgii czy Holandii. Wreszcie, gdy wojna się skończy, trzeba będzie wrócić do normalnych relacji handlowych, zwyczajowo opartych o zaufanie i wiarygodność. Oby nie okazało się, że regulowanie zapłaty będzie się odbywać o walizki lub naczepy tirów wypełnione gotówką, na dodatek skrupulatnie liczone przed wydaniem towaru. Bo skoro można z powodzeniem zabrać pieniądze państwa, to co dopiero prywatne.
Ale to nie wszystko. Jak pokazuje historia, każda rewolucja obejmująca władzę w danym państwie, która sięgała po środki lub inwestycje kapitałowe innego państwa, musiała, stosownie do norm prawa międzynarodowego, w końcu zwrócić właścicielowi te pieniądze albo narażała się na nieprzyjemny eksperyment w postaci szybkiej walki o utrzymanie się przy władzy. W większości przypadków państwo stosujące doktrynę Robin Hooda w końcu zwracało zagrabione pieniądze, najczęściej wraz ze stosownymi reparacjami. A musimy pamiętać, że niezależnie od wszystkiego wojna za naszą wschodnią granicą nie będzie trwać wiecznie i koniecznością będzie zwrot „pożyczki”, którą sami sobie udzieliliśmy z nieswoich pieniędzy.
I na koniec warto sobie zadać pytanie, czy nie jesteśmy świadkami „nowego ładu” w stosunkach międzynarodowych? W dobie wojskowych operacji specjalnych, misji pokojowych i stabilizacyjnych zastępujących formalne prowadzenie wojny, brak realizacji zobowiązań wzajemnych, które wzięły na siebie nieskonfliktowane ze sobą państwa, jak to ma miejsce w opisanym przypadku, można już nazwać nową teorią prawa międzynarodowego?
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie