fbpx
czwartek, 2 maja, 2024
Strona głównaFelietonIs fecit, cui prodest, czyli ten zrobił, kto skorzystał

Is fecit, cui prodest, czyli ten zrobił, kto skorzystał

„Podbiły ceny podmiejskie jatki i bębny biją dziś wszędzie. Boże, jeśli coś knują – jak chodziły gadki – dzisiejszej nocy to będzie!”. Okazało się, że knują – a najlepszy na świecie wywiad niczego nie zauważył. Mam oczywiście na myśli ofensywę Hamasu na Izrael, która była dla niego całkowitym zaskoczeniem. Czy jednak aby na pewno?

Kiedy Japończycy 7 grudnia 1941 r. uderzyli na amerykańską bazę Floty Pacyfiku w Pearl Harbor, jej dowództwo, podobnie jak służący tam żołnierze i marynarze na okrętach, byli całkowicie zaskoczeni. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Czy jednak zaskoczone były też Stany Zjednoczone? To już nie jest takie pewne, bo wiele poszlak wskazuje na to, że prezydent Franklin Delano Roosevelt wiedział o planowanym japońskim uderzeniu, podobnie jak jego najbliższe otoczenie – ale nie poinformował o tym dowódców bazy w Pearl Harbor. Dlaczego? Ano dlatego, że amerykańska opinia publiczna wcale nie była taka jednomyślna w sprawie powtórnego włączenia się Stanów Zjednoczonych do toczącej się w Europie wojny. Żeby te pacyfistyczne nastroje opinii publicznej odwrócić o 180 stopni, trzeba było nią wstrząsnąć – a cóż mogło bardziej nią wstrząsnąć niż japoński atak, w następstwie którego zginęło 2 tys. zaskoczonych marynarzy? Toteż kiedy wieść o ataku dotarła do Ameryki, a propaganda wojenna w niezależnych mediach została rozkręcona na cały regulator, opinia publiczna zakipiała żądzą odwetu na Japończykach.

No dobrze, ale dlaczego Japończycy uderzyli na Pearl Harbor? Żeby to wyjaśnić, musimy cofnąć się do roku 1855, kiedy to pod groźbą amerykańskich armat Japonia otworzyła się na handel międzynarodowy. Była ona wówczas krajem szalenie zacofanym, ale ambitny naród japoński po tym – jak uważał – upokorzeniu tak się zmobilizował, że za 50 lat Japonia, już jako uprzemysłowione państwo, rozgromiła w wojnie jedno z europejskich mocarstw – Rosję. Wprawdzie w pierwszej wojnie światowej Japonia stanęła po jasnej stronie Mocy, to znaczy – po tej samej co Stany Zjednoczone – ale Ameryka nie zapomniała o porażce Rosji w wojnie japońskiej i wyciągnęła z tego wnioski. Słabością Japonii był niedostatek, a nawet brak zasobów surowcowych, bez których dynamiczny rozwój przemysłu jest niemożliwy. Toteż polityka Stanów Zjednoczonych w okresie międzywojennym polegała na odcinaniu Japonii dostępu do źródeł zaopatrzenia w surowce, żeby zyskać możliwość kontrolowania rozwoju japońskiej gospodarki, to znaczy żeby rozwijała się ona na tyle, na ile Stany Zjednoczone jej pozwolą. A Stany Zjednoczone pozwoliłyby jej tylko na taki rozwój, by japońska gospodarka nie była w stanie zagrozić gospodarce amerykańskiej. Wprawdzie – jak zauważył w filmie „Tora, tora, tora” japoński admirał Jamamoto – potęga amerykańskiego przemysłu „budziła grozę”, ale gdyby gospodarka japońska zyskała nieograniczony dostęp do potrzebnych jej surowców, to i ona mogłaby też „budzić grozę”. Nie było zatem innej rady, jak trzymać Japonię za gardło i tylko od czasu do czasu rozluźniać chwyt, żeby się nie udusiła – ale tylko na tyle. Japończycy doskonale o tym wiedzieli, toteż bardzo szybko doszli do wniosku, że nie ma innej rady, jak wyrąbać sobie swobodny dostęp do surowców mieczem. W tym celu musieli zniszczyć amerykańską Flotę Pacyfiku. Stany Zjednoczone oczywiście by ją odbudowały, ale musiałoby to jednak trochę potrwać, a w tym czasie Japończycy zainstalowaliby się w azjatyckich i południowo-zachodnich wybrzeżach Pacyfiku i cała sztuka polegałaby później na tym, by nie pozwolić się stamtąd usunąć ani nie pozwolić na przerwanie komunikacji tych wybrzeży z Japonią. Jak widać, i z jednej, i z drugiej strony było to całkiem logiczne, ale dzieje świata nie zawsze bywają logiczne i właśnie dlatego historia bywa taka interesująca.

A jak to mogło wyglądać w przypadku Izraela? Jak to się mogło stać, że najlepszy wywiad świata nagle oślepł i ogłuchł do tego stopnia, że nie zauważył słonia w menażerii? Takie rzeczy mogą się przytrafiać naszemu niezwyciężonemu wywiadowi, ale żeby izraelskiemu? Mamy zatem dwie możliwości: albo wywiad izraelski naprawdę oślepł i ogłuchł, albo ani nie oślepł, ani nie ogłuchł, tylko dostał rozkaz, żeby taką ślepotę i taką głuchotę udawać. Pierwsza możliwość jest mało prawdopodobna; skoro Izrael sprzedaje innym krajom takie systemy inwigilacji, że przy ich pomocy możemy się dowiedzieć, kiedy, dajmy na to, Wielce Czcigodny poseł Łajza w Polsce chodzi za potrzebą, to cóż dopiero mówić o narzędziach, których Izrael nikomu nie sprzedaje tylko trzyma dla siebie? W takiej sytuacji podejrzewanie, że nie zauważył masowej produkcji rakiet w Strefie Gazy, tuneli, czy innych przygotowań na uderzenia na Izrael byłoby niegrzeczne. W takim razie pozostaje możliwość druga, że izraelski wywiad tylko udawał, że oślepł i ogłuchł. No dobrze – ale dlaczego udawał? Odpowiedź wydaje się oczywista – bo dostał taki rozkaz. A od kogo mógł dostać taki rozkaz? A od kogóż by innego, jak nie od izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu?

Kiedy Beniamin Netanjahu został premierem, jego pozycja polityczna była bardzo słaba. Żeby ratować się przed nieuchronnym więzieniem, do którego chciała wtrącić go nieprzyjacielska opozycja, zainicjował zbawienne reformy polegające na wyposażeniu Knesetu, w którym dysponował nieznaczną większością, w prawo uchylania wyroków Sądu Najwyższego. Wywołało to masowe protesty w Izraelu, chyba jeszcze większe niż w Ameryce po wyborach wygranych przez Donalda Trumpa w 2016 r., kiedy to jeszcze w grudniu widziałem, jak przez Nowy Jork jeden za drugim przewalały się wymierzone w niego protesty, a nawet wpadła mi w rękę ulotka werbująca na nie ochotników: 18,5 dolara za godzinę demonstrowania. Na domiar złego ojciec światowej demokracji, amerykański prezydent Józio Biden, okazywał izraelskiemu premierowi ostentacyjne niezadowolenie. W tej sytuacji zaskakujący atak Hamasu na Izrael był dla niego prawdziwym darem Niebios. Może sam go nie obstalował, chociaż oczywiście pewności mieć nie możemy, bo trudno wyobrazić sobie, by premier Netanjahu nie czytał „Paragrafu 22”, gdzie takie obstalunki są dokładnie opisane, albo przynajmniej o tym nie słyszał. Byłby to jeszcze jeden przykład ilustrujący, jak to literatura wyprzedza tzw. życie, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o skutki ataku Hamasu.

Demonstracje przeciwko premierowi Netanjahu skończyły się w jednej chwili, jakby ucięte nożem, a co więcej – amerykański prezydent Józio Biden w jednej chwili odzyskał poczucie rzeczywistości, oświadczając się z bezgranicznym poparciem dla Izraela i pełnym zrozumieniem dla jego potrzeb obronnych. Toteż nic dziwnego, że premier Netanjahu rozpoczął akcję odwetową na skalę znacznie mniejszą niż ta, za jaką Putin został przez Senat USA uznany za „zbrodniarza wojennego”.  W jednej chwili sytuacja Beniamina Netanjahu zmieniła się o 180 stopni i jednym susem stał się on natchnieniem miłującego pokój świata i najukochańszą duszeńką nie tylko Ameryki, ale również innych państw miłujących pokój, z Niemcami na czele.

Czegóż chcieć więcej? Toteż – jak mawiali starożytni Rzymianie, co to na każdą sytuację mieli przygotowaną pełną mądrości sentencję – na taką też przygotowali w postaci: is fecit, cui prodest, co sie wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. A któż skorzystał bardziej od niego?

Stanisław Michalkiewicz

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz
Jeden z najlepszych współczesnych polskich publicystów, przez wielu czytelników uznawany za „najostrzejsze pióro III RP”. Prawnik, nauczyciel akademicki, a swego czasu również polityk. Współzałożyciel i w latach 1997–1999 prezes Unii Polityki Realnej. Jego blog wygrał wyróżnienie Blog Bloggerów w konkursie Blog Roku 2008 organizowanym przez onet.pl. Autor kilkudziesięciu pozycji książkowych, niezwykle popularnego kanału na YT oraz kilku wywiadów-rzek. Współpracował z kilkudziesięcioma tytułami prasowymi, kilkoma rozgłośniami radiowymi i stacjami TV.

INNE Z TEJ KATEGORII

Pluszowy krzyż polskich liberałów i libertarian

Rozmowa z innym pozwala docenić to, co mamy. Szczególnie wtedy, kiedy ten inny jest tak naprawdę bardzo do nas podobny. Na przykład jest libertarianinem z Białorusi.
5 MIN CZYTANIA

Rocznica członkostwa w Unii

1 maja mija 20 lat, odkąd Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Niestety w polskiej przestrzeni publicznej krąży wiele mitów i półprawd na ten temat. Dlatego właśnie napisałem i wydałem książkę „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”.
4 MIN CZYTANIA

Znów nas okradną

Jeżeli za jakiś czas wszyscy pracujący na umowach cywilnoprawnych dostaną do ręki wynagrodzenia niższe o ponad 25 proc., to będą mogli podziękować w takim samym stopniu poprzedniej i obecnej władzy.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Sztuczna inteligencja w działaniu

Ostatnio coraz częściej mówi się o sztucznej inteligencji i to przeważnie w tonie nader optymistycznym – że rozwiąże ona, jeśli nawet nie wszystkie, to w każdym razie większość problemów, z którymi się borykamy. Tylko niektórzy zaczynają się martwić, co wtedy stanie się z ludźmi, bo skoro sztuczna inteligencja wszystko zrobi, to czy przypadkiem ludzie nie staną się zbędni?
5 MIN CZYTANIA

Markowanie polityki

Nie jest łatwo osiągnąć sukces, nie tylko w polityce, ale nawet w życiu. Bardzo często trzeba postępować niekonwencjonalnie, co w dawnych czasach nazywało się postępowaniem wbrew sumieniu. Dzisiaj już tak nie jest, bo dzisiaj, dzięki badaniom antropologicznym, już wiemy, że jak człowiek politykuje, to jego sumienie też politykuje, więc można mówić tylko o postępowaniu niekonwencjonalnym, a nie jakichś kompromisach z sumieniami.
5 MIN CZYTANIA

Piosenka jest dobra na wszystko

„Kto przeżyje, wolnym będzie, kto umiera – wolny już” – głosi kultowa piosenka Wojska Polskiego, czyli naszej niezwyciężonej armii, pod tyułem „Warszawianka”. To z pozoru bardzo optymistyczne przesłanie, bo niby wszyscy będą wolni, bez względu na to, czy przeżyją, czy nie, ale z drugiej strony pokazuje, że nie ma żadnej różnicy między tym, który przeżyje, a nieboszczykiem – co wcale nie musi być aż takie radosne.
5 MIN CZYTANIA