Komisja Europejska wciąż zwleka z zaprezentowaniem twardych wyliczeń dotyczących potencjalnych spadków produkcyjnych, które wiązać się będą z wejściem w życie założeń Europejskiego Zielonego Ładu. Zwleka, bo jasnym jest, że pokazanie wyliczeń byłoby równoznaczne z przyznaniem się komisarza Wojciechowskiego do porażki.
Ale czego nie zrobiła Komisja Europejska, zrobili naukowcy z Uniwersytetu w Wageningen, z Uniwersytetu w Kilonii i eksperci USDA. Wskazują oni zgodnie, że skutkiem wprowadzenia tych zielonych strategii może być nawet około 20-procentowy spadek produkcji w unijnych gospodarstwach. Jednym z najsilniej dotkniętych sektorów mają być tu sadownictwo oraz produkcja warzyw.
Koszty rosną
Dodatkowym problemem jest także szalony wzrost kosztów, który sektor produkcji owoców i warzyw szacuje w ostatnim czasie na 20-40 procent. Podstawowym kłopotem jest tu wzrost cen nawozów i środków ochrony roślin. Nie dość, że z uwagi na podwyżki cen gazu, będące lwią częścią finalnej ceny chemii rolniczej, nawozy są rekordowo drogie, to dodatkowo Komisja Europejska planuje ograniczenie możliwości ich stosowania. Pomysł Brukseli w ubiegłym roku postanowili przetestować francuscy producenci buraków cukrowych. Okazało się, że znaczne ograniczenie stosowania środków ochrony roślin doprowadziło do zniszczenia niemal całego plonu przez mszyce.
Czy podobny los czekać będzie także polskich producentów? Nie można tego wykluczyć. Faktem jest, że już na samym starcie nasi rolnicy są poszkodowani, ponieważ unijne cięcia w stosowaniu chemii wyliczane mają być względem dzisiejszego poziomu zużycia i mają mieć charakter procentowy. Polscy rolnicy zużywają dziś znacznie mniej nawozów i środków ochrony roślin niż ich koledzy z Danii, Niemiec, Holandii czy Francji, a więc po reformach Komisji Europejskiej rynkowa konkurencja będzie miała możliwość bardziej skutecznej ochrony swoich roślin. Naturalnie wiązać się to będzie z kolejnym tąpnięciem, gdy pod uwagę weźmiemy skalę zbiorów.
Spadki w produkcji to także zdecydowane zmniejszenie eksportu i jednoczesny wzrost importu żywności. W kolejce do wypełnienia luki, która niechybnie w Unii się pojawi, już czekają Amerykanie, kraje MERCOSUR (tak faworyzowane przez unijnych polityków – głównie z Niemiec), Chiny czy Ukraina, która po wojnie od nowa będzie musiała ułożyć puzzle na globalnej siatce eksportu artykułów rolno-spożywczych.
Rolnicy podkreślają także, że wejście w życie założeń Europejskiego Zielonego Ładu dotknie w największym stopniu upraw trwałych, a zatem choćby sektora produkcji jabłek i winogron. W mniejszym natomiast upraw rocznych, takich na przykład jak rośliny oleiste, pszenica czy kukurydza. Finalnie wszelkie uprawy mają na pomysłach Komisji Europejskiej ucierpieć.
Potrzebne lustrzane klauzule
Ograniczenia, które sama na siebie nakłada Unia Europejska, nie mają obejmować dostawców spoza Wspólnoty. Z tego też tytułu producenci owoców i warzyw domagają się wymuszenia na eksporterach na terytorium UE lustrzanych klauzul. W przeciwnym razie europejscy producenci stracą szansę na uczciwą rynkową konkurencję z rywalami, którzy dobrze radzą sobie na globalnym rynku.
Nie bez znaczenia pozostają także „ekologiczne” ambicje niektórych krajów Wspólnoty, a przysparzające problemów nie tylko Francji, o której tu mowa. Chodzi o wprowadzony przez tamtejszy rząd zakaz stosowania plastiku przy pakowaniu owoców i warzyw o masie poniżej 1,5 kg. Zakaz obejmuje także stosowanie naklejek. Francuscy producenci twierdzą – i trudno nie przyznać im racji – że stali się zakładnikami lansowanej przez rząd ekologicznej rewolucji. Francuskie pomysły to znacznie więcej niż wymogi unijnych dyrektyw, a deklaracje Paryża odbijają się także na producentach z innych unijnych państw, ponieważ rządy już zapowiadają wdrożenie podobnych rozwiązań. Dostosować muszą się także eksportujący na rynek francuski – w tym Polacy, którzy sprzedają na tamtejszy rynek owoce i warzywa.
Wojna, czyli rynkowy problem
Wojna na Ukrainie przysparza licznych problemów transportowych polskim dostawcom. Nasz kraj rokrocznie sprzedaje znaczne ilości jabłek Kazachstanowi i Mongolii. Zwyczajowo tego typu transporty kierowane są przez terytorium Ukrainy, co dziś jest niemożliwe. Trudno także wyobrazić sobie płynne dostawy realizowane przez obszar Białorusi i Rosji. Także inne kraje, które dotąd sprzedawały swoje jabłka do Rosji, będą musiały ulokować je na innych rynkach – głównie w Unii Europejskiej. W takiej sytuacji znalazła się choćby Mołdawia, która już zapowiedziała, że będzie chciała dostarczyć do UE ponad 100 tys. ton jabłek. Wywoła to cenową panikę, na której kolejny raz stracą producenci.