Kiedy Amerykanie podczas II wojny światowej zbombardowali benedyktyński klasztor na Monte Cassino, Niemcy napisali, że „światem wstrząsnął dreszcz oburzenia”. Teraz światem znowu wstrząsa dreszcz oburzenia, ale z całkiem innego powodu, bo z powodu inwazji Rosji na Ukrainę. Dlaczego do tego doszło – to długa historia. Jak się to zakończy – nie wiadomo, bo wiele zależy od tego, jak się wszyscy będą zachowywali. W tej chwili rysują się dwa stanowiska.
Jedno wychodzi naprzeciw marzeniu prezydenta Zełeńskiego, by wojna rozlała się poza granice Ukrainy. Jest to oczekiwanie całkowicie racjonalne, bo gdyby państwa Europy Środkowej włączyły się do wojny z Rosją, to Ukrainie niewątpliwie by to ulżyło. Toteż np. były prezydent Bronisław Komorowski aż przebiera nogami, żeby NATO zamknęło przestrzeń powietrzną nad Ukrainą, co oczywiście oznaczałoby wejście do wojny również Polski. Podobnie uważa grupa wpływowych Amerykanów, którzy niedawno wysłali do prezydenta Bidena list, żeby „jak najszybciej” doprowadził do zamknięcia przestrzeni powietrznej nad Ukrainą. Z punktu widzenia amerykańskiego to też całkiem racjonalne, bo wtedy w wojnę z Rosją wciągnięte zostałyby przede wszystkim państwa Europy Środkowej, którym Ameryka sprzedawałaby broń i w ogóle – je „wspierała”. Dlaczego jednak Bronisław Komorowski tak się niecierpliwi – to już trudniej zgadnąć, podobnie jak trudno zrozumieć zachowanie premiera Morawieckiego, któremu najwyraźniej uderzyły do głowy komplementy pani Żorżety Mosbacher, jakoby Polska trafnie oceniła lisie zamiary Rosji, więc nie tylko Europa, ale i Ameryka powinny Polskę przeprosić i się od niej uczyć. To oczywiście nic nie kosztuje, więc na razie Europa wyrozumiale pozwala panu premierowi Morawieckiemu dokazywać, chociaż jednocześnie zdecydowanie odmawia odblokowania unijnych środków, dopóki Polska nie zacznie słuchać Unii Europejskiej, to znaczy – Niemiec. I chyba do tego dojdzie, bo pan prezydent Duda, który musi rozejrzeć się za jakąś synekurą, kiedy skończy mu się okres dobrego fartu na posadzie tubylczego prezydenta, właśnie „wybija się na niepodległość”, to znaczy – podlizuje się jednocześnie i Niemcom, i Amerykanom – o czym mogliśmy się przekonać, słuchając płomiennego orędzia.
Drugie stanowisko reprezentuje węgierski premier Wiktor Orban, który, jak tylko może, próbuje nie dać się porwać wojennej gorączce i w odróżnieniu od naszych Umiłowanych Przywódców – zdecydowany jest jak najdłużej utrzymywać Węgry z dala od wojny. Toteż nawet niedawni folksdojcze, co to nawrócili się na płomienny patriotyzm, nieubłaganym palcem dźgają Jarosława Kaczyńskiego, że zadawał się z Orbanem. Jarosław Kaczyński siedzi jak trusia, bo gdyby tylko zaczął się tłumaczyć, to zaraz zostałby okrzyknięty „ruskim agentem”, a wtedy Nasz Najważniejszy Sojusznik mógłby zdmuchnąć go jak gromnicę, a naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu nastręczyłby w charakterze jasnego idola pana Szymona Hołownię, który – podobnie jak piosenka – jest dobry na wszystko, nawet „na ładną niewinną panienkę”.
Wróćmy jednak do świata, którym „wstrząsnął dreszcz oburzenia” – oczywiście na Rosję. Co prawda nie całym, bo dreszcz oburzenia wstrząsnął państwami NATO – może z wyjątkiem Turcji – Stanami Zjednoczonymi, Kanadą, Koreą Południową, Japonią, Singapurem, Australią i Nową Zelandią. Pozostałe państwa świata nie wydają się specjalnie wstrząśnięte, co znajduje odbicie w sankcjach wymierzonych w Rosję. Zresztą i w państwach NATO bywa różnie – na przykład nasi Umiłowani Przywódcy z trudem ukrywają słowa potępienia pod adresem Niemiec i innych krajów Europy Zachodniej, które do sankcji podchodzą z pewną rezerwą i na przykład ani myślą rezygnować z dostaw rosyjskiej ropy, gazu i węgla, podczas gdy USA właśnie to zrobiły, więc i nasi Umiłowani Przywódcy też są gotowi nie tylko na to, ale w ogóle – na rozpętanie wojny ekonomicznej, która rzuciłaby Rosję na kolana.
Tak oto na naszych oczach dopełnia się przejmowanie przez rządy ręcznego sterowania całą gospodarką, zapoczątkowane na wielką skalę pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa. Doświadczenie historyczne poucza, że najtrwalsze są prowizorki i na przykład dopuszczony w USA na zasadzie czasowego wyjątku podatek dochodowy już prawie 100 lat funkcjonuje w najlepsze. Podobnie jest z niezależnymi mediami, z których niepodobna się dowiedzieć, co naprawdę się na Ukrainie dzieje, ponieważ wszystkie bez wyjątku i bez reszty włączone zostały w wojenną propagandę, która ma uodpornić nas na ruskie kłamstwa, od których zresztą zostaliśmy starannie odcięci. Toteż nie wiemy, czy nałożone na Rosję sankcje rzeczywiście są tak skuteczne, jak twierdzą zakontraktowani przez rząd i opozycję eksperci, czy też niekoniecznie. Na przykład odcięcie rosyjskich banków od systemu SWIFT zostało nazwane „opcją atomową”. Ale Rosja odpowiedziała na to własną „opcją atomową”. Oto przyjęty został dekret „O tymczasowym nakazie zobowiązań wobec niektórych zagranicznych wierzycieli”. Ta rosyjska „opcja atomowa” pozwala rosyjskim kredytobiorcom, którzy zaciągnęli kredyt w kraju sankcjonującym i powinni spłacać ponad 10 mln rubli miesięcznie, by nie musieli dokonywać przelewu, tylko w rosyjskim banku otworzyć konto korespondencyjne w rublach na nazwisko wierzyciela. Następnie dłużnik przekazuje na to konto należność w rublach po aktualnym kursie. W tej sytuacji może dojść do tego, że większość z rosyjskiego długu w kwocie 478 mld dolarów zniknie z bilansów banków krajów sankcjonujących. Ekwiwalent tej kwoty będzie spoczywał w rosyjskich bankach, do których banki zachodnie na razie nie mają dostępu.
Poza tym – jak pisze brazylijski dziennikarz Pepe Escobar – Sbierbank ma wydawać rosyjskie karty debetowe MIR we współpracy z chińskim UnionPay, który dysponuje ogromną siecią na całym świecie. Może to dodatkowo przyczynić się do nadwerężenia pozycji dolara – co od 2011 roku było nieurywanym celem BRICS-u (porozumienia Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA), czyli detronizacja dolara z funkcji waluty światowej.
Wreszcie firmy, które pod presją swoich rządów oraz rozhuśtanej emocjonalnie opinii publicznej wycofały się z Rosji, przecież nie były tam z pobudek charytatywnych, tylko zarabiały dzięki dostępowi do sporego rynku. Teraz ryzykują, że z tego rynku mogą je wyprzeć podmioty chińskie, a to z kolei sprawi, że utrata zysków może nie tylko okazać się definitywna, ale w dodatku nie będzie przez nic rekompensowana. Myślę, że skoro my to wiemy, to tym bardziej wiedzą to zarządy firm, które się z Rosji wycofały i pewnie zastanawiają się, co robić, żeby odzyskać swoją pozycję, kiedy już kurz opadnie.
Stanisław Michalkiewicz