fbpx
poniedziałek, 29 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonLibertariański prezydent Argentyny reprywatyzuje tamtejszy język

Libertariański prezydent Argentyny reprywatyzuje tamtejszy język

To jasne, że jako libertarianin z uwagą obserwuję poczynania pierwszego w historii libertariańskiego prezydenta. Javier Milei przebojem wdarł się na szpalty, stał się koszmarem dla zwolenników redystrybucyjnej polityki państwa i dowodem na to, że prorynkową zmianę buduje się bardzo długo.

Pierwszy libertariański think tank powstał w Argentynie w 1957 r. I to on, bazując na dorobku XIX-wiecznego argentyńskiego klasycznego liberalizmu, ale też działając na fali sobie współczesnych, wolnorynkowych teoretycznych rozstrzygnięć w dziedzinie ekonomii, uruchomił proces, którego efektem było wybranie Mileia na prezydenta. Polityka nie jest bowiem twórcza. Jest wtórna, ale rolą polityka jest wykorzystać sytuację, którą przygotowują przedsiębiorcy idei w trzecim sektorze. Wręcz modelowo zadziałało to w Argentynie. Zadziałała też zresztą inna zależność – że im gorzej, tym lepiej. Argentyńczycy po prostu postanowili spróbować rozwiązań, które nie wiążą się z ingerencją państwa. Tylko z jego wycofaniem. Dlatego na prezydenta wybrali człowieka, kto obiecał im właśnie to.

Milei to libertarianin – anarchokapitalista. Ten drugi termin można w największym skrócie wyjaśnić, opisując pewien filozoficzny eksperyment. Gdyby do anarchokapitalisty przyszedł ktoś i dał mu do naciśnięcia Wielki Czerwony Guzik oraz powiedział, że po naciśnięciu tego guzika natychmiast znikną wszystkie państwa i w roli regulatora życia społecznego pozostanie tylko wolny rynek, rozumiany jako suma dobrowolnych wymian, to taki ktoś nie zdążyłby domówić ostatnich sylab swojego krótkiego wyjaśnienia. Anarchokapitalista już gdzieś w połowie tego długiego zdania nacisnąłby guzik.

Też bym nacisnął. Też jestem anarchokapitalistą. Nie ma jednak nigdzie czegoś takiego jak Wielki Czerwony Guzik i czekanie na to, aż mi go ktoś przyniesie, przypomina tęskne patrzenie w kierunku Pustyni Tatarów. Świat bez państw, ale za to kapitalistyczny, to utopia, przydatne wyobrażenie rzeczywistości, której nie ma, ale do której możemy się zbliżać codziennym wysiłkiem. Wiedząc, że zawsze będzie nam umykać.

W politycznej, ale też po prostu społecznej praktyce oznacza to tyle, że trzeba się urządzać w nieidealnym świecie, jednocześnie pchając go w kierunku idealnym, po drodze zaś rywalizować o swoją wizję przyszłości z tymi, którzy chcą nam narzucić swoje. Z perspektywy libertarianina wygląda to tak, że z jednej strony chcą ją nam narzucać konserwatyści, rdzeń szeroko rozumianej prawicy, oraz ich retrospektywne „kiedyś to było”, wraz z próbą zamontowania tej nigdy nieistniejącej, wyidealizowanej przeszłości w przyszłość. Z drugiej, to lewica, którą napędza idea postępu dla niego samego, wyrywanie Płotów Chestertona i negacja każdej hierarchii, także tej, którą generują procesy rynkowe.

Milei też się musi jakoś urządzić (i czasem się z kimś taktycznie dogadać, wiceprezydentka Argentyny ma zdecydowanie konserwatywne poglądy). Nie bardzo ma na kogo się oglądać, bo, no cóż, jak już napisałem na wstępie, to on otwiera – oby systematycznie – wydłużający się poczet libertariańskich prezydentów. Oprócz oczywistych, deregulacyjnych reform, jakie stara się przeprowadzić w Argentynie, wziął się też za temat języka, jakimi komunikuje się państwo z obywatelami. I to też jest deregulacja, też reforma rynkowa, choć z pozoru na taką nie wygląda. Rynek to jednak nie tylko pieniądze. To po prostu suma dobrowolnych wymian, a więc też wymienionych ze sobą słów, byleby dobrowolnie.

Do niedawna, ale też od niedawna, bo za zmiany odpowiadał bezpośredni poprzednik Mileia na prezydenckim fotelu, język w administracji publicznej w Argentynie musiał być neutralny płciowo. Jak jednak zapowiedział rzecznik prasowy prezydenta, „inkluzywny język i wszystko to, co wiąże się z perspektywą płci w krajowej administracji publicznej” będzie zakazane. Co ciekawe, przebiśnieg tej decyzji zakiełkował najpierw w argentyńskiej armii. Dopiero stamtąd Milei rozprowadził go na pozostałe obszary argentyńskiej administracji.

To niewielka zmiana, ale tylko pozornie. Zauważmy, że dotyczy ona tylko administracji państwowej. Nie ma mowy o jakimkolwiek wpływaniu na sposób mówienia, pisania i w konsekwencji też myślenia obywateli i obywatelek Argentyny. Ci mają pełną dowolność. Nie mieli jej urzędnicy, którzy musieli wyrażać swoje myśli w określony sposób. Teraz również nie będą jej mieć, ale co istotne, powrót do wcześniejszego sposobu mówienia, pisania i w konsekwencji też myślenia tylko pozornie jest konserwatywny. Bo tak naprawdę jest libertariański.

Wyciąga on bowiem agenta zmiany dysponującego potężnymi środkami z przeciągania liny pomiędzy konserwatystami a lewicą. Wyciąga z niego państwo. Urzędnicy przestają być promotorami, mimowolnymi lub nie, to nieistotne, jakiejś językowej polityki. Muszą posługiwać się jednak jakimś językiem, decyzją prezydenta wracają więc do takich słów i zwrotów, jakie po prostu są dostępne w języku hiszpańskim.

Jednocześnie język może nadal ewoluować i się zmieniać, ma na to przestrzeń poza państwem. W codziennych rozmowach Argentyńczyków (i Argentynek), w telewizji, radiu, w prasie i w Internecie. I kiedy tam dojdzie do zmian, to dopiero wówczas będzie sens implementować je tam, język komunikującego się jest podszyty przymusem. Bo państwo to struktura oparta o przymus. Nie jest to świat oparty o pryncypia libertariańskie. Ale jakoś w nim trzeba żyć, zmieniać, na ile się da i to właśnie dzieje się w Argentynie.

Millei zrobił i cały czas robi dla wycofania się państwa z przestrzeni języka coś dużo ważniejszego, niż obejmuje to zapowiedziana przez jego rzecznika zmiana. Ogranicza wpływ państwa na obywatela, a więc pośrednio też liczbę słów, spisanych i powiedzianych, którymi państwo, ustami swoich urzędników, komunikuje się ze swoimi obywatelami i podatnikami. Zmniejsza liczbę przepisów i przestrzeń, gdzie państwo lubi się wtrącić. I tak naprawdę to jest dużo ważniejsze a także skuteczniejsze. Milei reprywatyzuje język hiszpański w Argentynie w ten sposób, że więcej uzgodnionych za jego pośrednictwem decyzji zapada na wolnym rynku, a nie w relacji obywatela wobec państwa.

I bardzo dobrze.

Marcin Chmielowski

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Marcin Chmielowski
Marcin Chmielowski
Politolog, doktor filozofii, autor książek, scenarzysta filmów dokumentalnych.

INNE Z TEJ KATEGORII

Znów nas okradną

Jeżeli za jakiś czas wszyscy pracujący na umowach cywilnoprawnych dostaną do ręki wynagrodzenia niższe o ponad 25 proc., to będą mogli podziękować w takim samym stopniu poprzedniej i obecnej władzy.
5 MIN CZYTANIA

Romantyczna walka o przyszłość

Przytłoczeni rzeczywistością, czyli ogromem problemów, które zamiast stopniowo rozwiązywać, niemiłosiernie nam się piętrzą, odpychamy od siebie pytania o przyszłość. Niefrasobliwie unikamy oceny czekających nas wyzwań, w sytuacji gdy tylko poprawna ocena pozwoli nam odkryć największe zagrożenie i się na nie przygotować. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że idziemy na łatwiznę i pozwalamy oceniać tym, którzy mają w tym interes, ale niekoniecznie rację.
6 MIN CZYTANIA

Sztuczna inteligencja w działaniu

Ostatnio coraz częściej mówi się o sztucznej inteligencji i to przeważnie w tonie nader optymistycznym – że rozwiąże ona, jeśli nawet nie wszystkie, to w każdym razie większość problemów, z którymi się borykamy. Tylko niektórzy zaczynają się martwić, co wtedy stanie się z ludźmi, bo skoro sztuczna inteligencja wszystko zrobi, to czy przypadkiem ludzie nie staną się zbędni?
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Można rywalizować z populistami w polityce, ale najlepiej po prostu ograniczyć rolę państwa

Możemy już przeczytać tegoroczny Indeks Autorytarnego Populizmu. Jest to dobrze napisany, pełen informacji raport. Umiejętnie identyfikuje problem, jaki mamy. Ale tu potrzeba więcej. Przede wszystkim takiego działania, które naprawdę rozwiązuje problemy, jakie dostrzegają wyborcy populistycznych partii.
4 MIN CZYTANIA

Kot w wózku. Nie mam z tym problemu, chyba że chodzi o politykę

Wyścig o ważny urząd nie powinien być wyścigiem obklejonych hasłami reklamowymi promocyjnych wózków. To przystoi w sklepie – też dlatego, że konsument i wyborca to dwie różne role.
5 MIN CZYTANIA

Oceniaj pracę, nie ludzi za to, że są starzy

We salute the rank, not the man! To znany cytat ze świetnego serialu, jakim jest „Kompania Braci”. Dotyczy oczywiście sytuacji wyjętej spod praw wolnego rynku, bo dowodzenie na wojnie to nie zarządzanie w firmie. Żołnierze, niejako z automatu, muszą okazać szacunek przełożonym. Nawet wtedy, kiedy ich nie lubią. Salutowanie stopniowi, nie człowiekowi, to jakiś pomysł na to, jak oddzielić czyjąś pracę od niego samego.
4 MIN CZYTANIA