fbpx
czwartek, 9 maja, 2024
Strona głównaKrajZa patoekonomię władzy zapłacą przedsiębiorcy

Za patoekonomię władzy zapłacą przedsiębiorcy [WYWIAD]

Zarządzanie trzydziestoośmiomilionowym krajem to jak kierowanie przeogromną, wielobranżową korporacją. Nie dziwmy się, że osobom znanym nam z obecnej polityki niespecjalnie to wychodzi – mówi Krzysztof Oppenheim, ekspert finansowy i członek Zespołu Roboczego ds. Restrukturyzacji i Upadłości w Radzie Przedsiębiorców przy Rzeczniku MŚP.

Jak się Panu podoba program nowego rządu „Mieszkanie na start”? Jest lepszy od programu „Bezpieczny kredyt 2 procent”?

Jak może mi się podobać? Z budżetowej kasy dopłacamy horrendalne pieniądze – najzamożniejszym młodym Polakom – do zakupu przez nich nieruchomości. Określić taki pomysł mianem „chorego” to niemal komplement. Co do porównania obydwu programów, już to zrobiłem w innej publikacji. Jeden ze śródtytułów tego opracowania brzmiał: „Pojedynek potworków: badziewie vs. chłam”. Tu mogę tylko dodać, że przy tzw. „Bezpiecznym kredycie 2 procent” można było uzyskać dopłatę na poziomie nawet 150-170 tys. zł. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że tych kredytów udzielonych zostało ponad 60 tys., to oznacza, że łączny koszt tego „wspaniałego” pomysłu poprzedniej ekipy rządzącej może wynieść ok. 10 mld zł! Na pewno jednak będzie to kwota niższa, bowiem część kredytowych dopłat będzie wypłacana krócej niż maksymalne 120 miesięcy.

Przyznaję, że miałem podobny odbiór. Pytam zresztą nie tylko dlatego. Otóż wydaje mi się, że ten program jak w soczewce pokazuje, że pod względem dyscypliny finansowej nowa władza idzie śladami poprzedniej, tylko robi to jeszcze radykalniej. Na zasadzie „po nas choćby potop” jedyną formę pozyskiwania przychylności wyborców widzi w całkowitej demolce budżetu. Jest gdzieś kres tego szaleństwa?

Skoro sama demokracja w obecnej formie to szaleństwo, nie spodziewajmy się żadnych zmian na lepsze. Przecież wybory do parlamentu to nic innego jak marna rozrywka dla mas, coś w rodzaju programu „Mam talent”. O – ten ktoś jest fajny, więc przy jego nazwisku postawię krzyżyk. W efekcie skład Sejmu w większości przypomina przypadkową zbieraninę 460 osób, z których część to starzy, wielokrotnie skompromitowani polityczni wyjadacze, a nowi to właśnie efekt wspomnianego, żałosnego talent show. Bez względu na to, jakimi pożytecznymi umiejętnościami dysponują kandydaci. I czy w ogóle jakimiś. W ten sposób może do Sejmu trafić np. 100 nauczycieli i nauczycielek, 100 aktorów i aktorek, kilku iluzjonistów, za to ani jeden ekonomista. Narzekać nie ma sensu, bo dzieje się tak nie tylko u nas. W 1987 r. do włoskiego parlamentu wybrano Ilonę Staller, znaną bardziej jako „Cicciolina” (czyli po polsku: „Cycusia”), wówczas z zawodu wzięta aktorka filmów porno. Ale ta pani przynajmniej spełniła obietnicę wyborczą: wykąpała się całkiem nago – w blasku fleszy – w fontannie, w stolicy Italii. Potem, jako parlamentarzystka, czyli reprezentantka włoskiego narodu, „Cicciolina” oferowała Saddamowi Husajnowi seks w zamian za obietnicę pokoju w Zatoce Perskiej. Ale ten się nie skusił. Jak więc widzimy, nie ma kresu tego szaleństwa. I wszystko na tym polu może się zdarzyć. Tym bardziej, że do polityki zdecydowana większość osób idzie wyłącznie dla pieniędzy, nie tylko tych z diet poselskich… Wybierają się tam ci, którzy inną drogą – na przykład jako przedsiębiorcy – nie mają szans na przyzwoite dochody. Więc jeśli ktoś już w polityce „robi” zawodowo, a jego ugrupowaniu uda się wygrać wybory, wtedy zwycięzcy staną na głowie, aby jak najdłużej utrzymać się u władzy. „Jedynym celem władzy jest władza” – znamy tę prawdę choćby z Orwella.

W jaki sposób skomentuje Pan budżet zaproponowany przez rząd?

To, co obserwujemy obecnie jest – niestety – odpryskiem pierwszego programu rozdawniczego na wielką skalę, czyli „500+”. Prawo i Sprawiedliwość wstrzeliło się tym programem w dziesiątkę; mam tu na myśli wyłącznie cele polityczne. Inny program – który z kolei ja uważałem za znakomity – czyli „Mieszkanie+”, zakończył się porażką. Dlaczego? Bo nie wystarczyło w tym przypadku rozdać kasę, trzeba było sporo zrobić, aby ten program faktycznie przynosił efekty. Te tak różne doświadczenia skłoniły byłego premiera Mateusza Morawieckiego do kontynuowania sprawdzonej metody pozyskiwania przychylności wyborców, czyli rozdawania budżetowych środków na prawo i lewo. Apogeum osiągnęliśmy w roku wyborczym. Na przykład „kupowanie” głosów emerytów i rencistów kosztowało nas w ub. roku ok. 70 mld zł. Taki był koszt łączny 13-tek i 14-tek oraz waloryzacji. Nowa władza robi wielki raban o wybory kopertowe, a przecież to zaledwie jeden promil kwoty, jaka została wydana na kokietowanie seniorów. Z innych wielce kosztownych „prezentów” dla społeczeństwa była zapowiedź poprzedniej władzy programu „800+” na rok obecny, a jest to już koszt na poziomie 65 mld zł rocznie („500+” to budżetowy wydatek ok. 40 mld zł). Jak już wiemy, obecny premier Donald Tusk nie tylko nie zawrócił z tej samobójczej dla finansów publicznych drogi, ale jeszcze sporo dołożył od siebie. Mowa o podwyżkach dla nauczycieli i urzędników (koszt 15-20 mld zł w 2024 r.) oraz „babciowe”, które może obciążyć budżet nawet 5 mld zł rocznie. W konsekwencji te niewymuszone wydatki – mowa tylko o tych, które przed chwilą wymieniłem – dają łączny koszt na poziomie 155 mld zł rocznie. A to stanowi prawie 23 proc. zakładanych budżetowych przychodów!

Analizując tak niewiarygodną rozrzutność poprzedniego i obecnego rządu, trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Ale przecież przytacza Pan tylko oficjalne dane. Mimo to większość społeczeństwa nie ocenia tych działań nagannie. Dlaczego nie umiemy dostrzec zagrożenia, jakie powodują te wszystkie „plusy” i inne programy socjalne?

Niemal każdy z Polaków może się na jakąś dopłatę załapać, wtedy jest moment radości. Nie widzimy też problemu w dłuższej perspektywie: a przecież to tak oczywiste! Na nagrodę Nobla z ekonomii na pewno zasługuje ten, kto zajmie się pracą naukową na taki bardzo prosty temat: „Wszystko, co jest absurdem w ekonomii w skali mikro, jest takim samym absurdem w skali makro”. Przykład? Proszę sobie wyobrazić firmę rodzinną będącą na dużych minusach, w której nestor rodu – i jednocześnie osoba zarządzająca tym podmiotem – funduje pod choinkę każdemu członkowi rodziny nowy sportowy model mercedesa. Oczywiście w leasingu. Czy aby na pewno podczas takiej wigilii na bogato, przy świątecznym stole zapanowałaby atmosfera powszechnego szczęścia? Czy może raczej obdarowani z przerażeniem uznaliby, że taka hojność jest objawem poważnej choroby psychicznej darczyńcy?

Niestety, kupowanie głosów wyborców za pieniądze tychże wyborców to sposób nie nowy, ale wciąż bardzo skuteczny. Ale tak sobie myślę, że przecież obietnice wyborcze były skierowane również do przedsiębiorców: np. dobrowolny ZUS albo podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Pozostały jednak w sferze obietnic. Po raz kolejny okazuje się, że władza – jaka by nie była – nie traktuje poważnie tej grupy wyborców. Dlaczego?

Nas, przedsiębiorców, nie da się tak łatwo oszukać. Co nieco się na ekonomii znamy, bo jeśli jest inaczej – taki przedsiębiorca długo na rynku się nie utrzyma. Naszym marzeniem nie jest to, aby rząd nam pomagał. A jedynie, aby nam nie przeszkadzano. Pamięta pan pompatyczne zapowiedzi Polskiego Ładu? Wiemy, jak się skończyła ta „wspaniała” akcja autorska byłego premiera. Często się cytuje powiedzenie bodajże z czasów Związku Radzieckiego: chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zawsze. Skąd się to bierze? Właśnie z omawianego już tematu patodemokracji, kiedy najpoważniejsze sprawy kraju powierzamy przypadkowym ludziom. Ten ktoś (znaczy ważny polityk) nawet jeśli ma dobre zamiary, to w danej dziedzinie jedynie ślizga się po powierzchni. Dobrym przykładem jest powierzenie Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi nadzoru nad Ministerstwem Obrony Narodowej. Wszak ten pan jest z wykształcenia lekarzem, specjalistą od cukrzycy. Mało kto pamięta, że ten sam polityk w 2011 r. (wówczas 30-latek) dostał – także od Donalda Tuska, ówczesnego premiera – tekę ministra pracy i polityki społecznej. Zarządzanie trzydziestoośmiomilionowym krajem to jak kierowanie przeogromną, wielobranżową korporacją. Nie dziwmy się, że osobom znanym nam z obecnej polityki niespecjalnie to wychodzi.

Kto najwięcej zapłaci za tę całą patoekonomię i demolkę budżetu?

Tu sprawa jest prosta: zapłacą wszyscy, którzy uczciwie pracują nie oczekując od rządu żadnych „darmowych obiadków” czy innych bogatych prezentów. Efektem będą: potężna inflacja – przed nią w żaden sposób się nie wybronimy, sięganie coraz głębiej do naszych kieszeni oraz widoczna wokół frustracja. Bo źle będzie większości z nas, walka o przeżycie kolejnego miesiąca bez zadłużania się będzie dotyczyć coraz większej grupy. I nie ma tu żadnych szans na odwrócenie tego trendu: to już widać po tak krótkim czasie od zmiany władzy w Polsce.

Czy państwo też może wpaść w pułapkę zadłużenia – tak jak konsument i przedsiębiorca?

To przecież jest oczywiste. Oto fragmenty publikacji z portalu rp.pl z ubiegłego roku: „Wydatki na obsługę długu Skarbu Państwa w 2022 r. sięgnęły 32,7 mld zł, co oznacza wzrost o niemal 7 mld zł, czyli 26 proc., w porównaniu z 2021 r. (…) Koszty obsługi długu w 2023 r. mogą podwoić się, sięgając nawet 66 mld zł (…) Z danych resortu finansów wynika, że w 2022 r. do spłaty przypadły papiery o wartości ok. 140 mld zł, w 2023 – kolejne 130 mld zł, a w 2024 – 180 mld zł. I spora część tego długu musi być zaciągnięta na nowo”. Przypomnijmy tu, że wpływy do budżetu planowane na ten rok to „zaledwie” 682 mld zł. Z czego na samą ochronę zdrowia wydamy prawie 200 mld zł.

To może takie bankructwo państwa byłoby jedynym sposobem na opamiętanie się i zmianę mentalności większości społeczeństwa? Bo trudno mi sobie wyobrazić, by politycy w zdecydowanej większości sami z siebie „nawrócili” się na zdrowy rozsądek, jeśli chodzi o ekonomię.

Niestety, panie redaktorze, w tym szaleństwie nie ma metody. Myślę, że im będzie gorzej, tym ci ubożsi (a tych przecież jest większość) będą jeszcze bardziej liczyć na rządową pomoc. Ale żeby nie kończyć tak pesymistycznie – sądzę, że na pewno sporo na plus dla naszej gospodarki wniosłyby dwa wydarzenia. Po pierwsze: rozpad Unii Europejskiej, co pozwoliłoby nam przedsiębiorcom na zajęcie się dziedzinami, które będą tego konsekwencją. Powstałoby wtedy wiele stanowisk pracy, nowych podmiotów, znacząco wzrósłby PKB, a nasi politycy przestaliby się tłumaczyć ze swoich głupot mówiąc, że to im „Unia tak kazała”. Drugi moment zwrotny, który dałby potężny impuls naszej gospodarce, to opracowanie i wdrożenie prawdziwego, sensownego programu rozwoju mieszkalnictwa. Ale na zupełnie innych zasadach niż miało to miejsce do tej pory. Nie chodzi więc zupełnie o to, aby premiować najbogatszych Polaków sutymi dopłatami, wspierając przy tym głównie deweloperów i banki.

Czy wierzy Pan w taki cud? Raczej nie wynika to z treści naszej rozmowy…

Zdradzę panu tajemnicę: taki program, oparty na łatwo dostępnym kredycie hipotecznym, już powstał. Na razie w mojej głowie. Wkrótce przełożę tę koncepcję na formę pisemną. Na razie pokrótce o zasadach tego programu: beneficjentem będzie każdy Polak posiadający zdolność kredytową, przy czym raty będą znacznie niższe niż w przypadku standardowego kredytu hipotecznego. Nikt nikomu nie będzie dopłacał. Kredyt będzie bezpieczny (nie tylko z nazwy) zarówno dla kredytobiorcy, jak i dla banku. Na dodatek ten „wynalazek” jest prosty jak drut.

Brzmi interesująco. Czy sądzi Pan, że jakieś ugrupowanie zainteresuje się tym pomysłem?

Szansa na to jest mała, ale czemu nie spróbować? Byłoby bardzo ciekawie, gdyby na przykład projekt ustawy oparty na tej koncepcji trafił do Sejmu, ale z ramienia opozycji. Wtedy będą procedowane przez parlamentarzystów dwie ustawy z tej samej dziedziny, tą drugą byłby właśnie rządowy program dopłat do kredytów „Mieszkanie na start”. Byłby to naprawdę świetny happening, coś jak na przykład walka Mike’a Tysona z… przedszkolakiem. Wkrótce przedstawię opis tego programu – w pierwszej kolejności trafi on do Czytelników portalu „Forum Polskiej Gospodarki”, czyli FPG24.PL.

Rozmawiał Krzysztof Budka

Krzysztof Budka
Krzysztof Budka
Redaktor naczelny magazynu „Forum Polskiej Gospodarki" oraz serwisu FPG24.PL. Absolwent Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Dziennikarz z ponad 20-letnim stażem. Pracę w tym zawodzie rozpoczął podczas studiów pod koniec lat 90. jako reporter w telewizji Puls przy programie „Raport Specjalny". Pisał do działu politycznego w dzienniku „Życie", a następnie na ponad dekadę związał się z „Przeglądem Sportowym", gdzie był m.in. wydawcą, szefem działu Piłka Nożna oraz kierownikiem magazynu „Tygodnik Przeglądu Sportowego: Tempo". Współtworzył serwis internetowy FUTBOLFEJS.PL., a także prowadził audycję Liberator w Radiu Dla Ciebie. Zwycięzca Wielkiego Testu Piłkarskiego Biało-Czerwoni w TVP1 w 2012 roku.

INNE Z TEJ KATEGORII

Polacy przestali się bać i pokochali… pożyczki

Banki, SKOK-i i firmy pożyczkowe od kilku miesięcy zbierają solidne żniwo. Polacy zadłużają się coraz szybciej i na coraz większe kwoty.
2 MIN CZYTANIA

Polacy należą do europejskich pracusiów

Od lat systematycznie rośnie w Unii Europejskiej odsetek pracujących osób w wieku produkcyjnym. Polska zajmuje w tym aspekcie jedno z czołowych miejsc w UE.
2 MIN CZYTANIA

Blisko 67 proc. Polaków odczuwa syndromy depresji. Ile traci na tym gospodarka?

Jak wynika z najnowszego raportu, obecnie 66,6 proc. dorosłych Polaków odczuwa przynajmniej jeden z syndromów najczęściej kojarzonych z depresją. Autorzy badania ostrożnie szacują, że gospodarka traci na tym ok. 3 mld zł rocznie. I to wyliczenie zakłada tylko nieobecność w pracy osób doświadczających epizodów depresyjnych i zaburzeń depresyjnych nawracających.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Dwa filary kompleksowej polityki mieszkaniowej [WYWIAD]

Skuteczna polityka mieszkaniowa powinna łączyć w sobie dwa bardzo ważne elementy: uczciwy i atrakcyjny kredyt hipoteczny oraz projekt budowy mieszkań na wynajem. W jaki sposób? Wyjaśniają to nasi eksperci – Krzysztof Czerkas i Krzysztof Oppenheim.
11 MIN CZYTANIA

Sektor MŚP musi mówić jednym głosem

Trwa proces budowy dużego środowiska polskich przedsiębiorców z sektora MŚP – pełnych zrozumienia swojej ogromnej wartości, tożsamości i swoich praw. Środowiska, które już niedługo będzie mogło mówić jednym głosem, którego żadna władza nie będzie mogła zlekceważyć – mówi nam Adam Abramowicz. Rozmawiamy u progu końca jego sześcioletniej kadencji w roli rzecznika MŚP.
9 MIN CZYTANIA

Polskie prawo pracy trzeba napisać od nowa [WYWIAD]

Prawo karne dotyczy 1 proc. obywateli, prawo cywilne – 10 proc., natomiast prawo pracy i ubezpieczeń społecznych dotyczy nas wszystkich. Dlatego o tę gałąź prawa powinno się szczególnie dbać. A mamy przestarzały, nieczytelny i nieprzejrzysty Kodeks pracy – mówi nam mec. Waldemar Gujski, jeden z najlepszych i najbardziej doświadczonych prawników zajmujących się prawem pracy.
11 MIN CZYTANIA