Władza boi się być śmieszna. To wszyscy wiemy. Na gruncie polskim doskonale pokazywali to aktywiści Pomarańczowej Alternatywy, sprowadzający do absurdu uliczne sytuacje konfrontacji z milicją i ZOMO. Bliższe naszym czasom liczne spory za lub przeciw czemuś to przy ich okazji historia rywalizacji na najśmieszniejszy napis na dykcie czy transparencie, a potem sprawdzanie, ile lajków i innych pozytywnych reakcji przyniesie taki przekaz w Internecie. Nie sądzę, aby taka rywalizacja była przez kogoś zadeklarowana, na pewno też nie jest najważniejszą aktywnością samych uczestników manifestacji, których przecież w Polsce było niemało. Ale takie zjawisko jest i pokazuje, że obracanie pewnych sytuacji w żart – to broń polityczna.
Literacką ilustrację takiej walki dał Albert Cossery w książce Szyderstwo i przemoc. Akcja powieści dzieje się w bliskowschodniej satrapii, trawionej głupimi rządami umysłowych wymoczków i ich rywalizacją z równie tępą, tak samo brutalną opozycją. Prawdziwymi bohaterami jest grupa zgrywusów, która doskonale wie, że balon głośniej pęka, kiedy jest najbardziej napompowany. I tak samo jest z władzą. Im bardziej nadęta, tym łatwiejsza do wyśmiania. Dodatkowo taka walka jest zwyczajnie przyjemniejsza do prowadzenia, niż tworzenie i utrzymywanie wizerunku szlachetnego przeciwnika okrutnej władzy – bo taki wizerunek też może być celem ataków. Każdy patos będzie przykryty satyrą, to pewne, jak to, że papier zakrywa kamień.
Wizerunek władzy rosyjskiej to coś, co samo w sobie jest kapitałem, bo w czasach wszędzie obecnych mediów i walki na informacje jest on narzędziem do wywierania wpływu. Ale jest też polem do popisu dla tych, który to narzędzie chcą zniszczyć. Najłatwiej je prześmiać, bo groteskowość władzy Putina jest widoczna – absurdalnie długie stoły, dziwni ludzie w mundurach, na czele z tzw. Denaturovem, popisy rosyjskiej techniki, takie jak człowiek przebrany za robota – to oczywista i rozegrana już partia wyśmiewania ludzi, którzy może i nie robią śmiesznych rzeczy – bo robią rzeczy straszne – ale sami w sobie mogą być celem ataku tricksterów. I powinni. Nawet wtedy, kiedy my sami, tutaj, w Europie, mamy swoje problemy z tym, co można powiedzieć, a czego nie w przestrzeni publicznej. Widzę jednak dwa ryzyka dotyczące humoru politycznego w tak w Europie, jak i w Polsce. Pierwsze wypływa z politycznej poprawności, drugie z dyplomatycznej ostrożności.
Nie podoba mi się ograniczanie wolności słowa i wiem, że Zachód, my również, mamy z tym problem – oczywiście dużo mniejszy niż Rosja, gdzie za nieprawomyślne żarty można wylądować w kolonii karnej. Nie chcę, aby u nas ktokolwiek musiał się obawiać odpowiedzialności karnej za mem, kolaż, satyryczny monolog, który może kogoś urazić. To powinna regulować kultura i ostracyzm wymierzony w tych, którzy nie potrafią być śmieszni, są zaś jedynie złośliwi. Ale nie powinna tego ustalać ustawa.
Mamy jednak w Polsce przepis, to już to drugie zagrożenie, które zakazuje znieważania głowy obcego państwa. Oczywiście między znieważaniem a wyśmiewaniem jest różnica, ale w krajach, gdzie rządzą nadęte balony – będzie ona zawsze zacierana. Jakieś trzy miesiące temu był zresztą widoczny wysyp rosyjskiej propagandy w polskojęzycznych dyskusjach i głosy niby to zatroskanych kont piszących o tym, że przecież nawet Putina nie można znieważać. Ale dlaczego ktoś miałby być karany albo choćby i miałby przejmować się przyzerowym ryzykiem kary za obelgi pod adresem Putina? Może przepis o znieważaniu stosowany wybiórczo, w zależności od kontekstu, także politycznego, jest zupełnie zbędny? Powinien on zostać ograniczony tylko do zabezpieczenia cudzych polityków i dyplomatów przed fizycznymi, a nie retorycznymi napaściami.
Oczywiście im mniej żartowniś zna swoją publiczność, tym bardziej będzie się krygował, może też nie trafić z żartem i wyrzucić z siebie coś po prostu niezabawnego. Ale Internet w wydaniu zalgorytmizowanych mediów społecznościowych, ze swoimi mechanizmami wzmacniania pewnych treści, jest w stanie załatać tę słabość. Putin zasługuje na to, aby być obiektem drwin. Także dlatego, że po prostu możemy to robić. Ale również dlatego, że to skuteczna broń niejako plebejska, taka kusza współczesnej debaty wymierzona w jej ciężkozbrojnych. Internet nie jest tak demokratyczny, jak chcieliby go widzieć jego admiratorzy. To przestrzeń taka sama jak świat realny, w nim też są wpływy wielkich i możnych. Dlatego tym bardziej w Internecie można krzyczeć, że król jest nagi, albo drwić, wyszydzać. Rzucać wirtualnymi pomidorami, ale w tych, którym się to należy. Humor i zabawa są bronią, ale słabszych. Putin jest niebezpieczny właśnie dlatego, że ma za sobą zasoby, jakich nie ma przeciętny człowiek, lajkujący śmieszne memy z nim w roli głównej. Do czego zachęcam.
Marcin Chmielowski
*autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości