fbpx
czwartek, 2 maja, 2024
Strona głównaFelietonW całkiem innych kategoriach

W całkiem innych kategoriach

Na świecie mają miejsce wydarzenia bardzo ważne, mniej ważne i całkiem nieważne. Sęk w tym, że nigdy nie wiadomo, które jest które. Na przykład Stanisław Cat-Mackiewicz wspomina, że w młodości zamierzał napisać książkę z dziedziny historii alternatywnej; co by było, gdyby Barbara Radziwiłłówna nie poroniła, tylko urodziła zdrowego syna.

Wtedy – powiada – nie byłoby wolnych elekcji i innych ustrojowych pomysłów kanclerza Zamoyskiego, ten następca tronu, a może nawet jeszcze Zygmunt August, poszedłby na rękę ruchowi egzekucyjnemu, dzięki czemu z Polski zniknęłyby „królewięta”, w związku z czym nie braliby pieniędzy od obcych dworów, agentura zostałaby wypleniona ogniem i żelazem, Polska nie byłaby państwem obezwładnionym, jak to miało miejsce w wieku XVIII, w związku z czym żadnych rozbiorów by nie było – i tak dalej.  Okazuje się, że poronienie jednej kobiety może doprowadzić do tak daleko idących następstw – ale w momencie, gdy to poronienie Barbarze Radziwiłłównej się przytrafiło, nikt na świecie, a już na pewno ona sama, nie zdawała sobie z tego sprawy.

Ten przykład – a przecież podobne można by mnożyć – skłania nas do pokory wobec wydarzeń, jakie przesuwają się przed naszymi oczami. Na przykład teraz rajcujemy się, jakiż to przyszły rząd naszego bantustanu wyłoni się z zamętu demokracji, a tymczasem wszystko jeszcze może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach. Zgodnie z konstytucją o ważności wyborów orzeka Sąd Najwyższy. Skoro tak, to może orzec, że wybory były ważne, ale może też orzec, że były nieważne. Od czego to zależy? Przede wszystkim od tego, czy wpłynęły do tego Sądu jakieś protesty wyborcze. Ale protesty wyborcze wpływały do Sądu Najwyższego i wcześniej, a jednak nie robił on z nich żadnego użytku.  Jedne protesty uznawał za nieprawdziwe, inne – nawet za prawdziwe, to znaczy – słuszne – ale stwierdzał, że nie miały one wpływu na ważność wyborów i wszystko kończyło się wesołym oberkiem.

Na przykład podczas wyborów prezydenckich w 1995 r. okazało się, że miłujący prawdę Aleksander Kwaśniewski podał informację, że ukończył wyższe studia, uzyskując tytuł magistra. Tymczasem prawda wyglądała tak, że żadnego tytułu magistra on nie uzyskał, a informację tę podał, żeby było ładniej. I stało się, że jakaś Schwein wyciągnęła tę sprawę jako przedmiot protestu wyborczego przed Sądem Najwyższym. Sad Najwyższy przyznał, że rzeczywiście Aleksander Kwaśniewski żadnym magistrem nie jest – ale że okoliczność ta nie miała żadnego wpływu na ważność wyborów. Skąd Sąd Najwyższy wiedział, jakimi motywami kierowali się obywatele głosujący na Aleksandra Kwaśniewskiego – czy na przykład nie imponowało im to, że jest on magistrem, podczas gdy jego konkurent Lech Wałęsa był tylko posiadaczem licznych doktoratów honoris causa – tajemnica to wielka. Prawdopodobnie nie wiedział, tylko do prezesa przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział mu: „Wiecie, rozumiecie, prezesie, wy lepiej nie rozgrzebujcie sprawy tego dyplomu, niech zwycięży demokracja, bo jak nie, to będzie z wami brzydka sprawa”. W tej sytuacji nie tylko prezes, ale wszyscy sędziowie już wiedzieli, że ta okoliczność nie miała żadnego, ale to najmniejszego wypływu na wynik wyborów i uznali, że wybory były ważne. Skoro tak, to również obywatele mogli dojść do wniosku, że nie ma co wierzgać przeciwko ościeniowi i trzeba wybrać Aleksandra Kwaśniewskiego na drugą kadencję.

W rezultacie cała polityka naszego nieszczęśliwego kraju w latach 1995–2005 została podporządkowana sprawie uzyskania przez Aleksandra Kwaśniewskiego jakiejś prestiżowej posady, kiedy już skończy mu się dobry fart na stanowisku tubylczego prezydenta. Wskutek tego nie udało się załatwić z prezydentem Bushem ani militarnej konwersji polskiego długu zagranicznego, co podobno było sprawą łatwą, ani uzyskać zapewnienia od USA, że Ameryka nie będzie wywierała na Polskę żadnych nacisków w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, co było wprawdzie sprawą trudniejszą, ale – jak mi powiedział szef waszyngtońskiego Instytutu Polityki Światowej, którego w tych sprawach pytałem – „trudne sprawy też trzeba podejmować” – a w rezultacie wisi nad nami, na podobieństwo miecza Damoklesa, ustawa numer 447. Nie wiadomo, do jakich rezultatów ona doprowadzi, zwłaszcza w sytuacji, gdy w Europie karty znowu pójdą w tas. Kto wie, czy od tego nie będzie zależało samo istnienie Polski, a w każdym razie – jej kształt terytorialny? Tymczasem przyczyną tego skutku jest niewątpliwie informacja, że Aleksander Kwaśniewski uzyskał tytuł magistra. Nikt poważny nie przywiązywał wtedy do tego najmniejszej wagi, no a teraz okazuje się, że chyba było trzeba.

Ale w 1995 r. Sąd Najwyższy nie był jeszcze krytykowany przez szermierzy praworządności i demokracji z Babcią Kasią na czele, dzięki czemu jego wyroki były całkowicie przewidywalne. Teraz jest inaczej. Teraz Sąd Najwyższy znajduje się pod ostrzałem płomiennych szermierzy praworządności, że zasiadają w nim sędziowie „zastępczy”, to znaczy – rekomendowani przez „nową” Krajową Radę Sądownictwa, a nie tę „starą”, w której zasiadali sędziowie, co to samego jeszcze znali Stalina, a jeśli nawet nie Stalina – to generała Kiszczaka już na pewno. Z tego powodu zarówno Volksdeutsche Partei, jak i Trzecia Noga, którą właśnie próbują przekładać z jednej nogawki do drugiej, a już specjalnie Lewica odgraża się, że wszystkich tych sędziów będzie dusiła gołymi rękami. Czy z tej sytuacji w ich środowisku nie dojdzie do głosu instynkt samozachowawczy, który podpowie im, by niektóre protesty uznać nie tylko za słuszne, ale i za mające wpływ na wynik wyborów i na tej podstawie wybory unieważnić? Na przykład protest wyborczy pana doktora Ciesielczyka bierze byka za rogi, nieubłaganym palcem wytykając, że ordynacja wyborcza przewidująca 5-procentową klauzulę zaporową i system d`Hondta przy przeliczaniu głosów na mandaty, jest ewidentnie sprzeczna z konstytucją, która stanowi, że wybory do Sejmu są proporcjonalne. Takie zarzuty były podnoszone i wcześniej, ale przewidywalny aż do bólu Sąd Najwyższy je bagatelizował, że nie ma to wpływu i tak dalej – ale w tej nowej sytuacji instynkt samozachowawczy może sędziom podpowiedzieć całkiem inny pogląd. Wychodziłby on w dodatku naprzeciw pragnieniom czcicieli konstytucji, z Kukuńkiem na czele. Jestem jednak pewien, że to czciciele konstytucji w pierwszej kolejności mogliby rozpętać rozruchy; kto wie, czy nie z udziałem poderwanej przez BND części ukraińskiej diaspory, dla której sprawa praworządności w Polsce może być równie ważna jak samostijność Ukrainy?

W tej sytuacji panu prezydentowi nie pozostawałoby nic innego, jak ogłosić stan wyjątkowy. A zgodnie z art. 228 konstytucji w trakcie obowiązywania stanu wyjątkowego oraz w 90 dni po jego zakończeniu nie może być skrócona kadencja Sejmu ani nie mogą być przeprowadzone wybory do Sejmu i do samorządów terytorialnych. W tej sytuacji, zwłaszcza gdyby stan wyjątkowy został przedłużony o 60 dodatkowych dni, następne święto demokracji moglibyśmy obchodzić w całkiem innych okolicznościach, tym bardziej że cały czas obowiązuje ustawa numer 1066, co to pan prezydent Komorowski ją podpisał w styczniu 2014 r., a na podstawie której w tłumieniu rozruchów na terenie RP mogą uczestniczyć formacje zbrojne państw trzecich.

Stanisław Michalkiewicz

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz
Jeden z najlepszych współczesnych polskich publicystów, przez wielu czytelników uznawany za „najostrzejsze pióro III RP”. Prawnik, nauczyciel akademicki, a swego czasu również polityk. Współzałożyciel i w latach 1997–1999 prezes Unii Polityki Realnej. Jego blog wygrał wyróżnienie Blog Bloggerów w konkursie Blog Roku 2008 organizowanym przez onet.pl. Autor kilkudziesięciu pozycji książkowych, niezwykle popularnego kanału na YT oraz kilku wywiadów-rzek. Współpracował z kilkudziesięcioma tytułami prasowymi, kilkoma rozgłośniami radiowymi i stacjami TV.

INNE Z TEJ KATEGORII

Tak to Pan Bóg sprytnie wykorzystał prawo podaży i popytu

„Towarzyszu z Kanady, który zbożem palisz. To nieprawda, że mąki nikomu nie trzeba. Łopatą ziarna ty mnie od głodu ocalisz. Daj chleba!” – pisał dawno temu Antoni Słonimski w wierszu „Palenie zboża” . Chodziło o to, że zdarzyło się wtedy, iż gwoli podtrzymania cen na pszenicę, podobnie jak na kawę i bawełnę, w Kanadzie palono zboże, w Brazylii topiono w morzu kawę, a w południowych stanach Ameryki palono bawełnę.
5 MIN CZYTANIA

Pluszowy krzyż polskich liberałów i libertarian

Rozmowa z innym pozwala docenić to, co mamy. Szczególnie wtedy, kiedy ten inny jest tak naprawdę bardzo do nas podobny. Na przykład jest libertarianinem z Białorusi.
5 MIN CZYTANIA

Rocznica członkostwa w Unii

1 maja mija 20 lat, odkąd Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Niestety w polskiej przestrzeni publicznej krąży wiele mitów i półprawd na ten temat. Dlatego właśnie napisałem i wydałem książkę „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”.
4 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Tak to Pan Bóg sprytnie wykorzystał prawo podaży i popytu

„Towarzyszu z Kanady, który zbożem palisz. To nieprawda, że mąki nikomu nie trzeba. Łopatą ziarna ty mnie od głodu ocalisz. Daj chleba!” – pisał dawno temu Antoni Słonimski w wierszu „Palenie zboża” . Chodziło o to, że zdarzyło się wtedy, iż gwoli podtrzymania cen na pszenicę, podobnie jak na kawę i bawełnę, w Kanadzie palono zboże, w Brazylii topiono w morzu kawę, a w południowych stanach Ameryki palono bawełnę.
5 MIN CZYTANIA

Sztuczna inteligencja w działaniu

Ostatnio coraz częściej mówi się o sztucznej inteligencji i to przeważnie w tonie nader optymistycznym – że rozwiąże ona, jeśli nawet nie wszystkie, to w każdym razie większość problemów, z którymi się borykamy. Tylko niektórzy zaczynają się martwić, co wtedy stanie się z ludźmi, bo skoro sztuczna inteligencja wszystko zrobi, to czy przypadkiem ludzie nie staną się zbędni?
5 MIN CZYTANIA

Markowanie polityki

Nie jest łatwo osiągnąć sukces, nie tylko w polityce, ale nawet w życiu. Bardzo często trzeba postępować niekonwencjonalnie, co w dawnych czasach nazywało się postępowaniem wbrew sumieniu. Dzisiaj już tak nie jest, bo dzisiaj, dzięki badaniom antropologicznym, już wiemy, że jak człowiek politykuje, to jego sumienie też politykuje, więc można mówić tylko o postępowaniu niekonwencjonalnym, a nie jakichś kompromisach z sumieniami.
5 MIN CZYTANIA