W filmie „Oppenheimer” opowiadającym o „ojcu bomby atomowej” jest scena, gdy ten wybitny fizyk pół żartem, pół serio tłumaczy flirtującej z nim pani, czym właściwie się zajmuje. Powiada, że wszystko, łącznie z jego ciałem i ciałem jej, to właściwie pustka – a jednak moje ciało z pani ciałem się nie przeniknie.
Aluzja odmowy bliskiego spotkania III stopnia bardzo wymowna – ale nie o to chodzi, tylko że po potwierdzeniu w latach 60. teorii Wielkiego Wybuchu, które oznaczało, że Wszechświat nie tylko miał początek, ale również – że powstał z punktu matematycznego, czyli – z „niczego” – jako bąbel czystej energii, która pojawiła się nie wiadomo skąd – potoczne XIX-wieczne fantasmagorie na temat materii można włożyć między bajki, nie mówiąc już, że nauka milczy o tym, co było przed Wielkim Wybuchem. Warto dodać, że atom (po grecku „atomos”) oznacza „niepodzielny”, a tymczasem wynalazek bomby atomowej pokazał, że jest akurat odwrotnie. Obawiam się jednak, że zadowoleni z własnego rozumu mikrocefale mogą o tym wszystkim nie wiedzieć i po staremu otaczają pogardą „zabobony” – bo w przeciwny razie skąd brałyby się kadry hunwejbinów komunistycznej rewolucji?
Ale komunizm – jak zauważył prof. Bogusław Wolniewicz – wcale nie upadł, tylko mutuje, a jedną z jego mutacji jest odmiana pobożna. Wydaje się, że najwybitniejszym przedstawicielem tej odmiany jest u nas prezes Jarosław Kaczyński. Myślę, że nie chodzi tu o żadne wybory ideowe, bo szef PiS – o ile mi wiadomo – ma poglądy takie, jakie akurat trzeba, to znaczy – które w danym momencie przynoszą polityczne korzyści. Komunizm pobożny przynosi – jak się wydaje – korzyści potrójne. Po pierwsze sprawia, że z uwagi na jego pobożność Kościół katolicki upatruje w nim sojusznika, co w naszych warunkach jest korzyścią nie do pogardzenia. Po drugie – że po prawie 50 latach budowy komunizmu w naszym kraju wielu obywateli uważa ten ustrój za naturalny. Objawiło się to w roku 1980, kiedy „Solidarność” w okresie swego „karnawału” rzuciła hasło: „Socjalizm tak – wypaczenia nie!” – wymierzone w Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. Nie było to zagranie wyłącznie taktyczne, obliczone na zmylenie Sojuza, ale – jak właśnie wtedy z niesłychaną przenikliwością i odwagą cywilną zauważył Stefan Kisielewski – „Solidarność” naprawdę stała na nieubłaganym gruncie socjalizmu. Świadczą o tym również solidarnościowe postulaty na „okrągły stół”: powszechna indeksacja płac i dochodów – a więc państwo nadal miało być głównym płatnikiem – oraz zwiększenie roli samorządów pracowniczych w przedsiębiorstwach jak najbardziej państwowych. To, że potem stało się inaczej, wynikało z „uwłaszczenia nomenklatury”, która przewąchała, że w nowych warunkach ustrojowych o pozycji społecznej i politycznej będzie decydował stan posiadania, który postanowiła sobie zapewnić poprzez rozkradanie majątku państwowego, nazywane dla zmylenia opinii publicznej „prywatyzacją”. Wreszcie komunizm, którego istotnym elementem jest rozrastający się sektor publiczny w gospodarce – jest prawdziwym darem Niebios dla zaplecza politycznego. Trzeba je żywić, przydzielając mu synekury – co sprawia, że sektor publiczny w gospodarce i biurokracja muszą się nieustannie rozrastać.
Toteż nic dziwnego, że pierwsze pytanie, na które obywatele mają odpowiedzieć w prawdopodobnym referendum – bo nie mam wątpliwości, że 17 sierpnia Sejm je zarządzi – dotyczy zgody bądź niezgody na „wyprzedaż” majątku państwowego. Jest ono swoim politycznym ostrzem skierowane przeciwko Donaldu Tusku, którego rząd – podobnie jak rządy SLD-PSL – rzeczywiście przykładały rękę do budowy w Polsce kapitalizmu kompradorskiego. Gdyby jeszcze było uzupełnione dodatkiem, że ta „wyprzedaż” ma się dokonywać na rzecz „niemieckich rewizjonistów i odwetowców, Hupki i Czai”, to mielibyśmy pełne nawiązanie do tradycji pierwszej komuny. Tymczasem gdyby wicepremier Balcerowicz, w ramach likwidowania w roku 1990 „nawisu inflacyjnego”, zgodnie z naszymi podpowiedziami sprzedał obywatelom za gotówkę to, co państwo mogło wtedy sprzedać: mieszkania, domy, place, sklepy itp – to dzisiaj stosunek opinii publicznej do „wyprzedaży” majątku państwowego nie musiałby być wcale taki oczywiście negatywny, skoro w jej następstwie obywatele uzyskaliby tytuły własności tych – dawniej państwowych – nieruchomości. Tak się jednak niestety nie stało i dlatego dzisiaj pobożni komuniści mogą stawiać znak równości między „wyprzedażą” i prywatyzacją.
O komunistycznym podejściu świadczy też drugie pytanie referendalne, dotyczące emerytur – czy obywatele są za wydłużeniem wieku emerytalnego – co zrobił Tusk do spółki ze swoimi „kolaborantami z PSL” – czy przeciwnie – za utrzymaniem dotychczasowych zasad. Z tego pytania – niezależnie od innych rzeczy – wynika, że przymus powszechnych ubezpieczeń społecznych będzie utrzymany, podobnie jak ustalane centralnie warunki zaopatrzenia emerytalnego.
Tymczasem istnienie tego przymusu nie tylko wcale nie jest konieczne, ale jego likwidacja mogłaby wyzwolić bardzo silny impuls rozwoju gospodarczego. Obecny bowiem przymus sprawia, że ludziom młodym, którym akurat potrzebne są pieniądze na zapewnienie sobie mieszkania i wychowanie dzieci, państwo konfiskuje ok. 50 proc. dochodów pod pretekstem, że życie w starości jest ważniejsze od życia w młodości. W rezultacie musi im tę konfiskatę rekompensować programami rozdawniczymi, które jednak coraz bardziej uzależniają obywateli od państwowej biurokracji. Gdyby natomiast ten przymus został zlikwidowany, to wprawdzie gwoli zrealizowania już zaciągniętych przez państwo zobowiązań wobec emerytów – trzeba by jednocześnie wprowadzić podatek celowy na emerytury i renty, który w pierwszych latach byłby co najmniej w takiej samej wysokości, co składka na ubezpieczenie społeczne – ale w następnych latach nieustannie by malał, a po 40 latach ostatni mógłby zgasić światło i w ten sposób uwolnilibyśmy się zarówno od przymusu, jak i towarzyszącej mu obłędnej filozofii o wyższości życia w starości nad życiem w młodości.
Nawiasem mówiąc, likwidacja przymusu wcale nie oznaczałaby likwidacji ubezpieczeń społecznych, z tym jednak, że miałyby one charakter dobrowolny, dzięki czemu moglibyśmy przekonać się, czy są one korzystne, czy nie. Tymczasem w komunizmie wszystko musi być nie tylko przymusowe, ale i takie samo, więc taki sam dla każdego musi być także wiek emerytalny.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie