Akurat zbliżają się Święta Wielkanocne, więc kiedy, jeśli nie teraz, odwołać się do Ewangelii? W ogóle warto zwrócić uwagę, że Ewangelie, podobnie jak Stary Testament, obok otchłannych treści eschatologicznych, obfitują również w bardzo praktyczne wskazówki. Na przykład w jednej z Ewangelii Pan Jezus podaje przykład króla, który chciałby wojować z innym królem. Co zrobi najpierw? Najpierw siada i oblicza, czy w 10 tysięcy żołnierzy stawi czoło tamtemu, który idzie z 20 tysiącami – i jeśli dojdzie do wniosku, że nie, to wysyła poselstwo w propozycją pokoju, „gdy tamten jest jeszcze daleko”. Szkoda, że nasi Umiłowani Przywódcy, chociaż przechwalają się swoją pobożnością, najwyraźniej o tych praktycznych wskazówkach nie pamiętają, albo pamiętają je wybiórczo, na przykład, że „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”. Czyż nie na tym zasadza się jedność ideowa zarówno obozu „dobrej zmiany”, jak i obozu „zdrady i zaprzaństwa”? Z pewnością tak, a najlepszym tego świadectwem są przeprowadzane u nas reformy.
Wszystkich tu nie omówię, ale pokażę to na przykładzie reformy ochrony zdrowia. Najpierw była ona finansowana z budżetu państwa, ale kiedy w latach 1993–1997 koalicja SLD–PSL „zawłaszczyła państwo”, to znaczy – zajęła wszystkie możliwe synekury w sektorze publicznym, zwycięska koalicja AWS–UW w roku 1997 nie miała gdzie ulokować swoich „wołów”. Toteż reforma ochrony zdrowia przedsięwzięta przez charyzmatycznego premiera Buzka została oparta na tzw. „urynkowieniu”. Polegało ono na tym, że utworzonych zostało 16 terytorialnych „Kas Chorych” i siedemnasta – mundurowa. To one rozdzielały pieniądze, uprzednio odebrane obywatelom pod pretekstem, że będą oni leczeni, a szpitale i przychodnie musiały się z urzędującymi tam osobami układać. Oczywiście część pieniędzy, zgodnie z biblijną zasadą: „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu” trafiała do tych urzędników – a reszta – do szpitali, przychodni, lekarzy, pielęgniarek, salowych i sanitariuszy pogotowia. Charyzmatyczny premier Buzek ponadto zadbał o to, by ludziom ulokowanym na tych synekurach nie mogła zagrozić nawet zmiana rządu. Toteż kiedy w roku 2001 władzę znowu objęła zachłanna koalicja SLD–PSL, okazało się, że Kasy Chorych są przed ich „wołami” zamknięte. W tej sytuacji premier Miller nie miał innego wyjścia, jak tylko zreformować tamtą reformę w ten sposób, że w miejsce Kas Chorych powołano 16 terytorialnych oddziałów Narodowego Funduszu Zdrowia, który był już zupełnie inną instytucją, więc stworzone w ten sposób synekury obsadzili swoimi zadami zupełnie nowi ludzie, którzy rozdzielali – i rozdzielają nadal – pieniądze uprzednio zagrabione obywatelom pod pretekstem, że będą oni „za darmo” leczeni.
Widać na tym przykładzie, że nasi Umiłowani Przywódcy zapamiętują tylko te zbawienne prawdy, które pozwalają im się na boku obłowić, podczas gdy inne puszczają mimo uszu. Na przykład przestrogę, by nie budować domów na piasku, tylko na skale. Niby powinni o tym pamiętać, tym bardziej że tym „domem” jest cały nasz nieszczęśliwy kraj, ale nie pamiętają. Przede wszystkim dlatego, że nie wiadomo, skąd właściwie wziąć „skałę”. To znaczy – oczywiście wiadomo, że z odblokowania narodowego potencjału gospodarczego i nie przeszkadzania ludziom w pracy. No tak – ale ten pomysł ma jedną wadę, że nie można się przy nim na boku obłowić, a w takim razie po co w ogóle iść do polityki? Toteż wszystkie rozwiązania zmierzają do tego, by za każdym razem stworzyć jakieś żerowisko dla zaplecza tego, czy innego politycznego gangu. Ale konsekwencją tego postępowania jest konieczność budowania domu na piasku.
Oto Sejm przyjął ustawę o obronie Ojczyzny, która m.in. przewiduje zwiększenie naszej niezwyciężonej armii do 300 tys. żołnierzy. Wydawać by się mogło, że to świetna okazja, by zbudować ten dom na skale i gdyby na przykład pan prezydent Duda zaproponował prezydentowi Bidenowi, żeby w ramach wielokrotnie deklarowanej intencji wzmocnienia wschodniej flanki NATO USA sfinansowały uzbrojenie tych 200 tys. dodatkowych żołnierzy, to program zyskałby solidne podstawy. Tymczasem żaden z naszych twardzieli nie ośmielił się wystąpić z taką propozycją, chociaż dla Polski nie stwarzała ona żadnego ryzyka; gdyby prezydent Biden odmówił, no to przecież gorzej by nie było. Niestety Naczelnik Państwa uniósł się honorem, że to niby „nie będziemy żebrać”, a w tej sytuacji nie było rady, jak oprzeć finansowanie naszej niezwyciężonej armii na poziomie 3 proc. PKB, czyli ok. 90 mld zł rocznie. Rząd miał nadzieję uzyskać te pieniądze ze sprzedaży obligacji skarbowych, ze sprzedaży gwarantowanych przez budżet obligacji emitowanych przez Bank Gospodarstwa Krajowego, z subwencji budżetowej i z wpłat z zysku NBP. Na papierze sprawiało to wrażenie spójne, chociaż z drugiej strony gołym okiem widać było, że jeśli to się dokona, to za cenę ogromnego powiększenia zadłużenia państwa. Niestety w rzeczywistości wygląda to gorzej – właśnie jak budowanie zamków na piasku. Chodzi o to, że według oficjalnych danych inflacja dochodzi powoli do 12 procent, a przecież nie jest to bynajmniej ostatnie słowo, podczas gdy obligacje dwuletnie oprocentowane są na poziomie 2 procent, a trzyletnie – na poziomie 2,1 procenta.
W tej sytuacji obligacje Skarbu Państwa mógłby nabywać tylko człowiek umysłowo chory, a tych aż tak dużo w naszym nieszczęśliwym kraju nie ma, chociaż podobno pobyt w nim sprzyja chorobom psychicznym. Toteż handel obligacjami, jak się wydaje, zawiódł na całej linii, a w tej sytuacji Naczelnik Państwa i jego pierwszy minister sprawiają wrażenie tonących ludzi, którzy chwytają się brzytwy. Mam na myśli nową inicjatywę, by reanimować katastrofę, to znaczy pardon – nie żadną „katastrofę”, tylko „zbrodnię” smoleńską. Decyzję w tej sprawie ogłoszono zaraz potem, jak państwa poważne nie zgodziły się na wysłanie pokojowej misji NATO na Ukrainę. Podejrzewam w związku z tym, że nasz wirtuoz intrygi wykombinował sobie, że skoro nie udało się wciągnąć Polski do wojny z Rosją tym sposobem, to może spróbować innego? Rzecz w tym, że jeśli by przyjąć, iż to Moskwa dokonała w Smoleńsku zamachu w postaci „co najmniej dwóch” – jak twierdzi Antoni Macierewicz – albo nawet „serii eksplozji” – jak twierdzi pani Stankiewicz – to oznaczałoby to, iż Rosja zaatakowała polski statek powietrzny, który – podobnie jak statek morski – stanowi integralną część terytorium Rzeczypospolitej, będącej wszak członkiem NATO. Czy w związku z tym Polska nie mogłaby domagać się – z opóźnieniem, niemniej jednak – zastosowania art. 5 traktatu waszyngtońskiego?
Zwracam uwagę, że Putin został przez Senat USA i prezydenta Bidena uznany za zbrodniarza wojennego, a więc – sprawcy zbrodni przeciwko ludzkości, a ta się nigdy nie przedawnia, więc – jak powiadają gitowcy – „wszystko gra i koliduje”. Oczywiście wojna toczyłaby się na terenie Polski, a w tej sytuacji łatwo byłoby ukryć pod gruzami wszystkie dowody nieudolności i rozrzutności rządu. Ale jeśli NATO okaże się nieczułe na rewelacje Antoniego Macierewicza i jego komisji, to nie pozostanie nic innego, jak ustawa „sankcyjna”, na podstawie której rząd będzie mógł „zamrażać” mienie osób i podmiotów popierających agresję Rosji na Ukrainę nawet „pośrednio”.
Na razie nie wiemy, co to znaczy, zwłaszcza „pośrednio”, ale pewnie wkrótce się dowiemy, bo wnioski o umieszczenie na liście proskrypcyjnej ma składać bezpieka. Ileż tu będzie okazji, zwłaszcza w przypadku zaniechania wpisu na listę proskrypcyjną, dzięki czemu będzie można uchronić mienie przed „zamrożeniem” – tylko jeden Pan Bóg wie, ten sam, z którego, natchnienia autor sformułował biblijną sentencję: „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”. Pan Bóg – no i oczywiście bezpieczniacy, którzy będą mieli piękne żniwa i omłoty. A niezwyciężona armia? Ponieważ jest niezwyciężona, to nie ucieknie.
Stanisław Michalkiewicz