Obserwujemy nieoczekiwany powrót ideologii marksistowskiej niemal do wszystkich dziedzin naszego życia, więc także do sfery biznesu. Jak tę sytuację skomentować?
Błędnie użył Pan w pytaniu słowa „nieoczekiwany”. Szeroko zakrojone działania, aby zniszczyć świat, który znamy, świat oparty na wartościach chrześcijańskich – prowadzone są od kilku dziesiątek lat. Tyle że przez długi czas nie miały szans przyjąć się w Polsce. Wszak w związku ze schedą po PRL-u mamy – czy może raczej mieliśmy – historyczny uraz do komunizmu. W czasie transformacji ustrojowej, tj. w latach 90. ubiegłego wieku, konieczne było wyciszenie w Polsce – na pewien czas – komunistycznych akcentów. Staliśmy się więc niby młodym, niepodległym krajem, w którym teoretycznie mogliśmy cieszyć się wolnym rynkiem, wolnością słowa itp. Ale było to tylko złudzenie niezależności od obcych wpływów.…
W ten oto sposób zmianę ustroju w Polsce opisuje Józef Białek w książce „Czas na prawdę”: „Transformacja, jaka dokonała się ciągu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, była po prostu zmianą pana (…) Ten nowy pan na początku dał nam złudzenie lepszego życia, ale w istocie zrobił z nas nieszczęśliwych ludzi. Bo tak naprawdę przeszliśmy z rąk socjalistów sowieckich do rąk socjalistów międzynarodowych, globalistycznych”. W ciągu ostatnich kilku lat dość skwapliwie jednak przejmujemy z Zachodu ideologie wywodzące się wprost z nauk Marksa.
Na czym zatem polega dziś ten „wypudrowany” neo-marksizm i w jaki sposób próbuje osiągnąć swoje cele?
Świat ma być jednym wielkim komunistycznym kołchozem, z rządem światowym, opierającym się na dyktaturze i pełnej kontroli jednostki. „Aby to osiągnąć, masowe media i edukacja publiczna muszą zamiast oświecać, nieść dezorientację i manipulację” – to słowa prof. ekonomii Anthony Muellera. Wypowiedź tę cytuje Łukasz Winiarski w kapitalnym opracowaniu „Manifest Antykomunistyczny”.
W takim świecie nie ma miejsca dla nas, przedsiębiorców. Odczuwamy więc na własnej skórze wojnę wypowiedzianą przez te niewidzialne elity. Wystarczy wspomnieć, ile plag „spadło” na sferę biznesu w ostatnich latach. Zbliżają się wybory do parlamentu, ale tylko wyjątkowo naiwni uwierzą, że dana opcja polityczna ma dobre intencje i poprawi nasz los. Wystarczy się wsłuchać choćby w obietnice wyborcze poszczególnych partii: niemal w każdym programie jedzie komuną z daleka. Przy braku jakichkolwiek konstruktywnych deklaracji, co można w Polsce poprawić, zmienić na lepsze.
Jak już jesteśmy przy wyborach – Lewica obiecuje, że jak je wygra, to Polacy będą mniej pracować. Czy to się wyborcom może spodobać?
Niestety, my Polacy, stajemy się coraz bardziej społeczeństwem roszczeniowym, biernie oczekującym na mannę z nieba. Każda więc obietnica, że dostaniemy coś za nic, dużej grupie naszych rodaków się spodoba. Jeden z liderów Lewicy, Adrian Zandberg wciąż powiela przedwyborczą bzdurę, że Polacy powinni mniej pracować, a więcej zarabiać. Na dodatek obiecuje 300 tys. tanich mieszkań (patrz tutaj).
Ale przecież nie tylko w sprawach ekonomii działaczy Lewicy wygadują takie rzeczy, że trudno uwierzyć, iż dzieje się to naprawdę. Na przykład, że takie osoby jak prof. Jan Hartman, dopuszczane są do głosu w debacie publicznej: wszak Pan Hartman jeszcze sierpniu b.r. był „jedynką” na liście tego ugrupowania na Sądecczyźnie. A przecież ten pan – z wykształcenia filozof i etyk – „zasłynął” kilka lat temu tym, że chciał zalegalizować kazirodztwo (tutaj). Pan Hartman w końcu wyleciał z list wyborczych Lewicy, bowiem raz jeszcze stał się anty-bohaterem mediów, stwierdzając, że nie można piętnować pedofilów (tutaj).
Mimo takich „akcji” (a wymieniłem tylko trzy wypowiedzi) niektóre sondaże pokazują, że Lewica ma szansę uzyskać w wyborach nawet 10 proc. głosów. To straszne, ale prawdziwe.
Hasła o tym, że Polacy powinni mniej pracować i więcej zarabiać głosi też Donald Tusk i jego rzekomo prorynkowa Platforma Obywatelska. Jak to się ma do obecnej sytuacji gospodarczej kraju? Czy rzeczywiście stać nas na to, by mniej pracować i chcieć za to więcej pieniędzy?
Donald Tusk nigdy nie reprezentował polskich interesów, m.in. za te „zasługi” dostał bardzo dobrze płatną fuchę przewodniczącego Rady Europejskiej. Pan Tusk dostaje wytyczne od bardzo nieprzychylnej Polsce Unii Europejskiej, jego zadaniem jest wprowadzanie unijnych idiotyzmów w naszym kraju, np. czterodniowego dnia pracy (patrz tutaj). Lider KO zaangażował się także w program dotyczący innej komuszej utopii – bezwarunkowego dochodu podstawowego (patrz tutaj).
Niepokoić wielce mogą także wspólne akcje KO i Lewicy: gdyby faktycznie te dwie opcje stworzyły rząd po październikowych wyborach, marne nasze widoki na przyszłość. I to nie tylko w ekonomii i gospodarce kraju, ale przede wszystkim w kwestiach światopoglądowych. Wystarczy wczytać się w wypowiedzi przedstawicieli obu partii: znajdziesz w nich dokładnie to, czym karmią nas marksiści z USA i zachodniej Europy.
A może etos pracy wychodzi z mody i staje się już zupełnie passe? Marksiści chcą nam teraz zapewnić szczęśliwość bez pracy w postaci wspomnianego już przez Pana tzw. podstawowego dochodu gwarantowanego. Mają szansę przebić się z tym pomysłem w Polsce?
Tu pozwolę sobie na ciekawe spostrzeżenie. Otóż za czasów komuny sowieckiej etos pracy był niezwykle wysoki. Marzeniem niemal każdego robotnika, który dał się nabrać na socjalizm, było uzyskanie wyróżnienia państwowego – tzw. „Przodownika Pracy”. Tym najbardziej znanym, któremu się to udało, był górnik Wincenty Pstrowski, o którym uczyliśmy się w szkole (w latach 60. ub. wieku). Przodownikiem pracy wszak był także – do czasu – Mateusz Birkut, bohater „Człowieka z Marmuru” Andrzeja Wajdy. Pamiętam hasła z tamtego okresu – na czerwonych transparentach białe litery i wielki napis „Praca najwyższym dobrem człowieka!”.
A co mamy teraz? Lewicujące media, czyli większość opozycyjnych do obecnego rządu, prześcigają się w wymyślaniu haseł przeciwko etosowi pracy. A więc to nie tylko hasła wyborcze, że można mniej pracować i więcej zarabiać. Dochodzą liczne roszczeniowe pomysły skierowane do pracowników, którym przedstawia się pracodawcę jako śmiertelnego wroga. Więc w tym wypadku: bardzo zbliżamy się do pierwotnej idei Marksa. W USA wymyślono termin „leniwa praca” (quiet quitting – patrz tutaj), gdzie doradza się pracownikowi, aby nigdy, ani na jotę, nie wychodził poza zakres ustalonych obowiązków. Etos pracy, czyli takiej prawdziwej, z pełnym zaangażowaniem w to, co się robi, wspomniany już pan Zandberg nazywa wulgarnie „etosem zapier…nia”. Ten wulgaryzm bez kropek znalazł się w tytule publikacji z newsweek.pl (tutaj).
To nie wszystko. Mainstreamowe media bardzo litują się nad losem ciemiężonych pracowników, zwracając uwagę, że nie można pracować w sytuacji, kiedy jest za zimno lub za gorąco. Zwolnienie z pracy powinno się należeć etatowcom nie tylko w sytuacji, kiedy są skacowani po ostrej imprezie, ale również, kiedy zachoruje ich piesek, czy kotek. Mnie chyba jednak najbardziej powalił pomysł z michnikowej „Gazety Wyborczej”, gdzie zaleca się pracodawcom, aby wprowadzać w pracy przerwę na… masturbację (tutaj). Wyobrażam sobie minę pracowników, którzy pracując w poważnej firmie (poważnej – wcale nie znaczy dużej), taką propozycję usłyszeliby na forum całego zespołu. Sądzę, że większość z nich doszłaby do wniosku, że szef postradał zmysły, więc najwyższy czas na szukanie nowego zarobkowego zajęcia.
Koalicja rządząca także zrobiła się bardzo łaskawa dla społeczeństwa, rozdając świadczenia socjalne na lewo i prawo. Czy nie odbywa się to kosztem tych, którzy ciężko pracują? Czyli głównie przedsiębiorców?
Nie ma co ukrywać: najbardziej demoralizującym programem dla Polaków i wspomnianego etosu pracy jest sztandarowy projekt PiS – „500 +”. Okazało się, że ten pomysł tak bardzo spodobał się Polakom, że trzeba była podobne rozdawnicze programy wciąż mnożyć i mnożyć. Od pewnego czasu opcja rządząca, polując na głosy emerytów i rencistów, pakuje nieprawdopodobne środki na pozyskanie tej ponad 9-cio milionowej grupy wyborców. Mamy więc 13. i 14. emeryturę, ale może będzie i 15.? Wspominał o tym nasz urzędujący prezydent (tutaj). Nie zdawałem sobie sprawy ile te akcje – czyli kupowanie głosów naszych seniorów – kosztują. Jest to obecnie budżetowy wydatek na poziomie 400 mld zł rocznie, tj. trzy czwarte budżetu państwa.
Środki na te niewiarygodnie wysokie i wciąż rosnące koszty „transferów społecznych” rząd musi jakoś zorganizować. Jedną z dróg są coraz wyższe podatki, pobierane od tych, którzy uczciwie i ciężko pracują. Dochodzą gigantyczne długi, zaciągane przez Skarb Państwa, wzrost cen paliw, energii, gazu – bo te branże są kontrolowane przez koncerny państwowe. W każdym przypadku więc finalnie „dowala” się przedsiębiorcom: albo poprzez wysokie podatki, albo przez szalejącą inflację. Wykańczają nas także ciągłe podwyżki płacy minimalnej. To wszystko także jest czysty komunizm, ale paradoksalnie w wykonaniu rządu, który niby jest konserwatywny i krytykuje na każdym kroku neo-marksizm kulturowy i światopoglądowy. Idąc cały czas w tę stronę, grozi nam całkowita demolka budżetu, która doprowadzi Polskę do hiperinflacji i uniemożliwi większości przedsiębiorcom normalne prowadzenie biznesu.
Wiele osób – nie tylko prowadzących różne biznesy – od lat zauważa, że przedsiębiorcy są najbardziej dyskryminowaną grupą społeczną w Polsce niezależnie od tego, kto akurat jest przy władzy. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?
To widać gołym okiem: jako przedsiębiorcy jesteśmy krzywdzeni, a nawet dyskryminowani, niemal na każdym kroku. Nikt nie walczy o nasze głosy (próbuje to zrobić jedynie Konfederacja, ale z pewnością nie będzie to partia wiodąca w Sejmie po wyborach), pewnie z prostej przyczyny: większość haseł wyborczych nie ma żadnego poparcia w ekonomii. Nas w tej dziedzinie nie jest tak łatwo oszukać, jak np. 80-letnią emerytkę, czy niewykształconą matkę pięciorga dzieci, która żyje wyłącznie ze świadczeń socjalnych. Nawet obowiązujące prawo jest dla nas niełaskawe, czego mamy przykład np. przy sporach „frankowych”. Jeśli ten toksyczny kredyt został udzielony przedsiębiorcy, nie chronią go klauzule abuzywne. Co to oznacza? Że umowa kredytu „walutowego” DOKŁADNIE tej samej treści, którą podpisał Jan Kowalski jako konsument, będzie przez sąd unieważniona, ale jeśli sąd uzna, że w danym wypadku Jan Kowalski działał jako przedsiębiorca – sąd stanie pod stronie banku. Nawet w sytuacji, jeśli doprowadzi to do bankructwa poszkodowanego kredytobiorcy. Podobnie jest z kosztami sądowymi w sporach z bankami: konsument może zostać obciążony kosztem do 1 tys. zł, a przedsiębiorca w niektórych sytuacjach musi uiścić nawet do 5 proc. wartości przedmiotu sporu. Czyli przy kredycie 1 mln zł koszt „wejścia” do sprawy to 50 tys. zł. Jeśli nie masz tej kwoty – a jeszcze trzeba zapłacić prawnikowi – sprawę z miejsca przegrałeś. Sędzia nawet nie otworzy akt, uznając w pełni stanowisko kredytodawcy.
A więc na gruncie prawa kiepsko z ochroną przedsiębiorców? Tu też mogą czuć się oni poszkodowani?
Skoro marksizm dąży do unicestwienia przedstawicieli biznesu, „władza” może robić to także na gruncie prawa. Kapitalnie opisała to Ayn Rand w swoim arcydziele „Atlas Zbuntowany”. Mimo że ta powieść powstała w 1957 r., czyta się ją, jakby akcja działa się dziś. Treść powieści: na całym świecie rozprzestrzenia się socjalizm, także w USA, gdzie rząd, czyli „chłopcy z Waszyngtonu” usilnie zwalczają niezależnych przedsiębiorców. Oto fragment, poniższe słowa wypowiada „czarny” charakter (naukowiec, który zaprzedał się władzy) do najbardziej pozytywnego bohatera książki – przedsiębiorcy, Hanka Reardena: „Wy, uczciwi ludzie, jesteście strasznie kłopotliwi. Nie ma sposobu na rządzenie niewinnymi. Jedyna władza, jaką posiada każdy rząd, to władza nad przestępcami. Kiedy zatem nie ma ich wielu, trzeba ich stworzyć. Obwołuje się przestępstwami tyle rzeczy, że przestrzeganie prawa staje się niemożliwe. Komu potrzebny jest naród praworządnych obywateli? Nikt na tym nic nie zyska. Ale wystarczy wprowadzić prawa, których nie da się ani przestrzegać, ani egzekwować, ani obiektywnie interpretować – a wtedy stwarza się naród przestępców i można się karmić ich winą”.
Taką rzeczywistość mamy w Polsce choćby pod kątem niebywałej inwencji w tworzeniu prawa podatkowego. Ale nie tylko w tej dziedzinie. Kiedyś na ten temat napisałem ciekawą publikację do „Rzepy” (współautorem był mec. Michał Paprocki) pod znamiennym tytułem: „Przedsiębiorco: co byś nie robił, będziesz przestępcą!”.
Na koniec wróćmy jeszcze do tytułowego marksizmu i jego akcji promocyjnych w postaci walki z rasizmem, nietolerancją i męskim szowinizmem, wspieraniem ruchu LGBT plus inne literki, feminizmem itp. Skąd się te lewackie działania biorą i do czego mogą doprowadzić nie tylko nasze biznesy, ale całą naszą cywilizację?
Dzisiejszy marksizm to wojna wypowiedziana wartościom chrześcijańskim, więc w pierwszej kolejności – moralności, etyce, także naszej kulturze, sztuce, czy wręcz normalności. To dążenie do zniszczenia tradycyjnej rodziny, osłabienie, czy wręcz obrzydzenie uczuć patriotycznych. Raz jeszcze cytat z „Manifestu Antykomunistycznego”: „Nikt tak skutecznie jak marksizm nie ogołocił ludzi z poczucia przynależności i tożsamości narodowej – sami ją opluwają, mieszają z błotem i wyrzucają do śmietnika to – czego ich przodkowie nie sprzedaliby za żadne pieniądze (…) Dziś można w milionach liczyć młodych ludzi, którzy wstydzą się swojej heteroseksualnej orientacji, gardzą własną płcią i brzydzą się faktem, że są … biali!”.
Jednym ze sposobów niszczenia świata jest wspomniana niekontrolowana polityka rozdawnicza. Ekonomii nie oszukasz. W tym miejscu raz jeszcze cytat z „Atlasa Zbuntowanego”. Oto wypowiedź jednego z pozytywnych bohaterów, który uznał, że największym zagrożeniem dla ludzkości jest… mit Robin Hooda: „Robin Hood stał się symbolem poglądu, że to potrzeba, a nie osiągniecie jest źródłem praw; że nie musimy wytwarzać, tylko chcieć. Stał się usprawiedliwieniem każdej miernoty, która nie potrafiąc na siebie zarobić, żądała władzy nad własnością lepszych od siebie, utrzymując, że chce poświęcić życie słabszym i że musi to czynić kosztem silniejszych. To najgorsze z możliwych stworzeń – podwójnego pasożyta, żywiącego się ranami biednych i krwią bogatych – ludzie uznali za wcielenie ideału moralnego, doprowadzając świat do stanu, w którym im więcej człowiek wytwarza, tym bliższy jest utraty wszystkich swoich praw (…) Dopóki ludzie nie zrozumieją, że spośród wszystkich symboli Robin Hood jest najbardziej niemoralnym i godnym pogardy, nie będzie na ziemi sprawiedliwości i ludzkość nie będzie miała szans na przetrwanie”.
Przypomnijmy końcową scenę z „Atlasa”. Nad zrujnowanym Nowym Jorkiem gasną światła. Nie na chwilę… Do tego doprowadzi nas marksizm, jeśli radośnie będziemy popierać kolejne pomysły na transfery socjalne. A tak właściwie wystarczy brak reakcji na to, co dzieje się wokół. Czyli milczący akcept. Bo jak kiedyś trafnie zauważył Goebbels: „Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”.
Rozmawiał Krzysztof Budka
———————————————————————
Krzysztof OPPENHEIM: ekspert finansowy oraz od rynku nieruchomości, specjalizujący się m.in. w kredytach hipotecznych, przedsiębiorca. Od lipca 2016 roku prowadzi także kancelarię antywindykacyjną, o specjalnościach: upadłość konsumencka, pomoc zadłużonym przedsiębiorcom, spory „frankowe”. Członek Zespołu Roboczego ds. Restrukturyzacji i Upadłości w Radzie Przedsiębiorców przy Rzeczniku Małych i Średnich Przedsiębiorców.